Następny miesiąc minął Clarze bardzo szybko. Nowe podręczniki okazały się być niezwykle interesujące, szczególnie zaintrygowały ją transmutacja i zaklęcia. Swoją uszatkę nazwała Morgana - imię to znalazła w książce do historii magii.
Mówiąc o historii... Z "Historią Hogwartu" praktycznie się nie rozstawała, ba! Nawet spała z nią pod poduszką! Z lektury dowiedziała się mnóstwa użytecznych rzeczy, na przykład poznała historię powstania szkoły, jej cele, jak ukrywano ją przed mugolami, czyli przed zwykłymi nie-czarodziejami... Po prostu wszystko! Już nie mogła się doczekać pierwszych dni nauki!
Ale nie tylko ona była podekscytowana całą tą sprawą. Jej rodzice cieszyli się wraz z córką. Świadomość, że na tym nudnym, szarym świecie istnieje magia zupełnie zmieniła ich poglądy. Sąsiedzi patrzyli się na nich jak na wariatów, gdy zapraszali wszystkich na przyjęcie z okazji wyjazdu córki do nowej szkoły.
Pierwszego września Clara obudziła się już o piątej rano i była tak podekscytowana, że nie dała rady ponownie zasnąć. Wstała i nałożyła zwykłe, mugolskie ubrania. Dzięki książce dowiedziała się, że jak na razie nie powinna się rzucać w oczy. Wolała się przebrać w pociągu. Zamknęła Morganę w klatce i zeszła w miarę cicho na dół, aby zrobić coś sobie do jedzenia.
Ku jej zaskoczeniu nie ona pierwsza się obudziła. Jej mama, już w pełni ubrana, krzątała się po kuchni, przygotowując śniadanie.
- Bry - powiedziała dziewczynka, przeciągając się. Pani Pond uśmiechnęła się do niej, odrywając na moment wzrok od garnka.
- Bry. Jak tam? Nie mogłaś pewnie spać, co?
- Zgadłaś- odparła córka, przechodząc obok ciemnowłosej kobiety i wstawiając czajnik na gaz.
- Jesteś pewna, że masz wszystko, tak?- upewniła się pani Pond, spoglądając przelotnie na dziewczynkę.
- Jak tylko zjem jeszcze raz przejrzę listę. Pamiętajcie, jedziemy na King's Cross o...
-...o jedenastej masz pociąg z tego dziwnego peronu 9 i 3/4, tak wiem- dokończyła za córkę, stawiając przed nią talerz z jajkami na twardo. - A teraz jedz.
Brunetka zjadła jajka w mniej niż minutę i pognała do swojego pokoju, skacząc po kilka schodków na raz. Otworzyła kufer ze swoimi rzeczami i spokojnie zaczęła sprawdzać, czy aby na pewno wszystko wzięła. Inspekcja wypadła pomyślnie i przez następne trzy godziny Clara siedziała jak na szpilkach, czekając na upragniony wyjazd.
Na dworzec na King's Cross zajechali o dziesiątej trzydzieści. Pan Pond przeniósł bagaż i sowę Clary na wózek bagażowy. Pani Pond i Clara szły za nim, aż w końcu dotarli na peron nad którym wisiała tabliczka z numerem dziewięć, a na drugim z dziesiątką. Pomiędzy nimi była żelazna barierka.
- Jak to?- wyraziła swoje zaskoczenie pani Pond, wpatrując się z niedowierzaniem przed siebie. Ale Clara jedynie się uśmiechnęła. Dzięki "Historii Hogwartu" dowiedziała się, że jej peron chroni potężna magia, nie pozwalająca mugolom dotrzeć do peronu.
- Spokojnie. Nie ma się czym martwić, mamo- powiedziała raźno dziewczynka, kierując się prosto w stronę barierki.
- Clara!- wykrzyknęli jej rodzice i pognali za nią.
Dziewczynka zamknęła oczy, biegnąc dalej. Gdy nadal biegła, a nie poczuła zderzenia zaskoczona otworzyła je.
Przy peronie stał czerwony parowóz, a za nim wagony pełne ludzi. Na tabliczce widniał napis: Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina jedenasta. Dziewczynka spojrzała za siebie. Za jej rodzicami zobaczyła łuk z kutego żelaza z napisem: Peron numer dziewięć i trzy czwarte.
Uśmiechnęła się radośnie.
