niedziela, 2 września 2018

16. Boże Narodzenie

 Znalezione obrazy dla zapytania christmas in england
W ciągu następnej godziny Hogwart Express dojechał na peron. Bliźniacy pomogli dziewczynkom zdjąć ich bagaże. Przytulili się na pożegnanie, życzyli sobie Wesołych Świąt i rozeszli się. Clara pociągnęła Laurel za rękę, chcąc jak najszybciej zobaczyć się z rodzicami.
Odwrotnie niż w zeszłym roku, tym razem naprawdę się za nimi stęskniła. No, ale nie można jej się dziwić. Nie widziała ich przecież od połowy lipca. Oczywiście, pisali do siebie, ale rozmawiać twarzą w twarz a wyrażać siebie na papierze to dwie zupełnie inne rzeczy. Poza tym Clara naprawdę potrzebowała rodziców. I podskórnie czuła, że Laurel też.
Także niemal przebiegła przez barierkę, nie zważając na słabe protesty czarodzieja odpowiedzialnego za spokojne przepuszczanie uczniów. Gdy dziewczynka znalazła się już po drugiej stronie z niecierpliwością zaczęła się rozglądać, szukając swoich rodziców w tłumie.
Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Natychmiast się odwróciła. Za nią był jej ojciec, uśmiechający się do niej radośnie.
— Tata! — wykrzyknęła, rzucając mu się na szyję. W ferworze uczuć nie spostrzegła, że mężczyzna był właściwie na kuckach toteż siła jej przytulenia nieomal go przewróciła. Ten jednak tylko się zaśmiał, jedną ręką obejmując córkę a drugą się podpierając. Zawołał gdzieś w tył:
— Rose! Znalazłem je!
— Och, nareszcie! — Clara usłyszała gdzieś nad sobą głos mamy. — Już się bałam, że poszłyście zwiedzać bez nas!
— Nie no coś ty, mamo — fuknęła dziewczynka. — W życiu! — dodała nadstawiając policzek do pocałunku. Kobieta również się zaśmiała, nachylając się aby cmoknąć córkę, po czym odwróciła się w kierunku Laurel, która nieco speszona stała na uboczu.
— Witaj, Laurel — powiedziała, uśmiechając się do niej ciepło. Ta nieśmiało odwzajemniła uśmiech.
— Dzień dobry, pani Pond — powiedziała, podchodząc do nich ze swoim wózkiem.
— Brad, pomóż jej z walizkami — poleciła mężowi. — Jak wam minęła podróż? — zapytała, zaczynając iść w stronę wyjścia z dworca. Reszta potulnie podążyła za nią.
— Bardzo dobrze, pani Pond — odparła Laurel. Kobieta uśmiechnęła się.
— Cieszę się. Laurel, Clara wysłała nam parę miejsc, które chciałabyś zobaczyć w Londynie... Może chciałabyś...
Brunetka odcięła się od tej rozmowy, pozostając nieco w tyle, patrząc pytająco na tatę.
— Mama trochę się martwi o tę dziewczynkę — powiedział od razu. — Z tego co nam nakreśliłaś w listach, potrzebuje nieco opieki. Nie znam się na tych skrzatach domowych, nie oceniam, ale myślę, że nie zastąpią one rodziców. Pomyśl tylko, gdybyś miała do wyboru super istotkę, robiącą wszystko na twoje polecenie i nas, to kogo byś wybrała?
— Was — odpowiedziała natychmiast Clara, patrząc jednak nieco zazdrośnie na mamę i Laurel z przodu. Jej ojciec uśmiechnął się.
— Nie bądź zazdrosna — powiedział wesoło. Dziewczynka spojrzała na niego wymownie.
— Nie jestem!
— Ależ jesteś. Uwierz mi, jestem twoim tatą, znam cię na wylot. To jest twój wzrok "halo-potrzebuje-miłości-oddajcie-mi-ją". Bardzo często tak robiłaś, jak byłaś młodsza szczególni kiedy na chwilę podkradałem ci mamę — Clara przewróciła oczami. — Nikt ci jej nie zabierze. Ale wiesz jaka jest mama. Niebo i ziemię chciałaby wszystkim przybliżyć.
