wtorek, 22 września 2020

10. Szukający niezgody

Za pomocą Daviesa udało im się przenieść nadal skołowaną Laurel do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey natychmiast do nich podbiegła.

— Co jej się stało? — zapytała, a widząc ledwo przytomną Krukonkę, wskazała im ręką wolne łóżko.

— N-no… No bo… — zaczęła się jąkać Clara. Ze stresu nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Obok niej, Davies westchnął i sadzając Laurel na łóżku, powiedział:

— Podczas eliminacji nastąpił wypadek. Tłuczki się uwolniły, proszę pani. Burton dostała nim w… — przerwał, patrząc pytająco na Clarę. Ta oderwała wzrok od przyjaciółki i mruknęła:

— W bok głowy.

— Dokładnie. 

Pani Pomfrey pokręciła z dezaprobatą głową. 

— Zawsze mówiłam, że na tych eliminacjach powinna być Rolanda — mruknęła do siebie niezadowolona. —  Panno Burton, słyszy mnie pani?

Odpowiedział im tylko mamrot Laurel. Pielęgniarka pokiwała głową.

— No cóż, jeszcze jest przytomna… Wy dwoje — spojrzała surowo na Krukonów. — Musicie stąd wyjść. Jestem pewna, że to nie będzie jedyna ofiara tych tłuczków, a nie potrzebuję waszych smutnych spojrzeń.

Davies pokiwał głową, ale Clara zaczęła protestować.

— Ale... Proszę pani, ja naprawdę proszę, ja nie mogę tak stąd wyjść…

— Pond, uspokój się — mruknął Davies. W jego głosie zaczęła pobrzmiewać nutka irytacji. Clara spojrzała na niego, zdenerwowana.

— Nie mów mi co…

— Panno Pond — przerwała im pielęgniarka. — To nie podlega dyskusji. Później będzie pani mogła ją odwiedzić. Na razie takim zachowaniem mi pani w ogóle nie pomaga. A jeśli dalej będzie pani protestować, to będę zmuszona panią wyrzucić siłą.

Clara poczuła, że się czerwieni. No tak. Pielęgniarka miała rację. Robiąc sceny nikomu nie pomoże. Zachowywała się jak dziecko!

 Spuściła głowę.

— Dobrze, pani Pomfrey — mruknęła i wyszła z sali, a Davies podążył za nią.

W korytarzu dziewczyna oparła się plecami o ścianę. Z ciężkim westchnieniem zjechała w dół i schowała głowę w kolanach.

Czuła się winna. Może gdyby nie wzięła Laurel na eliminacje, nic by się nie stało? W końcu to przez nią tam w ogóle była. Może gdyby nie prosiła jej żeby przyszła, to teraz nie leżałaby na szpitalnym łóżku? Albo gdyby samolubnie nie stwierdziła, że musi iść na te eliminacje… 

W ogóle czy z Laurel będzie wszystko w porządku? Co jeśli przez ten tłuczek… Pękła jej czaszka? Albo coś jej się stało z mózgiem?

Poczuła jak Davies trąca ją w udo.  Podniosła wzrok znad kolan.

— Ej, Pond.

— Co — warknęła. Davies westchnął.

— Wiesz że z Burton będzie wszystko dobrze, nie?

— A skąd ty to możesz wiedzieć? Nie jesteś panią Pomfrey — prychnęła. Wiedziała, że przesadza, ale nie potrafiła się powstrzymać. 

Davies westchnął i usiadł obok niej. Instynktownie przesunęła się kawałek w bok.

— Bo nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś dostał w głowę. Poza tym, Pomfrey mówiła, że będzie w porządku, więc będzie — odparł, odrzucając głowę w tył.

Clara zlustrowała go wzrokiem. Chłopak wyglądał na zmęczonego. Ramiona miał zawieszone, oddychał dość ciężko, a z odległości w której byli mogła dostrzec ciemne cienie pod oczami. Pewnie to przez te jego treningi 

 Zmierzwiła i tak splątane włosy, zmieszana. Nie powinna była się na nim tak wyżywać. Fakt, nie lubiła go, ale przecież to nie była jego wina, tylko jej. I w dodatku pomógł jej przyprowadzić Laurel...

— Przepraszam — mruknęła. Davies poderwał głowę i spojrzał na nią, zaskoczony. Wyraźnie nie takiej reakcji się spodziewał. Clara przełknęła ślinę. — Po prostu się martwię.

Wzruszył ramionami.

