piątek, 31 lipca 2020

9. Przeczucie

 Znalezione obrazy dla zapytania quidditch pottermore
 
Kiedy dobiegła do Wielkiej Sali, po jej liście nie było śladu, za to udało jej się jeszcze złapać Patricka.
— List? A nie wzięłaś go ze sobą? — odpowiedział, gdy Clara go o to zapytała. Na jej sfrustrowane spojrzenie wzruszył tylko ramionami. — Trzeba było uważać.
Dochodząc do wniosku, że nic z przyjaciela już nie wyciągnie, z ciężkim sercem pognała na lekcje.
Przez cały dzień Clara nie mogła się skupić. Na zielarstwie oblała się wodą z konewki. Na eliksirach dodała za dużo korzenia stokrotki, przez co mało brakowało, a jej kociołek wybuchnąłby. Profesor Snape odjął jej za to pięć punktów, a ona nawet się nie zirytowała. Z tyłu głowy nadal kołatało jej, że zgubiła pierwszą w tym roku wiadomość od rodziców.
Z jednej strony wiedziała, że przecież to tylko list, z drugiej… to był AŻ list, i to w dodatku ten, którego tak tęsknie wyczekiwała. W dodatku obiecała odpisywać na każdy, a kiedy nadarzyła się do tego okazja, spektakularnie zawaliła.
Zawiedziona samą sobą powlokła się na obiad, modląc się w duchu, żeby znów nie zrobić czegoś głupiego, jak chociażby zalać się zupą. Nie chciała spędzać swojego pierwszego dnia w szkole w skrzydle szpitalnym.
Na jej szczęście, nic takiego się nie wydarzyło. Obiad minął relatywnie spokojnie. Większość energii i tak poświęciła na zagadywanie Laurel.
Były właśnie w trakcie zżymania się na Snape’a, kiedy Clara poczuła, że ktoś puka ją w ramię. Odwróciła się, żeby zobaczyć stojąca za nią Debrę Colton, Krukonkę z jej roku.
— Hej, ta twoja sowa to puszczyk, prawda?
— Tak? Skąd to pytanie? — zapytała, zdenerwowanym gestem odrzucając włosy do tyłu.
— Jak wróciłam do dormitorium to strasznie się dobijała, więc ją wpuściłam. Miała dla ciebie list. Ach, i ktoś ci coś jeszcze zostawił na łóżku.
Słysząc to, Clara najpierw zerknęła na Laurel, a widząc, że przyjaciółka kiwa zachęcająco głową, pognała w stronę pokoju wspólnego, czując iskierkę nadziei. I rzeczywiście, na jej łóżku leżał zaginiony list od rodziców. Już miała po niego sięgnąć, kiedy jej wzrok przykuła druga koperta, leżąca tuż obok. Uniosła brwi, zdziwiona, widząc nadawcę. Czego jak czego, ale wiadomości od Harrisona się nie spodziewała. Z ciężkim sercem odłożyła list od rodziców i sięgnęła po ten od Harrisona. Rozerwała kopertę i zaczęła czytać.

Pond,
Po przemyśleniu sprawy i po tym, co powiedział dyrektor, doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli całkiem zmienię datę eliminacji. Odbędą się w jednak w przyszłym tygodniu. Tak już jest w sporcie, trzeba być gotowym na wszystko.   
Powodzenia,
Harrison
Clara zamarła, wpatrując się w list.
Tylko tydzień. Miała tylko tydzień żeby się przygotować, a nawet mniej, bo pierwszy dzień już się skończył. A ćwiczyła przecież tak niewiele! Zacisnęła mocniej palce na pergaminie, gorączkowo myśląc. Może poprosić bliźniaków o pomoc w treningu. Lub Cedrika. Tak, to jest dobre rozwiązanie, ale…
Laurel.