Dziewczynka westchnęła, ale musiała mu przecież przyznać rację. Jej mama zawsze była typem osoby, która zajmowała się absolutnie każdym w zasięgu jej wzroku. Kupowała jedzenie dla żebraków, włączała się w różne akcje charytatywne... Nie powinno więc dziwić jej to, jak szybko zaopiekowała się Laurel. Ale mimo wszystko... Poczuła jak coś wiąże się jej w żołądku. Postanowiła jednak to zignorować i uśmiechnęła się do taty.
— Masz rację.
***
 Podróż do domu była bardzo długa co w sumie nie dziwiło dziewczynki. Przebić się z centrum Londynu na jego przedmieścia w przeddzień Bożego Narodzenia równało się z cudem. Jednak nikomu to nie przeszkadzało. Jazdę spędzili na rozmowie. Clara i Laurel mnóstwo opowiadały o szkole i o quidditchu, zresztą na prośbę państwa Pond, którzy byli nadal bardzo zaciekawieni tym relatywnie nowym światem. Na szczęście dziewczynki, jej przyjaciółka skrupulatnie ominęła jej ucieczkę do Zakazanego Lasu i bardzo rzadko napomykała o Cedriku, za co była jej bardzo wdzięczna.
Kiedy wreszcie udało im się przebić przez niekończące się korki, dość szybko dotarli pod dom Clary. Dziewczynka uśmiechnęła się, widząc, że nie został on jeszcze przystrojony. Odwróciła się w stronę rodziców.
— Kiedy zaczynamy ozdabiać? — zapytała.
— Jak tylko zjemy obiad. Clar, Laurel będzie spać w pokoju gościnnym, pokażesz jej, gdzie to jest, prawda? — odparła jej mama, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczy. — Brad, chyba ich nie mam — zwróciła się do męża. — Ty musiałeś je brać jak wychodziliśmy.
Dość zaskoczony mężczyzna zaczął sam szukać kluczy po kieszeniach, ale nie było ich ani  w płaszczu, ani w spodniach. Oboje wymienili zaskoczone spojrzenia.
— Dziewczynki, zostańcie tutaj — poleciła pani Pond. — Wstąpimy tylko do Blackwoodów...
— O ile ich klucze też magicznie nie zniknęły... — rzucił dość kąśliwie pan Pond. Kobieta przewróciła oczami, nerwowo odgarniając włosy.
— Nie, oni mają oryginał, my kopię — odparła. — Ale na Boga, to już trzeci raz w tym miesiącu... Majątek na te klucze wydamy...
Laurel podejrzliwie uniosła głowę, patrząc w ślad za rodzicami Clary. Ta zerknęła na nią.
— Co jest? — zapytała. Przyjaciółka potrząsnęła głową.
— Nie wydaje mi się, żeby twoi rodzice byli tym typem osób, które gubią klucze trzy razy w miesiącu, prawda?
— No nie... Zazwyczaj mama je ma, w bocznej kieszeni torebki — odparła dziewczynka, patrząc zaintrygowana na przyjaciółkę.
— Powinni zmienić ślusarza, wiesz? Bo to nie jest raczej ich wina, tylko właśnie jego — powiedziała Laurel chuchając nieco na ręce, żeby się rozgrzać. Clara zmarszczyła zdumiona brwi.
— Czemu?
— Bo to nie jest mugolski ślusarz, tylko czarodziejski. Nie słuchałaś bliźniaków? Ostatnio mówili, że ich tata ma straszny problem z czarodziejami, robiącymi sobie żarty z mugoli. Robią normalne klucze, ale zaklinają je tak, żeby po każdym użyciu się zmniejszały, aż w końcu znikną. Trzeba to będzie zgłosić do pana Weasleya, bo to nie fair... Co jest? — zapytała, widząc rozbawione spojrzenie Clary. — To poważna sprawa.
— Oczywiście, że tak — odpowiedziała. — Ale bawi mnie to, że po raz pierwszy to ty przypominasz mi o słowach Freda i George'a. Zazwyczaj to była moja fucha.