— Luz, rozumiem — odparł i spuścił wzrok. Zaczął bawić się bransoletką, którą miał zawiązaną na nadgarstku. Odwróciła wzrok.

— I dzięki. Za pomoc — mruknęła.

— Nie ma za co.

Przez chwilę między nimi zapanowała cisza.

Clara miała mętlik w głowie. Zachowanie Daviesa było miłe, ale wręcz… niespodziewanie. Na Pokątnej zachowywał się przecież nadal jak w poprzednim roku, a teraz? Co się takiego wydarzyło, że najpierw z niej kpi, a potem życzy powodzenia na eliminacjach? A potem jeszcze pomaga? Szczególnie dziewczynie, która oprócz Clary chyba najbardziej go nienawidziła.

Poczuła ukłucie wstydu. Laurel pewnie nie spodobałoby się jej zachowanie. Znowu zaczyna mu ufać. Kiedy zrobiła to ostatnio, skończyła zamknięta w hangarze na łodzie… Tak, Laurel pewnie byłaby zła…

Ale czy naprawdę mu ufała? Zasady dobrego wychowania nakazywały podziękować za okazaną pomoc, i  dokładnie to zrobiła. To nie znaczyło przecież, że od razu mu wybaczy za poprzedni rok!

— Dlaczego nagle jesteś taki miły? — zapytała, odwracając głowę w jego stronę. Ten ściągnął brwi, obracając w palcach koralik bransoletki.

— N… — zaczął, ale ugryzł się w język. Podniósł na nią wzrok. — Po prostu. Ludzie się zmieniają.

Clara powstrzymała się od prychnięcia.

— W kilka tygodni? — zapytała, z lekką nutą kpiny w głosie. — Na Pokątnej zachowywałeś się tak samo jak w drugiej klasie.

Zacisnął usta.

— Ludzie się zmieniają — powtórzył z zaciętością. Jego ręka, jakby instynktownie, powędrowała w stronę dłoni, której Clara ze swojego miejsca nie widziała dokładnie. Poirytowana przewróciła oczami. Miała zamiar coś powiedzieć, kiedy oboje usłyszeli znajomy głos:

— Pond, Davies!

Poderwali głowy. W ich stronę szedł Harrison.

Chłopak wyglądał okropnie, ale chyba nie tak bardzo jak Krukon, któremu pomagał iść. Dopiero gdy byli bliżej nich, Clara rozpoznała Duncana. Pałkarz miał podbite oko i utykał na jedną nogę. Za to Harrison wyglądał na potwornie zmęczonego i smutnego. Trzymając się za bok, szedł wolno w ich kierunku. Za nimi podążała Rani, która z całego zajścia chyba wyszła bez szwanku.

— Eddie! — krzyknęła za nim. — Mówiłam ci, żebyś się nie przemęczał! Twój bok…

Ale chłopak wyraźnie się tym nie przejmował. Spojrzenie utkwił w swoich zawodnikach.

— Nic wam nie jest?

— Nie — odpowiedzieli obydwoje natychmiast. Harrison na dźwięk tych słów wydawał  się nieco zrelaksować. 

— To dobrze — mruknął, jakby do siebie. — W takim razie idźcie na boisko. Całkiem… —  Zacisnął usta i spojrzał gdzieś w bok. — ...Całkiem sporo osób oberwało, trzeba ich przekonać, żeby poszli do skrzydła i…

— Ja pójdę — poderwał się od razu Davies. Spojrzał jednak na Clarę i potarł policzek. Odwrócił się w stronę kapitana. —  Ale… Może lepiej, żeby Pond została — rzucił. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Za Harrisonem, Rani uniosła sceptycznie brwi. — Burton dostała i…

— Ach… Rozumiem... — mruknął kapitan i spojrzał przepraszającym wzrokiem na nią. — Jasne, Clara, jak chcesz to zostań... Strasznie cię prze…

— Przestań — wtrąciła się, również wstając. — Gdybym w ogóle nie…

— Gdybym sprawdził tł…

— Jedno z drugim, cicho — warknęła stojąca za nimi Rani. Wszyscy na nią spojrzeli. Dziewczyna ściągnęła brwi w niemej frustracji i założyła sobie ręce na piersiach. — Gdybanie nic wam teraz nie pomoże. Stało się, trudno, idziemy dalej. Eddie, zaprowadź Harpera do pani Pomfrey i niech ciebie też obejrzy, martwię się o twój bok. Davies, wracaj na boisko. Ja posiedzę chwilę z Clarą.