Kłęby dymu z lokomotywy przepływały nad głowami ludzi, a pomiędzy ich nogami kręciło się mnóstwo kotów. Poprzez zgiełk podnieconych głosów, pohukiwanie sów i zgrzyt kufrów wyraźnie przebijał się gwizd parowozu.
W kilku wagonach było już pełno uczniów. Niektórzy wychylali się przez okna, aby wymienić ostatnie słowa z rodzicami. Clara nieprzytomnie szła za swoim tatą, pchającym wózek z jej bagażem. Wkrótce znaleźli pusty przedział. Pan Pond zręcznie włożył jej kufer i klatkę na górę.
- No to... -zaczęła dziewczynka, patrząc niepewnie na rodziców. Oboje uściskali ją serdecznie.
- Pisz o wszystkim co się dzieje w szkole- powiedziała pani Pond z szerokim uśmiechem.
- Przykładaj się do nauki. Dostałaś niezwykłą szansę od życia, lepiej jej nie zmarnować-dodał pan Pond, głaszcząc córkę po włosach.
- I... - przeciągły gwizd pociągu przerwał im dawanie ostatnich instrukcji. Szybko wyskoczyli z pociągu, machając jeszcze córce na pożegnanie, aż w końcu lokomotywa skręciła, sprawiając, że znikli Clarze z widoku.
Brunetka wzdychając wróciła do swoje pustego przedziału. Czuła wielką gulę tworzącą się nagle w gardle. O co mogło chodzić? Jeszcze rano była taka szczęśliwa... Dlaczego teraz zaczęła się denerwować?
Mimo usilnych prób ich powstrzymania, nieposłuszne łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Dziewczynka ze wściekłością zaczęła je wycierać, ale one wciąż wypływały z jej oczu. Sfrustrowana przycisnęła policzek do szyby, przyglądając się łąkom, które właśnie mijali.
Nawet nie podniosła głowy, gdy drzwi rozsunęły się. Usłyszała jak ktoś jej pyta:
- Hejka. Masz może tu wolny przedział? Wszędzie zajęte...
Nadal nie patrząc na intruza pokiwała lekko głową. Ta sama osoba rzuciła do tyłu:
- Hej! Fred, nie szukaj już! Tu jest wolne!
Sądząc po odgłosach wydawanych przez następne kilka minut, do przedziału wszedł wspominany Fred i wraz z nieznajomym wrzucili swoje bagaże na górę. Dopiero wtedy skupili swoją uwagę na Clarze.
- Coś ci jest?-usłyszała głos, który wcześniej ją pytał, czy jest tu zajęte. Przybliżył się do niej, po czym krzyknął przez ramię. - Ej! Fred! Ona płacze!
- To przez ciebie George. Rozpacza nad tym, że musi tu siedzieć z kimś tak parszywym jak ty...
Na to dziewczynka nie mogła nie zareagować. Wybuchnęła śmiechem, odwracając nareszcie głowę do swoich współpasażerów. Byli to dość wysocy chłopcy. Oboje mieli płomiennorude włosy, ciepłe, brązowe oczy i niemal identyczne uśmiechy. Dziewczynce wydawało się, że skądś ich kojarzy... Pstryknęła placami.
- My się już widzieliśmy- powiedziała, wyciągając przed siebie rękę. - Na Pokątnej. Nazywam się Clara. Clara Pond.
- Fred Weasley, a to mój brat bliźniak, George- odparł ten bardziej na lewo od niej, ściskając jej dłoń. George klasnął.
- No przecież! Wiedziałem, że już się kiedyś widzieliśmy!- wykrzyknął, szczerząc zęby. - Dlaczego płakałaś? -zapytał, pochylając się lekko do przodu. Clara wzruszyła ramionami.
- No cóż... Myślę, że trochę przesadzam, ale naprawdę się stresuję szkołą... Poza tym...-zaczęła, ale urwała. Co jeśli oni są tacy, jak Jenna Ayers? Jeśli brzydzą się uczniami mugolskiego pochodzenia?
- Poza tym co?-naciskał Fred, przybierając taką samą postawę jak brat.
- No wiecie... Dopóki profesor McGonagall nie zawitała do mojego domu nie wiedziałam, że jestem czarownicą...-wyrzuciła w końcu, nerwowo przygryzając wargę. Skuliła się, gdy usłyszała ich śmiech.
- Nie martw się- odparł w końcu któryś z bliźniaków. - Ja bym do tej pory nie wiedział, że jestem czarodziejem, gdyby mi mama nie kupowała mioteł...
- Nie rzucała zaklęć przy kuchni...
- Tata nie chodził do pracy do ministerstwa...