Rano było z nią kiepsko, a przez resztę dnia, oprócz incydentu na opiece nad magicznymi stworzeniami, była równie rozkojarzona co Clara, nawet jeśli  udawało jej się to ukrywać znacznie lepiej niż jej. Dziewczyna poczuła, jak robi jej się gorąco na twarzy ze wstydu. Ona przez cały dzień martwiła się głupim listem, który koniec końców dość szybko się znalazł, a Laurel miała znacznie gorzej. A teraz, jeśli rzuci się w wir ćwiczeń, przyjaciółka nie będzie miała z kim porozmawiać. Jeśli poprosi o pomoc bliźniaków, zabierze jej kolejne osoby, które mogłyby spędzić z nią czas.
Zaczęła nerwowo bawić się końcówkami włosów. 
Oczywiście, mogła po prostu z nią porozmawiać. Upewnić się, czy Laurel będzie czuła się z tym w porządku. Ale Clara też nie chciała, żeby przyjaciółka poczuła się mniej ważna… Jak to rozwiązać?
Westchnęła, odkładając list od Harrisona na bok i biorąc do rąk ten od rodziców. Zatopiona  w myślach, zaczęła miąć róg koperty. Zacisnęła usta.
Nie no, musi z nią porozmawiać. To jedyna możliwa opcja.
Z tym postanowieniem rozerwała kopertę i wyjęła z niej wiadomość od rodziców.
Już miała zacząć czytać, kiedy do dormitorium wpadła Laurel. 
— I co? Masz go? — zapytała, siadając obok przyjaciółki. Clara pokiwała głową, odwracając się. Poczuła jak ponownie zalała ją fala wstydu. Laurel ma tyle na głowie, a nadal się o nią martwi…
 — Tak, ale przyszło coś jeszcze — dodała, wzdychając. Widząc zaskoczone spojrzenie dziewczyny, bez słowa podała jej wiadomość od Harrisona, a sama zaczęła czytać list  od rodziców.
Tak jak myślała, rodzice chcieli tylko wiedzieć jak minął pierwszy tydzień. Uśmiechnęła się, czytając fragment przypominający jej obietnicę o dobrym zachowaniu.
Kiedy skończyła, uniosła wzrok na Laurel, napotykając spojrzenie przyjaciółki. Poczuła jak coś ściska ją żołądku, widząc jej niepewna minę.
— Co zamierzasz z tym zrobić? — zapytała, pukając palcem w pergamin. Clara westchnęła. Cóż, teraz musiała być szczera.
 — Najlepiej byłoby zacząć ćwiczyć. Od razu — przyznała, ale zaraz spuściła wzrok, nie chcąc widzieć spojrzenia przyjaciółki. Nie bądź tchórzem!, skarciła się w myślach. — Ale…
 — Ale? — zapytała Laurel. Clara przejechała ręką po włosach, czochrając je nerwowo.
— Ale do tego będę potrzebowała bliźniaków. Lub Cedrika — wyrzuciła z siebie, unosząc wzrok. Ku swojemu zaskoczeniu, Laurel nie wyglądała na niepewną, tylko na... zmartwioną? Powstrzymała się od westchnienia.  — I… I chciałam zapytać jak ty się będziesz z tym czuć.
— To znaczy?
— To znaczy… Ty przechodzisz przez sytuację z rodzicami, a ja siedzę teraz i myślę o tym treningu, a wcześniej niepotrzebnie zamartwiałam się listem. A to już w ogóle była przesadzona reakcja, bo popatrz… — zaśmiała się nerwowo. — Leżał tu cały czas, pewnie jakiś skrzat go przyniósł… No i jeśli faktycznie zacznę teraz ćwiczyć na potęgę, to zabiorę ci jeszcze bliźniaków. A jestem pewna, że potrzebujesz się wygadać… I… — zacięła się, a nie mogąc znieść coraz bardziej zdziwionego spojrzenia Laurel, wbiła wzrok w swoje kolana. — Strasznie cię za to przepraszam. Naprawdę. Jeśli chcesz, to zrobię tak, żeby mieć czas dla ciebie i na treningi, obiecuję! Bo naprawdę, chcę żebyś czuła się dobrze i że masz we mnie wsparcie, a zachowuję się strasznie samolubnie i…
— Clara — przerwała jej w końcu Laurel. — Nic się nie stało. Naprawdę — dodała.