— Oczywiście, pani kapitan — mruknął pod nosem Harrison i otworzył drzwi do skrzydła szpitalnego. Mimo wszystko, Clara uśmiechnęła się słabo. Davies jeszcze tylko spojrzał za nimi i ruszył w stronę wyjścia. Dziewczyny zostały same.

— Jak się czujesz? — zapytała Rani, rozkrzyżowujac ręce. Clara westchnęła.

Jak się czuła? Winna. Przestraszona. Zła. Zdziwiona. Zaskoczona...

— Skołowana  — powiedział w końcu. Rani pokiwała głową, lekko poklepując dziewczynę po ramieniu.

— Z Laurel pewnie będzie wszystko w porządku — powiedziała pocieszającym tonem. — Nie wiem co jej się stało, ale…

— Dostała w głowę — wpadła jej w słowo, odrzucając włosy do tyłu.

— Pani Pomfrey to wyleczy raz dwa. Pewnie zostanie na trzy dni na obserwację czy coś i już, zobaczysz.

Clara machinalnie pokiwała głową.

— Tak, pewnie tak — mruknęła. Ponownie usiadła przy ścianie, a Rani zaraz obok.

— Czego chciał Davies? — zapytała, wpatrując się w korytarz, którym wyszedł chłopak. Clara wzruszyła ramionami.

— Właściwe nic takiego. Pomógł mi przyprowadzić tu Laurel.

Koleżanka spojrzała na nią zaskoczona. Jako jedna z nielicznych była świadkiem zachowania Davies'a w zeszłym roku w stosunku do Clary. Nic więc dziwnego, że sama mu nie ufała.

— Patrzcie państwo — mruknęła cicho. Clara bezmyślnie pokiwała głową.

— A Harrison? Co z nim? — zapytała. Koleżanka westchnęła ciężko.

— Słabo — przyznała, nakręcając sobie kosmyk włosów na palec. — Jestem pewna, że długo się będzie jeszcze o to obwiniał. Poza tym boję się reakcji Hooch. Flitwick pewnie go zrozumie, ale ona...

Clara przełknęła ślinę. Doskonale wiedziała co Rani ma na myśli. Podczas gdy opiekun ich domu był, obok pani Sprout, najbardziej wyrozumiałym nauczycielem, pani Hooch… Potrafiła być surowa. Bardzo.

— Może nie będzie tak źle — powiedziała, ale bez przekonania. — Jakby, to chyba nie była jego wina, że...

— Oczywiście, że nie — żachnęła się Rani. — To przez tego idiotę… tego… nawet nie pamiętam jak się nazywa… W każdym razie, Eddie i tak będzie się obwiniał. Ja go znam… — westchnęła. — Ach, i małe ostrzeżenie. Eddie pewnie zapyta cię o adres do twoich rodziców, więc się na to przygotuj…

Clara aż podskoczyła.

— Po co? — wypaliła. Rani spojrzała na nią, zaskoczona.

— No, pewnie po to aby powiadomić ich o całym zajściu, prawda?

Dzwony alarmowe zaczęły bić Clarze w głowie. Nie, nie, nie! Nie może do tego dopuścić! Rodzice już i tak byli uprzedzeni do Hogwartu! Jak jeszcze dostaną taki list…

— A może… Mogłabyś go przekonać, żeby tego nie robił? — zapytała, nerwowo mierzwiąc sobie włosy. Gumka puściła i długie, ciemne kosmyki opadły Clarze na twarz. Zdenerwowana zdmuchnęła je i wbiła błagalne spojrzenie w Rani. Ta zmarszczyła brwi, przyglądając jej się uważnie.

— Dlaczego o to prosisz? — zapytała podejrzliwie.

— No… no bo… — jąkała się. — Bo oni zdecydowanie lepiej to przyjmą, gdy ja im o tym napiszę, naprawdę, uwierz mi — wyrzuciła z siebie szybko.

W sumie nawet nie kłamała. Była przekonana  tym, że jeśli opisze zdarzenie własnymi słowami to rodzicie może okażą się bardziej wyrozumiali. Chociaż w duchu wiedziała, że nigdy w życiu nie powie im o tym wypadku.

W napięciu wpatrywała się w Rani. Dziewczyna zdawała się myśleć nad jej słowami aż w końcu wzruszyła ramionami.

— Niech ci będzie — rzuciła w końcu. Clara momentalnie się zrelaksowała. — Ale musisz mi coś obiecać.

— Cokolwiek — odparła natychmiast. Rani uśmiechnęła się pod nosem.

— Spróbuj jakoś przekonać Ratio, żeby nie zrobiła za dużego zamieszania, co? Eddie naprawdę nie potrzebuje pogadanki …

Clara uśmiechnęła się słabo.