Tamta przewróciła oczami, ale mimo to uśmiechnęła się. Już otwierała usta, aby coś odpowiedzieć, ale w tym momencie przyszli rodzice Clary.
— Na szczęście państwo Blackwoodowie byli w domu — poinformowała ich pani Pond z uśmiechem. Włożyła klucz do zamka, przekręciła i otworzyła drzwi, wpuszczając dziewczynki do środka. — Clar, zaprowadź Laurel na górę, dobrze? — poprosiła córkę. Ta kiwnęła głowa.
— Jasne mamo. Chodź, Laurel! — odparła, pociągając przyjaciółkę za rękę i wbiegając po schodach na górę.
Pokój, do którego ją zaprowadziła był stosunkowo dość mały. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, a na szczycie sufitu wisiała lampa. Pod jedną ze ścian postawiono duże, podwójne łóżko, przykryte fioletową kapą. Naprzeciwko niego usytuowano ogromną szafę. Nie leżał tam żaden dywan, ale po prawej stronie była miękka, puszysta mata po to, aby stopy natrafiły na coś ciepłego tuż po przebudzeniu.
Laurel rozejrzała się z ciekawością po pokoju.
— I jak?  zapytała niepewnie Clara, opierając się o framugę drzwi.
— Jest SUPER! — wykrzyknęła przyjaciółka ucieszona. — Jaaaa!
— Ufff — odetchnęła z ulgą gospodyni, rzucając się szczęśliwa na łóżko. — Już się bałam! Ale zobaczysz, Londyn jest super! Mama zna Camden City jak własną kieszeń tylko będziemy musiały się jej trzymać blisko, bo łatwo się tam zgubić, ale jestem pewna, że ci się spodoba! I...
Clara tak się rozgadała o wycieczce do Londynu, że przerwała dopiero, gdy jej tata wniósł walizkę Laurel na górę, jednocześnie informując obie dziewczynki, że mama Clary woła na obiad. Obie natychmiast zbiegły na dół, niemalże na wyścigi zasiadając do stołu. Pani Pond na ten widok tylko się uśmiechnęła.
Po obiedzie wszyscy zaczęli przystrajać dom i choinkę. Najtrudniej chyba było Laurel, bo musiała do tego używać własnych rąk, a nie czarów lub magii swojego skrzata. Mimo to ani razu nie zdenerwowała się. Wręcz przeciwnie. Gdy w pewnym momencie tak się zaplątała w kolorowe lampki, a tata Clary zasugerował, że w takim razie może to Laurel powinna zostać choinką tylko się zaśmiała. Tak samo spokojnie słuchała jak pani Pond po raz kolejny tłumaczyła jej, dlaczego jej ciasto na pierniczki się klei do stołu. Poza tym, jak coś zawsze miała obok siebie Clarę, która na spokojnie powtarzała jej wszystko od początku. Nikt z rodziny Pondów się z niej nie śmiał jeśli jej coś nie wychodziło, co dodawało jej otuchy.
Za to Clara zrozumiała, że jej wcześniejsza zazdrość była zupełnie bezpodstawna. Owszem, jej rodzice zajmowali się Laurel, ale nie pozostawiali jej w tyle. Wraz z mamą wykrawała kształty pierników. Pomagała przyjaciółce w ozdabianiu ciastek, drąc się przy tym wniebogłosy "Do szopy hej, pasterze", czemu wtórował jej tata, ku przerażeniu mamy. Nadal to jej przypadał obowiązek założenia gwiazdki an czubku, jednak postanowiła, że chce to zrobić wraz z Laurel, także pan Pond musiał podnieść je obie naraz, przy czym o mało co nie przewrócili drzewka. Teraz już wiedziała, że nie było się o co martwić a węzeł, który zawiązał jej się na peronie, zupełnie zniknął. Szczególnie, że tym razem, po raz pierwszy w ich znajomości to ona tłumaczyła cokolwiek Laurel a nie, jak to zwykle bywało, na odwrót.