Clara, słysząc jej łagodny ton głosu, zdobyła się na to, żeby na nią spojrzeć. Zaskoczona zobaczyła, że przyjaciółka się uśmiecha. Już otwierała usta żeby zaprzeczyć, ale Laurel uniosła rękę, dając znak, że będzie kontynuowała.
 — Owszem, przestraszyłam się w pierwszej chwili, ale jestem do tego przyzwyczajona. Serio — dodała. Clara jednak nadal musiała wyglądać na nieprzekonaną, bo Laurel przewróciła oczami, jakby zniecierpliwiona. — Fakt, ta sytuacja jest niefajna i Skeeter opowiadająca kłamstwa nie jest czymś, przez co chciałam przechodzić przez pierwszy tydzień szkoły, ale takie życie.
— Tylko, że to nie fair w stosunku do ciebie! Ty się martwisz, a ja jedyne co robię to albo gubię listy albo myślę o treningach, albo widzę konie, a ty mnie ratujesz rżąc — na wspomnienie akurat tego wydarzenia nie mogła się powstrzymać od nieśmiałego uśmiechu. Obok niej, Laurel zachichotała.
Westchnęła.
 — Chodzi mi o to, że… powinnam zrobić coś więcej — przyznała sfrustrowana. Twarz przyjaciółki ponownie stężała.
— Clar, serio, uwierz mi, rozumiem. Nie biczuj się niepotrzebnie, bo masz własne ważne sprawy. Tak jak powiedziałam, owszem, było to nieprzyjemne i pewnie będę przez kilka następnych dni nieco przygaszona, ale na to nikt na razie nie może wpłynąć. Moje narzekanie nic nie da, tak samo jak twoje martwienie się o moje samopoczucie. Naprawdę, nie obrażę się, jeśli rzucisz się teraz na treningi — mówiąc to, położyła rękę na ramieniu Clary i uśmiechnęła się pocieszająco. — Jest to dla ciebie ważne, także rozumiem. A jako, że jestem twoją przyjaciółką, jest to ważne też dla mnie. Także nic się nie stanie, jeśli nagle będziesz miała mniej czasu dla mnie.
Clara znów spuściła wzrok. To co Laurel mówiła wydawało się być szczere. I logiczne. Jednak nadal nie chciała zostawiać przyjaciółki samej sobie. 
Przygryzła wargę, intensywnie myśląc. Uniosła wzrok z kolan, wpatrując się w szafkę nocną stojącą po drugiej stronie pokoju. Jej uwagę przykuł wzrok Gwendoliny Jones, przypatrujący jej się z ramki. Nagle wpadła na pomysł.
— Ludzie! Ale ja jestem głupia! Krukonka jak się patrzy! — wyrzuciła z siebie sarkastycznie na tyle niespodziewanie, że Laurel aż od niej odskoczyła. To jednak nie zdeprymowało Clary, która odwróciła się do niej całym ciałem i złapała przyjaciółkę za ręce. — Wcale przecież nie muszę cię zostawiać samej sobie! Jeśli chcesz… — powiedziała, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo — …możesz przecież iść z nami! Żeby przynajmniej pośmiać się z tego jak mi nie idzie! Albo cokolwiek!
 Laurel uśmiechnęła się.
— To na pewno mi pomoże nie czuć się samotnie — przytaknęła spokojnym głosem. Wyjęła jedną z rąk z uścisku przyjaciółki i poklepała ją po ramieniu. — Widzisz? Wszystko da się rozwiązać!
— Tak. Teraz tylko musimy zapytać chłopaków czy zechcą mi pomóc!  — wykrzyknęła ucieszona Clara, wstając z łóżka i kierując się w stronę drzwi.
— Na pewno tak. Ale… Czy o czymś nie zapomniałaś? — zawołała za nią Laurel. Zakłopotana odwróciła się. W ręku przyjaciółki był list od rodziców, którym lekko pomachała.
— Nie sądzisz, że powinnaś im odpisać?
***
Jeszcze tego samego dnia dopadła Cedrika i bliźniaków. Poczekała aż skończą kolację i pomachała im na znak, że chce porozmawiać.