— Zobaczę co da się zrobić — odparła.

W tym momencie na korytarz wbiegli zdyszani Fred i George. Zatrzymali się gwałtownie. 

— Co się stało? — zapytał Fred, podchodząc do dziewczyn. — Czekaliśmy na was przy Wielkiej Sali, a tu nagle minął nas Harrison i… — urwał, zauważając Rani.

— I mieliśmy… złe przeczucie, że coś wam się stało — wtrącił George, patrząc znacząco na Clarę. Dziewczynie nie umknął fakt, że chłopak zdawał skanować ją wzrokiem, jakby w poszukiwaniu ran.

Poczuła jak coś jej się ściska w żołądku. Wstała i powoli do nich podeszła. Przytuliła ich. Poczuła jak obaj zesztywnieli.

Za nimi, Rani westchnęła.

— A już myślałam, że udało mi się cię uspokoić — mruknęła. — Nie ma po co się denerwować — rzuciła sucho, wstając spod ściany. — Ze dwa dni poleży i będzie po krzyku.

— Co? Czyli coś się stało Laurel? — zapytał zdenerwowany Fred. Clara już otwierała usta, żeby im wszystko wytłumaczyć, ale uprzedziła ją w tym Rani

— Wypadek. Tłuczki latające wokół ludzi. Laurel dostała w głowę

Na dźwięk tych słów bliźniacy zamarli. Spojrzeli zaalarmowani na Clarę, ale ta tylko pokiwała głową.

— Za to wszyscy mówią, że się wyliże — dodała, starając się brzmieć pocieszająco.

— Bo się wyliże — odparła Rani. Clara poczuła klepnięcie na ramieniu. — No, widzę, że już jesteś w dobrych rękach, więc ja mogę iść. Jeśli Eddie będzie mnie szukał, powiedzcie mu, że poszłam do Flitwicka.

— Co zamierzasz zrobić?! — krzyknęła za nią. W odpowiedzi dziewczyna tylko pomachała ręką i zniknęła za zakrętem. Przyjaciele wymienili spojrzenia.

— To… Jeszcze raz. Co dokładnie się stało? — zapytał George.


Pani Pomfrey wpuściła ich do skrzydła jakiś czas później. Clara poczuła jak ciężki kamień spadł jej z serca. Idąc w  stronę Laurel zdążyła kilka razy zapytać pielęgniarkę czy na pewno będzie z nią wszystko w porządku, na co kobieta za każdym razem odpowiadała tak samo: skinieniem głowy.  

Laurel była już o wiele bardziej przytomna.

 — Nie patrz na mnie, jakbym była na łożu śmierci — skarciła przyjaciółkę na dzień dobry. Clara usiadła obok jej łóżka. Fred i George stanęli niedaleko.

— Wcale tak nie patrzę — mruknęła, nachylając się, żeby poprawić poduszki, jednak zgromiona wzrokiem przyjaciółki, natychmiast się cofnęła. Odruchowo przygarnęła do tyłu włosy. — Po prostu się martwię.

— Nie masz czym. Tylko dostałem w głowę.

 Bliźniacy zaśmiali się.

— Może teraz będziesz bardziej przymykała na nas oko — powiedział Fred, pocierając sobie kark. Laurel zaśmiała się.

— Marz sobie dalej, Fredericku.

— Na pewno już się lepiej czujesz? — zapytała Clara z troską. Przyjaciółka wzruszyła ramionami.

— To znaczy, wiecie. Nadal trochę boli, ale nie zamierzam się nad tym użalać. W sumie to bym już wyszła, gdyby pani Pomfrey nie kazała mi tu zostawać… Właśnie, Clar… Będziesz mi przynosić lekcje? Nie chcę się opuścić w nauce…

— I to jest właśnie Laurel jaką znamy. Wali się, pali, lekcje najważniejsze — zachichotał George.

Clara odetchnęłą z ulgą. Wszystko będzie dobrze. 

Jednak jakaś cząstka niej nadal szeptała, że to jest jej wina. Dlatego poczekała aż bliźniacy wyjdą (powiedzieli, że przed tym wszystkim Wood chciał się spotkać z drużyną) i już miała zacząć coś mówić, kiedy Laurel ją uprzedziła.

— Za dużo myślisz — mruknęła. Clara, obruszona, rzuciła:

— Wcale nie.

— Widzę to po tobie.

 Laurel przewróciła oczami. 