Cała ta świąteczna praca sprawiła, że kiedy zegar wybił dziesiątą w nocy wszyscy już byli zupełnie wykończeni. Przy schodach powiedzieli sobie "dobranoc" i rozeszli się do swoich pokoi. Jednak po dziesięciu minutach Clara wymknęła się ze swojego do Laurel, co jej przyjaciółka przywitała z uśmiechem. Przez chwilę leżały w ciszy, aż w końcu blondynka głośno westchnęła. Clara zerknęła na nią zaniepokojona.
— Co jest? — zapytała.
— Nic, nic — odpowiedziała nieco melancholijnie przyjaciółka. — Tylko jakoś tak... Zazdroszczę ci tego.
— Czego? — zainteresowała się dziewczynka, przewracając się na bok tak, aby ją widzieć. Ta wzruszyła ramionami.
— Tego... Tego wszystkiego — powiedziała, zataczając ręką koło. — Że możesz zapraszać przyjaciół na święta. Że twoi rodzice się nimi interesują. Że masz z nimi taki dobry kontakt... I że nawet jeśli nie wszystko jest perfekcyjnie, to nikt ci tego nie wypomina — westchnęła.
— To jak u ciebie wyglądają święta? — zdziwiła się Clara.
— Szeptuch zazwyczaj wszystko robi. No, czasem mamę coś tknie i sama ugotuje jedzenie. Ale tak to jakoś o siedemnastej mamy obiadokolację i tyle. A u ciebie? Już pierwszy dzień jest magiczny! Śpiewacie kolędy, razem pieczecie, przystrajacie dom...
 Czyli co? U ciebie jest tak bardziej... Restrykcyjnie?  zapytała dziewczynka, uważnie studiując twarz przyjaciółki. Ta wzruszyła lekko ramionami.
— Zawsze tak było  powiedziała w końcu.  Co do przyjaciół... Sama pamiętasz zdarzenie z Oliverem. W ogóle czasami nie mogę nawet wyjść z domu sama. Rodzice chcą mieć nad wszystkim kontrolę a prawie mnie nie znają. Kiedy próbuję im to uświadomić, oni stwierdzają, że nie mam do nich szacunku. Oczywiście, nie są z tych, którzy myślą o wszystkim przez pryzmat czystej krwi, inaczej w życiu by nie pozwolili ci do mnie przyjechać. Ale... Nie wiem. Nie rozumiem ich. Rok temu pokłóciliśmy się o jakąś błahostkę i oni są w stanie nadal mi to wypominać. I wiesz... Czasami po prostu chcę uciec z domu. Zobaczyć jak by zareagowali.
Clara zamarła. O tym mówił centaur? Westchnęła. W ciemnościach odnalazła dłoń przyjaciółki i mocno ją ścisnęła.
— Nie myśl tak o tym  powiedziała, starając się brzmieć pocieszająco. — Rodzice bywają trudni, ale... Myślę, że naprawdę by się przestraszyli, gdyby coś ci się stało. Poza tym masz przecież mnie, bliźniaków, Patricka, Fionę, Wooda... Zależy nam na tobie. Jak będziesz się skupiała tylko na tej jednej rzeczy to w nigdy nie będziesz szczęśliwa. Rodzina to jedno, przyjaciele to drugie, prawda?
— Chyba... Chyba masz rację  mruknęła na to Laurel. Po tonie jej głosu Clara mogła stwierdzić, że się uśmiecha. Odetchnęła z ulgą.  Dzięki.
— Nie ma za co. A teraz dobranoc  rzuciła spokojnie Krukonka przeciągając się i ziewając. Laurel zaśmiała się cicho, po czym odparła
 Dobranoc.
***
Następnego dnia obudziły się do delikatnego pohukiwania sów. Obie dość powoli zaczęły się budzić, ale ptaków jakoś to nie interesowało. Jeden z nich zaczął niecierpliwie stukać w Clarę pazurem, także ta rozbudziła się nieco szybciej od przyjaciółki.
— Prezenty! — zakrzyknęła wesoło. Na ten dźwięk Laurel tak szybko podniosła się z łóżka, że niemalże zrzuciła na podłogę kołdrę, którą były obie przykryte.
— Ostrożniej, jeszcze jest zimno — ofuknęła przyjaciółkę Clara, owijając się okryciem. Ta przewróciła oczami, wyciągając rękę w kierunku swojej sowy.