— Co jest? — zapytał Fred, kiedy przystanęli niedaleko wejścia do Wielkiej Sali. Clara uważnie przyjrzała im się.
— No bo... Harrison zmienił datę eliminacji — wyrzuciła z siebie. Widząc niezrozumienie w oczach przyjaciół, zaczęła nerwowo bawić się końcówkami włosów. — I no... jest w przyszłym tygodniu…
— Co?! — wykrzyknął zaskoczony George. Clara skrzywiła się.
— No właśnie — westchnęła. — A nie ćwiczyłam za dużo… To znaczy, tak, u was na wakacjach, ale to i tak za mało, wiecie. I no...  — Spojrzała na wszystkich po kolei, czując że się rumieni, gdy napotkała skupiony wzrok Cedrika. — ...czuję, że potrzebuję waszej pomocy. Jesteście wszyscy ode mnie lepsi, także dacie mi większe wyzwanie. — Uśmiechnęła się pod nosem, widząc dumne miny bliźniaków i wyraźnie speszonego Cedrika. — W dodatku myślę, że wam też się przyda, pewnie sami niedługo zaczniecie treningi. Także no... nie wiem jak wam, ale mi się wydaje, że to jest sytuacja gdzie i smok syty, i człowiek cały.
— Myślę — odezwał się Cedrik — że to naprawdę dobry pomysł, Clari.
Słysząc pochwałę, końcówki uszu dziewczyny poczerwieniały. Zaraz po nim odezwał się Fred.
— No ba, przecież to Krukonka! Nie martw się, Arie, jak cię weźmiemy w obroty to zmieciesz wszystkich z boiska! — wykrzyknął. Clara wybuchnęła śmiechem.
— Och, czyli widzę, że wpadliśmy na ten sam pomysł — usłyszała za sobą znajomy głos. Przewróciła oczami.
— No cóż, Davies — mruknęła, odwracając się. Chłopak stał niedaleko nich, a widząc, że ich zauważyli, podszedł. — Każdy robi co może, prawda?
Tak samo jak przy ich przypadkowym spotkaniu w Dziurawym Kotle, atmosfera wokół nich stężała. Davies westchnął dramatycznie.
 — Pax, pax, panowie i pani — mruknął, wyciągając ręce przed siebie. Clara wbiła w niego spojrzenie, ściągając brwi. Poczuła jak jej przyjaciele przesunęli się bliżej niej. — Nie mam złych zamiarów.
— A jesteś tu, ponieważ…? — zapytał dotąd milczący George.
— Oprócz tego, że to publiczny korytarz? — sarknął Davies, zakładając ręce na piersi.  — Chciałem tylko życzyć ci powodzenia — powiedział, kierując swój wzrok na Clarę. Ta zmusiła się, żeby zrelaksować napięte ciało i zmusiła się do uśmiechu.
— Niech wygra lepszy — powiedziała cicho. Davies tylko skinął głową i odszedł w stronę stołu Krukonów.
Kiedy zniknął z pola widzenia, reszta wypuściła powoli oddechy.
— To było… Dziwne — skwitowała dziewczyna.
— Arie — mruknął zza niej George, klepiąc ją po ramieniu. — Daję ci słowo, że zrobimy wszystko żebyś go pokonała.
Clara skinęła głową, zamyślona. Nagle poczuła czyjś wzrok na plecach. Odwróciła  się w stronę wejścia do Wielkiej Sali i tak jak na Opiece, jej spojrzenie skrzyżowały się z Peggy Flanagan. Jednak tym razem, Puchonka spuściła od razu wzrok. Clara zmarszczyła brwi, ale nie pozostało jej nic innego jak tylko wzruszyć ramionami. Na razie tajemnica dziewczyny musi poczekać. Jak tylko przejdzie eliminacje to z nią porozmawia.
Przynajmniej tak sobie wmawiała.