- Chwila, chwila... Że co?-przerwała im wywód Clara, krztusząc się ze śmiechu. - Macie rodzeństwo, tak? Ale na Pokątnej widziałam tylko waszą mamę, dwójkę młodszych od nas osób, zakładam ,że waszego tatę i jeszcze jakiegoś innego chłopaka...
- Brawo, Claro, z takich mózgiem, to się na pewno dostaniesz do Ravenclawu- odparł Fred, wyciągając się wygodnie na siedzeniu. - Ogólnie mamy czterech braci i siostrę. Ginny jest najmłodsza, dopiero za trzy lata pójdzie do Hogwartu. Ron jest od niej starszy o rok, potem jesteśmy my. Na Pokątnej pewnie widziałaś Percy'ego...
- Dobrze ci radzę, lepiej go unikaj- wpadł mu w słowo George. - Jeśli zobaczy że robisz coś niezgodnego z regulaminem szkoły...
- Tia... No, dalej mamy Charliego, a najstarszy jest Bill- dokończył Fred. Clara pokiwała ze zrozumieniem głową. - Bill jest niemal taki sam jak Percy, tylko, Bogu dzięki, nie aż tak bardzo nadęty. Charlie z kolei jest kapitanem Gryfonów w quidditchu, zobaczycie, będzie jeszcze latał w reprezentacji Anglii...
- W czym?-uprzejmie wyraziła swoje zdziwienie Clara. Obaj bliźniacy wytrzeszczyli na nią oczy.
- Nie no... Nie mów mi, że nie wiesz, co to quidditch!- wykrzyknął Fred, będąc w szczerym szoku. Dziewczyna spojrzała na nich uważnie.
- A co? To jakoś bardzo źle?
- Dobra, Fred, nie denerwujmy się...-zaczął spokojnie Gerorge, gdy pierwszy szok już mu minął. - Uświadommy naszą koleżankę jaki jest sens życia czarodziejów w całej Anglii...
- W Europie....
- W ogóle na całym świecie...
- Tak tak, uświadomcie mnie, bardzo tego potrzebuję- przerwała im brunetka, zanim doszli do fazy obserwowalnego wszechświata.
- No dobra... Czekaj, jakby to mógł Charlie wytłumaczyć... Zacznijmy od tego, że całkiem łatwo go zrozumieć, choć może nie tak łatwo jest w niego grać... Po każdej stronie jest siedmiu graczy. Trzech z nich to ściągający. Dla nich najważniejszą piłką jest kafel. Taka jasnoczerwona, duża. Podają sobie go miedzy sobą, starając się przerzucić kafel przez jedną z trzech pętli, aby zdobyć gola. Jedno przerzucenie równa się dziecięciu punktom. Na razie łapiesz?
- Siedmiu graczy, trzech ściągających podaje sobie kafel, aby zdobyć gola o wartości dziesięciu punktów. Czyli taka koszykówka...- powtórzyła Clara, wytężając swój umysł, aby to wszystko dokładnie zapamiętać.
- Co to jest koszykówka?-zapytali równocześnie bliźniacy. Brunetka machnęła na nich ręką.
- Powiem wam, jak wyjaśnicie mi tego quidditcha- odparła.
- Dobra, umowa stoi- mruknął George. - No, to dalej... W każdej drużynie jest jeden gracz, który nazywa się obrońcą. Lata on wokół pętel i powstrzymuje wrogą drużynę przed zdobyciem gola.
- Czekaj, stop- przerwała mu dziewczyna, machając przed sobą rękami. - LATA? Tak na miotle?!
- No... Cały quidditch rozgrywa się na miotłach... Przecież latające dywany zdelegalizowano- powiedział Fred, wyraźnie nie rozumiejąc o co Clarze chodzi. Ta tylko westchnęła, kręcąc głową.
- Dobra, mówcie dalej, bo coś czuje, że to jeszcze nie koniec.
- Dalej mamy pałkarzy. Chronią oni ludzi ze swojej drużyny przed tłuczkami. Tłuczki to takie metalowe piłki, których głównym celem jest uprzykrzanie życia wszystkim na boisku. Zadaniem pakarza jest posłać tłuczek w kogoś z innej drużyny taką krótką pałką.
Czyli taki baseball, pomyślała Clara, ale nie podzieliła się ta uwagą z Weasleyami. Coś czuła, że i tę grę musiałaby im wyjaśniać.