— O mój Boże! Oliver mi coś wysłał! — wykrzyknęła, patrząc na nadawcę paczki, którą przyniósł Apollo.
— Wow, wielka niespodzianka — odparła Clara sarkastytczie, zbyt zajęta czytaniem listu od Patricka, z przerażeniem patrząc na ogromne pudło słodyczy. — On chyba chce, żebym dostała cukrzycy — jęknęła. W odpowiedzi dostała w głowę pluszakiem ze świeżo otwartej paczki Laurel. — Au! Za co!
— To nie Patrick chce, żebyś dostała cukrzycy, tylko bliźniacy — odparła, wskazując na dwa pakunki przyniesione przez Errola. — Czy ty widzisz jakie to ogromne?
Clara jęknęła w duchu, otwierając swój podarek. Jednak gdy zobaczyła, że to kolejne pudełko czekoladowych żab uśmiechnęła się.
— Okay, żaby zostaną z rodzicami, ja biorę karty — odparła rezolutnie. Laurel uniosła brew. — Tak, nadal je zbieram, brakuje mi i tak przecież jeszcze ze sto.
— Ja tam nic nie mówiłam... — mruknęła spokojnie przyjaciółka, również sięgając po prezent od bliźniaków. — Ale mam wiarę w Cedrika, że on jeden nie wysłał ci słodyczy...
— Sama mam taką nadzieję... Czekaj, czekaj, skąd wiesz, że on mi coś wysyłał? — zapytała dziewczynka. Laurel tylko zerknęła na nią z ukosa, podejrzliwie przyglądając się cukrowemu pióru.
— Bo siedzę w tym samym pokoju. No dawaj, otwieraj! Chcę zobaczyć co ci dał!
Dziewczynka powstrzymała się od komentarza, rozrywając brązowy papier. W środku znajdował się... Czarny, skórzany nesser. Clarze aż zaświeciły się oczy. Z namaszczeniem otworzyła wieko. W środku znajdował się słój jakiejś pasty, srebrne klipsy, malutki kompas i jakaś książka, której tytuł przysłaniała biała koperta, zaadresowana do niej.
— Chyba wiem co to jest — powiedziała Laurel, zaglądając jej przez ramię. — To podręczny zestaw miotlarski! Wow, Cedrik naprawdę się musiał wykosztować!
Clara zamarła. Nie lubiła dostawać drogich prezentów, szczególnie od przyjaciół. Jakoś zawsze porównywała się do innych, że ona tak mało wydała a inni... Może całą górę złota. Robiąc sobie w głowie mentalną notatkę, aby w przyszłości zwrócić Cedrikowi na to uwagę, otworzyła kopertę.
— Przeczytaj na głos! Też chce wiedzieć co napisał! — powiedziała Laurel.
— Od Wooda nie przeczytałaś — wypomniała jej brunetka. Przyjaciółka wzruszyła ramionami.
— Nie prosiłaś — odparła. — A teraz to już za późno. No czytaj no!
Dziewczynka przewróciła oczami, ale zaczęła czytać:
Wesołych Świąt, Clari!
Mam nadzieję, że w końcu nieco odpoczniesz! W końcu, przecież na to zasługujesz!
(Laurel zakaszlała, co podejrzanie zabrzmiało jak kiepsko stłumiony śmiech. Clara uciszyła ją wzrokiem.) W każdym razie, mam nadzieję, że prezent ci się spodoba. Pasta w środku jest do pastowania rączki miotły. Wiesz, jakbyś miała jakieś pytania co do używania poszczególnych przedmiotów, zawsze możesz  mnie zapytać. Dla Ciebie zawsze mam czas.
W każdym razie Wesołych Świąt! Do zobaczenia niedługo w Hogwarcie!
Cedrik
P.S. Pamiętaj o obietnicy.
— To brzmi jak zaproszenie na randkę — skomentowała Laurel, sięgając po ostatnią paczkę.
— Hej! Wcale n... — zaczęła dziewczynka, ale zamarła, dostrzegając, że jest ona od niej. 
Natychmiast chwyciła pierwszą lepszą paczkę, żeby nie było, że się gapi. Dopiero po chwili spostrzegła od kogo ona była. Przez chwilę w pokoju panowała cisza.