Fred, George i Cedrik naprawdę wzięli sobie do serca słowo dane Clarze. Przez tydzień spotykali się w każdej wolnej chwili żeby potrenować. Nie mając dostępu do piłek (chociaż Fred zaoferował, że mogą się włamać, jednak spojrzenie Laurel natychmiast go uciszyło), używali jabłek, które zabierali podczas posiłków, co na dłuższą metę okazało się być dość męczące. Wszyscy pod koniec lepili się od soku z owoców nietrafnie rzuconych do obręczy. No, może oprócz Laurel, która zazwyczaj zajmowała bezpieczne miejsce na trybunach i ograniczała się do głośnego komentowała wszystkich błędów lub posunięć któregoś z jej przyjaciół, i zliczania punktów.
Czasami mijali się z Daviesem. On także ciężko trenował; Clara niejednokrotnie widziała jak wracał do wieży Ravenclaw jeszcze później niż ona, wykończony. Raz czy dwa miała nawet ochotę to skomentować, ale nie była pewna, co miałaby powiedzieć. Tak jak sam przyznał na korytarzu: oboje mieli prawo do treningów.
Jednak mimo zmęczenia, uwag Laurel i zapewnień bliźniaków, w dniu eliminacji Clara nadal była poddenerwowana. Wychodząc błonia, trzymała miotłę tak mocno, że kłykcie jej zbielały.
Laurel pobiegła przodem, żeby zająć miejsce na trybunach. Cedrik i Weasleyowie nie mogli jej towarzyszyć z oczywistych powodów, za to obiecali, że przyjdą zaraz po eliminacjach. Clara westchnęła, zaciskając nieświadomie palce na naszyjniku od Cedrika.
 — Hej! Hej! Clara!
Zaskoczona, odwróciła się. 
W jej stronę biegła Peggy Flanagan. Dziewczyna chyba nie spodziewała się, że Clara zatrzyma się tak szybko, ponieważ nie zdążyła wyhamować, wpadając prosto na Krukonkę. Ta ledwo dała radę utrzymać je w pionie.
 — Coś się stało, Peggy?
W odpowiedzi Puchonka jedynie pokiwała głową, wciąż dysząc od biegu. Nie zważając na zdziwione spojrzenie Clary, zaczęła naprędce szukać czegoś w torbie, którą miała przewieszoną przez ramię.
— Dzisiaj macie  eliminacje, prawda? —  Krukonka, skołowana, pokiwała głową. — Nie wiesz może, czy Roger też tam będzie?
— No…  Z tego co wiem, tak? — powiedziała, marszcząc brwi. Nie miała pojęcia do czego zmierzała Peggy, ani dlaczego pytała właśnie ją, ale nie miała już opcji ucieczki.
Mniej więcej w tym samym momencie, dziewczyna triumfalnym gestem wyciągnęła z torby rzemienną bransoletkę, z czymś drewnianym wplecionym w sam środek.
— Mogłabyś mu to dać? —  powiedziała z nadzieją w głosie. Clara z niekłamanym zdumieniem zobaczyła jak na twarz Peggy wpełznął rumieniec. — Spróbowałabym sama, ale ostatnio nie mieliśmy razem lekcji, to znaczy było wróżbiarstwo, ale nie było okazji,  a nie wiem, czy wasz kapitan wpuści osobę z innego domu na boisko i...
Oczy Clary rozszerzyły się tak bardzo, że teraz musiały być wielkości galeonów. Zamrugała, próbując jakoś zakamuflować swoje zaskoczenie.
Peggy Flanagan podoba się Davies. To dopiero była wiadomość.
Co się właśnie dzieje?, pomyślała rozpaczliwie. Czemu właśnie ja?!
Przejechała ręką po włosach, intensywnie myśląc.
Ona miała swoje, no cóż, problemy z Davisem, ale z drugiej strony ledwie znała Peggy. Zlustrowała dziewczynę wzrokiem, która nadal nerwowo się tłumaczyła.
Nie widziała zbytnio powodu, żeby nie spełnić prośby Peggy. Nikt nie kazał jej przecież rozmawiać z Daviesem.  Przekaże prezent i sobie pójdzie. 
Poza tym to mogło  jej dać wymówkę, żeby w końcu porozmawiać o zdarzeniu z pierwszej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. Może jeśli jej pomoże, to Peggy będzie w stanie pomóc jej później? Tak, to dobry pomysł.