- Na końcu mamy znicz. Jest to taka maleńka, uskrzydlona, złota piłeczka. Jest bardzo szybka i trudna do wykrycia. Zadaniem szukającego jest ją złapać. Gdy szukający złapie znicz, gra się kończy, a drużyna, której zawodnik go złapał, zyskuje sto pięćdziesiąt punktów- zakończył George. - Wszystko zrozumiałaś?
- Siedmiu graczy, trzech ścigających, dwóch pałkarzy, jeden obrońca i jeden szukający. Cztery piłki - kafel wart dziesięć punktów za gola, dwa tłuczki zwalające z miotły i znicz wart sto pięćdziesiąt punktów- powtórzyła spokojnie Clara, czując się, jakby zdawała jakiś egzamin. - Myślicie, że są jakieś książki o tym?
- Zakładam, że jakieś są. "Quidditch przez wieki" na przykład- odparł Fred.
- A teraz... Droga Claro, wprowadź nas w tajniki koszykówki- dodał George, uśmiechając się przekornie. Dziewczyna zrobiła to samo.
***
Yaay! Nowy rozdział! I mamy wreszcie bliźniaków, o których chyba najbardziej się boje w sensie napisania postaci stricte podobnej do wyobrażenia Rowling... Ale chyba dam sobie radę, a przynajmniej taką mam nadzieję...
Także tego... Dedyk dla EvilRay
Sonia
Moje!
OdpowiedzUsuńBliźniacy wychodzą Ci naprawdę dobrze! :) Bardzo fajnie się o nich czytało i mam nadzieję, że będą się często pojawiać w Twoim opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czekam na kolejny rozdział.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen rozdział zdecydowanie jest o niebo lepszy! Tym razem do niczego się nie przyczepie ;P Życzę weny i czasy!
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam do czytania i komentowania mojego bloga:
https://naprzeciw-przeznaczenia.blogspot.com
Jeśli chodzi o gimnazjum: aż książkę wypożyczyłam aby sprawdzić. Dudley i Harry mieli trafić do gimnazjum. Mogło Ci się pomylić z USA :P
UsuńA co do wytykania mi błędów: sama napisałam,że wolę je mieć wytykane (w kulturalny sposób) żeby wiedzieć,co mam poprawić. Także spk,nie obrażam się. C:
A Twój blog jest u mnie w linkach, także ja go czytam,tylko do skomenrowania go zbieram się jak sroka za morze xd
Sonia
A no tak! Rzeczywiscie pomylilam WB z USA xD
UsuńRozdział fajny. Bliźniaki!!!!! Są fajni... nie mam weny. Nie wiem co pisać. Ale rozdział jak zawsze super mam nadzieję że bedziesz dallej tak pisać. Czekam nn.
OdpowiedzUsuńOlga
Uwielbiam Freda i George'a! <3 To moi mężowie (ale cichosza, oni nie są wtajemniczeni w trójkąt <3).
OdpowiedzUsuńRozdział wyszedł Ci świetnie, nie mam się do czego przyczepić, a minimalna ilość akcji sprawia, że za bardzo nie wiem co napisać w komentarzu. ;) Liczyłam jeszcze na jakąś aferkę w pociągu, ale nie będę się na ten temat rozpisywać, bo nie ma sensu.
Ja lecę i do następnego kochanie! ;*
Oswald? A nie Pond? Lece czytać dalej ;)
OdpowiedzUsuńPs. Ollivander to nie jedyny wytworca różdżek w Angli. Byl jeszcze Jimym Kiddel.
Podoba mi się! Już lubię bliźniaków i nawet jestem w stanie wczuć się w strach Clary, bo pamiętam, co przeżywałam, kiedy ja szłam do liceum z internatem... Dobry Jezu, początek to był koszmar. No ale nic. Nie wyczuwam żadnego Mary Sue alert lub Jace Herondale alert więc jest dobrze.
OdpowiedzUsuńŻałuję tylko, że nie opisałaś, jak Clara wyjaśnia chłopakom koszykówkę. To ma duży potencjał komediowy :D
Witaj moja droga,
OdpowiedzUsuńTu odzywa się Twój prywatny poprawiacz
1. Na dworzec na King’s Cross? Chyba bez tego drugiego ‚na’ byłoby lepiej
2. Clara wbiega barierki, rodzice za nią i nagle.. ojciec ją prowadzi do pociągu? To chyba on powinien być skołowany, w końcu nic nie wiedział (jak wejść na peron i wg)
3. Fred i George są genialni, jak to czytam to słyszę ich głos xd
Idę czytać i wytykać błędy dalej!
Alex