— No chyba nie! — zakrzyknęły obie w tym samym momencie, odwracając się do siebie. Każda z nich miała przed sobą pudełko. Clara z płytą Fatalnych Jędz a Laurel z kasetą z muzyką zespołu Queen.
— Żartujesz! — wykrzyknęły ponownie.
— Nie sądziłam, że będziesz o tym pamiętać! — powiedziała Clara.
— A ja chyba nie dałam ci aż tak do zrozumienia, że ich lubię — jęknęła Laurel. Dziewczynka uderzyła ją w ramię. — Ej!
Ale ta już była poza pokojem.
— Clara! — wykrzyknęła Laurel, zbiegając na dół po schodach, w ślad za przyjaciółką ze śmiechem.
Kiedy dotarła do salonu, stanęła, zdziwiona. Pod choinką leżał jeszcze jeden prezent, zapakowany w biały, błyszczący papier, przewiązany złotą wstążką. Dziewczynka podeszła do niego niepewnie. Ku jej zaskoczeniu był zaadresowany do niej. Ostrożnie rozwiązała kokardę. Papier sam się rozchylił, ukazując dość spore opakowanie na płytę. Tło było czarne, za to na środku wymalowano wielką literę Q. Po  jej lewej stronie był żółty lew w koronie, po prawej szary, ukoronowany sfinks a nad nią czerwony krab i jakiś różowy ptak, którego dziewczynka nie rozpoznawała. Pod zwierzętami, po obu stronach wymalowano również dwie ludzkie postaci. Laurel stwierdziła, że tak mugole musza wyobrażać sobie elfy. pod obrazkiem, białym tuszem napisano: "Queen. A Day At The Races". Nieco się zdziwiła, że ponownie dostała coś z tego zespołu, ale po chwili zrozumiała, że to przecież nie jest kaseta. Z opakowania wysunęła ogromną czarną płytę. Uśmiechnęła się do siebie. Do gramofonu u niej będzie w sam raz!
— Podoba ci się? — usłyszała tuż przy uchu głos Clary. Niemal krzyknęła, prawie upuszczając prezent.
— Na Merlina! Nie strasz mnie tak! — wykrzyknęła, przykładając teatralnie rękę do serca. Przyjaciółka przewróciła oczami.
— No tak czy nie? — odparła niecierpliwie.
— No jasne, że tak! Ale... Chyba takie rzeczy są droższe niż kaseta, prawda? Nawet w świecie czarodziei...
— Bo są. Z tego co wiem, moi i twoi rodzice się zrzucili — odparła wesoło brunetka.
— Żartujesz — powiedziała z niedowierzaniem. Ta pokręciła przecząco głową.
— Zostaw to mojej mamie. Dogada się absolutnie z każdym.
— O. Mój. BOŻE! TO SĄ NAJLEPSZE ŚWIĘTA NA ŚWIECIE! — wykrzyknęła Laurel, rzucając się przyjaciółce na szyję. — Dziękuję, dziękuje, dziękuje!!!
Ta ze śmiechem poddała się Laurel. W końcu, od paru tygodni widziała ją tak ucieszoną. I miała nadzieję, że tak też pozostanie.

***
Hej!
Postanowiłam wrócić i to tak konkretnie, co pewnie widać po spisie treści. Mam rozdziały napisane na następne co najmniej pół roku, więc tak szybko nie powinnam już zniknąć. Rozdziały będą dodawane dwa razy w miesiącu, także myślę, że jest sprawiedliwie ^^
Pozdrawiam i życzę udanego roku szkolnego!
Sonia

1 komentarz:

  1. Świąteczna atmosfera akurat na... początek roku xd Spoko, akurat tego potrzebowałam 😍😂 Teraz będę śpiewać kolędy aż do grudnia xd
    Ogólnie rozdział sympatyczny, taki spokojny, na chwilę przerywa akcję, ale można powiedzieć, że był potrzebny akurat żeby odetchnąc na chwilę od tego całego szkolnego zgiełku :D

    NMBZT ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń

theme by xvenom | sg