— Tak jak mówiłam, dostałam tylko w głowę. Wielkie mi rzeczy. Tobie też się to może zdarzyć podczas gry.

— No tak, ale ty nie dostałaś podczas gry, tylko na eliminacjach. Na których byłaś z mojego powodu...

— Po pierwsze zrobiłabym to samo — przerwała jej. — Uwierz lub nie, ale wspieranie ciebie jest dla mnie ważne. Po drugie, nie jestem jedyna, która oberwała tym głupim tłuczkiem — dodała, rozglądając się znacząco po pomieszczeniu.

 Prócz nich w skrzydle znajdowała się jeszcze Cho Chang, ale w trakcie rozmowy z Fredem i Georgem przez szpital przewinęło się jeszcze kilka osób.

— No ja niby wiem, ale… — zaczęła Clara, ale Laurel natychmiast jej przerwała.

— Nie. Twoja. Wina. Przestań w końcu to robić, bo się zamęczysz.

— Twoi rodzicie będą na mnie źli — jęknęła, chowając twarz w dłoniach. 

— Nie będą — powiedziała pewnie. Widząc smętne spojrzenie przyjaciółki westchnęła. — Zaufaj mi.

— Okay. Skoro tak mówisz — przyznała w końcu Clara. Po chwili uśmiechnęła się i spojrzała na przyjaciółkę z udawanym oburzeniem.  — W ogóle czego się mną przejmujesz, to ty dostałeś w głowę, nie ja!

  Laurel zaśmiała się pod nosem.

— Wiadomo w ogóle, kto ostatni zabezpieczał tłuczki? — zapytała, unosząc się na ramionach. Clara wzruszyła ramionami. Z łóżka naprzeciwko usłyszały głos Cho.

— To chyba był pierwszy trening w tym roku, także…

W tym momencie drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się, a w progu stanął Oliver Wood. Zaraz za nim Clara dostrzegła bliźniaków. Zaskoczona podskoczyła w miejscu, natomiast Gryfon wbił zmartwione spojrzenie w Laurel.

— Galopujące gargulce! Laurel! — wykrzyknął, podbiegając w stronę łóżka dziewczyny. Ta wbiła w niego zdumione spojrzenie. — Nic ci nie jest?

— Nie? — odpowiedziała, w tym samym czasie, kiedy Clara wtrąciła swoje "tak". Chłopak spojrzał na nie obie, lekko skołowany. Laurel westchnęła, rzucając spojrzenie przyjaciółce. — To znaczy trochę tak.

— To może... ja was zostawię — powiedziała Clara, nagle czując się bardzo niezręcznie. Ignorując wściekłe spojrzenie przyjaciółki wyszła z pomieszczenia wraz z bliźniakami. — Do zobaczenia, Cho — rzuciła jeszcze i delikatnie zamknęła za sobą drzwi. 

Zerknęła pytająco na Weasleyów.

— Przynajmniej nie wszedł wraz z drzwiami — mruknął Fred. Clara spojrzała na niego jeszcze intensywniej, próbując dać mu do zrozumienia, że nie bardzo rozumie. — Nie sądziliśmy, że aż tak się przejmie — dodał szybko.. 

— To znaczy? — zapytała, zaczynając iść w stronę wyjścia z zamku. 

— Po skończonym... eee... ogłoszeniu wzięliśmy go na bok i opowiedzieliśmy wszystko. Wiesz, prosto z mostu. A on natychmiast pognał do skrzydła szpitalnego, po drodze pytając, czy Harrison też oberwał. Albo czy w ogóle ktoś z waszej drużyny dostał — odpowiedział George. 

Clara zacisnęła usta w wąską linię, próbując sobie przypomnieć osoby, które przewinęły się tego dnia przez skrzydło szpitalne. Rani nic się nie stało, Harrison wyglądał bardziej na zmęczonego, a kiedy go widziała już nie trzymał się za bok... Dunacana pani Pomfrey wypuściła… A Nielson dostał ostra reprymendę od pielęgniarki, ale chyba większość drużyny jakoś się z tego wykaraskała... O'Hary chyba nawet nie było.... 

— Davies żyje — mruknęła, kręcąc w zamyśleniu głową.

Nadal nie wiedziała co o tym wszystkim sądzić. Zaufać chłopakowi czy nie? Może lepiej będzie się trzymać na dystans?

— To już wiemy. Minęliśmy się — powiedział Fred, po czym zmarkotniał. — Wolałbym, żeby trafiło w niego, a  nie  Laurel…

 Clara gwałtownie się zatrzymała. Zerknęła niepewnie na przyjaciela. 

— Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że się w niej zakochałeś.

Mina Freda była na tyle bezcenna, że dziewczyna w końcu prawdziwie się roześmiała, a po chwili dołączył do niej George. Tymczasem Fred jeszcze kilka sekund stał z szeroko otwartymi oczami, aż w końcu z niezwykle obrażoną miną oznajmił:

— No już się człowiek nie może martwić o przyjaciółkę, no naprawdę... Poza tym ktoś inny mnie interesuje.

— Och? A kto? — zapytała dziewczyna, tym razem naprawdę zaintrygowana. Jakoś nie zauważyła, żeby Fred zaczął kogoś podrywać. Jednak widząc minę George'a, domyśliła się, że on wiedział aż za dobrze kto jest obiektem uczuć jego brata. 

— Nie twój interes — odparł. — Poza tym to nie czas ani miejsce. Lepiej martwmy się o twój zespół, bo jak zagracie z...

George uderzył go w ramię. Wzburzony Fred spojrzał na niego z wyrzutem, a widząc spanikowane spojrzenie brata zmarszczył brwi. Po chwili coś chyba mu się przypomniało, ponieważ  uderzył się ręką w czoło. Clara spojrzała na nich z niezrozumieniem.

— Z kim zagramy? Co jest nie tak z moim zespołem? — warknęła, nagle czując się mocno poirytowana. Założyła ręce na piersi.

— Nie o to mi chodziło — spróbował jeszcze szybko uratować sytuację Fred. Jednak tak mocno zaczął pocierać się po karku, że Clara zirytowała się jeszcze bardziej. Widząc to, George odezwał się:

— Freddiemu pewnie chodziło o to, że teraz Harrison nadszarpnął sobie reputację z tą ucieczką tłuczków i tyle.

— Mhm... — rzuciła, mierząc ich wzrokiem. — Niezła ucieczka, ale teraz tak na serio.

— Kiedy my naprawdę…

— Nie kłamcie — powiedziała tak oschle, że można by ją pomylić z profesor McGonagall. — Zachowujecie się tak samo, jak wtedy gdy próbowaliście ukryć przed nami pomysł na sklep. O co wam chodzi?

— O nic — odparli równocześnie. Westchnęła.

— No błagam was. Wpadliście, teraz przede mną tego nie ukrywajcie — rzuciła. Jednak widząc jak uparcie zaciskali usta, dodała zrezygnowana: — Obiecaliśmy sobie coś.

 Wiedziała, że to był cios poniżej pasa, ale nie mogła się powstrzymać. Pod koniec roku obiecali sobie, że nie będą przed sobą nic ukrywać. I trzymali się obietnicy; mówili sobie o koszmarach, o problemach w domu Laurel, bliźniacy otwarcie teraz snuli plany na sklep. Więc czemu teraz mieliby złamać dane im wszystkim słowo? 

Chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie.

— Bo to jest sprawa naszej drużyny — wypalił w końcu George. — I nie jest tak ważna, jak…

— Skoro nie jest tak ważna, czemu nie chcecie powiedzieć?! — krzyknęła Clara już do reszty zła. Natychmiast tego pożałowała. Bliźniacy spojrzeli na nią równie zaskoczeni co ona sama. Nie spodziewała się po sobie takiego wybuchu. — Przepraszam — westchnęła, spuszczając z tonu. — To był długi dzień.

 Fred i George spojrzeli po sobie niepewnie. Sprawiali wrażenie, jakby chcieli sobie coś przekazać samymi spojrzeniami. Dopiero gdy George skinął głową, Fred powiedział:

— No dobra, powiemy ci. Ale nie tutaj — dodał, rozglądając się podejrzliwe po korytarzu, w którym właśnie się znaleźli. — Gdzieś bez świadków. Jak nas jakiś Gryfon usłyszy, to będzie po nas.

— Okay? — powiedziała niepewnie Clara i dała im się powieść do wyjścia z zamku.

***

— Wy chyba sobie ze mnie kpicie! — krzyknęła rozwścieczona tak głośno, że dźwięk poniósł się echem po Czarnym Jeziorze, przy którym właśnie stali. George westchnął.

— Właśnie dlatego nie chcieliśmy ci mówić. I Wood pewnie z tego powodu też nie chciał nikomu na razie o tym wspominać.

— Ale pierwszoroczniak?! Serio?! Ledwo miotły dosiadł i już jest w drużynie?! — piekliła się dalej Clara.

Nie mogła w to uwierzyć. Harry Potter nowym szukającym Gryfonów?! W pierwszej klasie?! Po pierwszej lekcji latania?! I to tak bez eliminacji?! Zero konkurencji?!

 Rozwścieczona do reszty, nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Na chwilę usiadła, potem wstała i zaczęła chodzić w kółko. Stanęła i wbiła spojrzenie w przyjaciół. Ich rozbawione spojrzenia podziałały na nią jak płachta na byka.

— To nie jest śmieszne! — krzyknęła, ponownie chodząc w kółko. — To nie fair! To ja, i pewnie wielu innych, w tym wy, ćwiczyłam tyle, z wami, z Cedem, u Laurel... I dopiero w tym roku mi się udało…

— Co?! — wykrzyknęli zdumieni bliźniacy. Dopiero wtedy Clara sobie uświadomiła, że w ferworze wypadków z tego dnia nikomu jeszcze nie powiedziała, że dostała się do drużyny. Jednak teraz była tak zła, że zupełnie nie zwróciła na to uwagi.

— ...a wy mi mówicie, że Potter od tak po prostu się dostał do drużyny? Co on tam zrobił na tej lekcji? Pokonał smoka jedną ręką, drugą przy okazji łapiąc łupinę orzecha włoskiego spadającego ze stu stóp?!

W tym momencie Fred nie wytrzymał i parsknął śmiechem, jednak natychmiast umilkł pod ciężkim spojrzeniem Clary. Wyprostował się, odchrząknął i powiedział:

— Podobno coś w tym guście. Wood nie wchodził w szczegóły. I uwierz mi... — dodał, widząc nadal wściekłe spojrzenie przyjaciółki. — ...że nie tylko ty miałaś na początku takie odczucie. Gdybyś zobaczyła Alicję czy Angelinę…

Nie mogąc znaleźć na to odpowiedzi, zrezygnowana usiadła na ziemi. Przyciągnęła kolana do siebie i głęboko westchnęła starając się uspokoić.

— Czyli że co? Z tego wynika, że jestem gorsza od pierwszoklasisty? — zapytała, zupełnie załamanym głosem.

— Co? No coś ty! Wcale nie! — wykrzyknął zdumiony George. Usiadł obok niej. Clara wydała z siebie nieartykułowany dźwięk.

— No właśnie z tego wynika, że tak! Podobno Potter wcale nie wiedział, że jest czarodziejem, tak jak ja. A jednak, bez starania dostał się do drużyny! Do złamanej różdżki, gdybym ja tak miała, to w życiu bym nie musiała przechodzić przez piekło Daviesa…

— No dobra, ale ty musiałaś się uczyć wszystkiego od początku. A jego tata jest nawet uhonorowany w Izbie Pamięci, jako jeden z najlepszych szukających — dorzucił Fred. Clara spojrzała na niego, czując, że po raz drugi tego dnia łzy jej się zbierają w oczach.

— To mi miało pomóc? — zapytała smutno. Chłopak wyraźnie się zmieszał.

— Tak?

 Schowała głowę między kolanami. Bardzo, bardzo próbowała się nie rozpłakać, ale nie była w stanie. Kilka gorących łez już spływało po jej policzkach. Cała radość, jaką czuła jeszcze kilka godzin temu zupełnie z niej wyleciała. Jej, jak sądziła, największe osiągniecie zostało jej teraz odebrane przez jakiegoś dzieciaka Z PIERWSZEJ KLASY. Jej przyjaciółka trafiła do skrzydła szpitalnego, Davies będzie obrońcą i w dodatku jeszcze nagle zgrywa miłego... czy ten dzień może się skończyć?

 Nagle wstała tak gwałtownie, że przez przypadek uderzyła George'a łokciem.

— Au — syknął, patrząc wraz z bratem ze zdumieniem na Clarę.

— Wiecie co? — powiedziała zrezygnowanym tonem. — Mam tego dość. Idę spać — i zaczęła iść w kierunku zamku.

— Jest dopiero ósma! —  krzyknął za nią Fred, ale ta wzruszyła tylko ramionami.

— To przynajmniej się wyśpię! — odkrzyknęła i już weszła w progi zamku, kiedy zobaczyła Cedrika. 

Zamarła, będąc nagle bardzo świadoma swoich splątanych od ciągłego mierzwienia włosów i pomiętego stroju od quidditcha. Jeszcze i to!

— Clara! Wszędzie cię szukałem! — wykrzyknął ucieszony, ale mina mu zrzedła, gdy zobaczył jej wyraz twarzy. Zmarszczył brwi. — Coś się stało?  Coś nie tak z Laurel? Albo z tobą? Peggy mówiła mi, że niby wszystko w porządku, ale..

— Nie... to znaczy tak... to znaczy... — urwała. Czy powinna powiedzieć Cedrikowi o Potterze? Koniec końców bliźniacy powiedzieli jej o tym w tajemnicy i nie chciała zawieść ich zaufania. — Po prostu jestem zmęczona — skłamała, ale chłopak nie dał się tak łatwo oszukać. Pokręcił głową.

— Jeśli znowu chodzi o Daviesa to…

— Nie! — wykrzyknęła nagle przestraszona, tym bardziej zaskakując Cedrika. Speszona, natychmiast spuściła z tonu. Naprawdę powinna iść spać. — Nie, to nie o to chodzi... Po prostu... — urwała zastanawiając się przez chwilę. — Życie jest niesprawiedliwe — wyrzuciła w końcu. Ku jej zaskoczeniu, Cedrik powiedział:

— Chodzi o to, że Potter dostał się do drużyny Gryfonów? — zapytał prosto z mostu. Widząc okrągłe ze zdziwienia oczy Clary, wzruszył nonszalancko ramionami. — Plotki szybko się rozchodzą po szkole — skwitował, po czym uśmiechnął się. — Nie martw się. To że on się dostał teraz, nic nie znaczy. Coś kiedyś słyszałem, chyba od Eddiego, że to, że ktoś jest dobry solo, nie znaczy, że będzie świetny w drużynie. Jeden wyczyn na pustym boisku jeszcze nic nie znaczy. 

— Tak myślisz? — zapytała niepewnie Clara, odwracając wzrok. Nieświadomie zacisnęła rękę na naszyjniku. Mała część niej naprawdę chciała mu uwierzyć.  Poczuła jak chłopak raźno klepie ją po plecach. Podniosła na niego wzrok. Uśmiechnął się.

— Jasne. Nie smuć się. W sumie nawet trochę współczuję Woodowi — dodał, śmiejąc się pod nosem. — Będzie go musiał wszystkiego na szybko nauczyć, a pierwszy mecz już niedługo.

Clra uśmiechnęła się.

— W sumie racja — odparła. Cedrik pokiwał głową.

— W każdym razie. Jeśli mogę ci coś doradzić, to chyba powinnaś iść spać. Musisz być strasznie zmęczona — powiedział, uważnie ją lustrując. Clara poczuła że się rumieni. Natychmiast odwróciła wzrok. Poza tym... — mruknął, już bardziej do siebie, niż do niej. — ... gracz graczowi nie równy. Nie mierzmy jedną miarą szukającego i ścigającego.

Zerknęła na niego, zaskoczona. Objął ją ramieniem. 

— Tak, wiem. Peggy mi wspomniała kiedy się z nią minąłem. Moje gratulacje, jestem z ciebie dumny — dodał. Uśmiechnęła się. — Swoją drogą powiedziała mi też o tym, że Davies ci pomógł z Laurel?

— Tak. Dziwne, prawda?

— Zdecydowanie, ale wiesz co… Nad tym może powinniśmy pomyśleć później — powiedział zamyślony. Clara nie mogła się nie zgodzić. Szczególnie, że czuła jak powoli zaczynała ją boleć głowa, pewnie z nadmiaru emocji. 

Cedrik potrząsnął głową i spojrzał na nią.

— W każdym razie serio, Clar — powiedział. — Nie masz się czym przejmować.

— Chyba masz rację — odparła, patrząc na niego spod oka. Cedrik zaśmiał się.

— No jasne, że mam — odpowiedział pewnie. — A teraz już chodźmy, bo zaraz padniesz na stojąco.

Pokiwała głową.

Idąc wraz z Cedrikiem w stronę Wielkich Schodów, poczuła nagłe wyrzuty sumienia. Zmarkotniała. Jak mogła ich tak potraktować? Przecież tylko próbowali jej pomóc, a ona nic tylko na nich warczała. Będzie musiała ich przeprosić... Ale już nie dzisiaj. Nie miała na to siły, a bojąc się, że ze zmęczenia znowu czegoś im nagada, postanowiła, że zrobi to jutro. Na pewno.


He. He. Heheheheheh. Znowu mnie długo nie było, ale im dłuższe rozdziały tym więcej trzeba sprawdzać, no i no... W każdym razie O BOŻE W KOŃCU JESIEŃ. Nie mogłam się doczekać! Jak Wam się spodobał ten rozdział?
Do następnego!
Sonia
theme by xvenom | sg