 — Dobrze — powiedziała w końcu, przerywając frantyczny monolog dziewczyny. — Mogę mu to dać, jeśli ci tak na tym zależy.
— Och! Naprawdę? Dziękuję! — wykrzyknęła ucieszona Puchonka i rzuciła się, by uściskać Clarę. Ta uśmiechnęła się, klepiąc ją niezręcznie po plecach.
— Nie ma za co.
— Wiszę ci przysługę! Jeszcze raz dzięki! No i powodzenia! — wykrzyknęła Peggy i już biegła w głąb szkoły, zostawiając Clarę przy wyjściu na błonia.
 — Nie ma za co? — powiedziała niepewnie sama do siebie, z niedowierzaniem wpatrując się w bransoletkę.
Choć dość prosta, była naprawdę ładna. Zrobiono ją z brązowych i niebieskich rzemieni, które troskliwa ręka Peggy zaplotła. Na samym środku znajdował się drewniany koralik. Kiedy Clara uniosła go bliżej oczu, zauważyła, że był w kształcie włóczni.   
Zmarszczyła brwi. Osobliwy prezent, ale nie jej było go oceniać. Ona miała go tylko dostarczyć.
Oprzytomniała dopiero, gdy zegar zaczął wybijać godzinę jedenastą. Z głośnym westchnieniem schowała bransoletkę do kieszeni, i pobiegła w stronę boiska.
***
— Co tak długo? — syknęła Laurel, kiedy wreszcie dotarła na miejsce. Wzruszyła ramionami.
— Coś mnie zatrzymało — odpowiedziała wymijająco, rozglądając się, żeby zorientować się, czy czegoś nie przegapiła.
W tym roku uczestników eliminacji było znacznie mniej niż kiedy pierwszy raz próbowała się dostać do drużyny, ale podejrzewała, że to dlatego, iż teraz były tylko dwa wolne miejsca. Mimo to, zdziwił ją trochę widok Cho Chang, nieśmiało stojącej przy trybunach. O ile dobrze pamiętała, dziewczyna w zeszłym roku próbowała zostać szukającą. No, ale kto wie, może zmieniła zdanie.
— Widziałaś Daviesa? — powiedziała, próbując zdobyć się na lekki ton, pomimo ściśniętego gardła.
— A po co ci on? — zapytała Laurel, zerkając na nią zaskoczona. Clara westchnęła.
— Po prostu chcę zobaczyć, czy czegoś nie knuje — skłamała, mimowolnie przegarniając ręką i tak związane włosy. Przyjaciółka uniosła brwi, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nie kupuje tego, ale powstrzymała się od komentarza.
— Jak tak bardzo musisz wiedzieć, jest tam — powiedziała, wskazując głową na miejsce w pobliżu szatni. Rzeczywiście, stał tam, pogrążony w rozmowie z Duncanem, jednym z pałkarzy.
Clara utkwiła w nim wzrok, czując zimny dreszcz na karku. Jeśli miała być ze sobą szczera, to naprawdę nie chciała do niego podchodzić, ale... Już obiecała.
Dla dodania sobie otuchy zacisnęła palce na naszyjniku od Cedrika. Żałowała, że go tu nie ma.
Wzięła głęboki wdech.
— Zaraz wracam — rzuciła przez ramię do Laurel. Zostawiła przy niej miotłę, po czym zeszła na boisko. Kiedy znalazła się bliżej szatni, krzyknęła:
 — Ej! Davies!
Słysząc jej głos, chłopak przerwał rozmowę i w zdumieniu wpatrywał się w schodzącą ku niemu Clarę. Dziewczyna niemal parsknęła. Wyglądał jakby zobaczył ducha.
Skinęła głową w kierunku Duncana, na co ten się uśmiechnął.
— Kogo miotły niosą! Co tam, Pond? — zapytał Davies, który w końcu otrząsnął się ze zdziwienia.
— Mam coś dla ciebie — powiedziała, zupełnie ignorując zaskoczone spojrzenie chłopaka. Kiedy wyjęła bransoletkę, otworzył usta w niemym szoku. — To nie ode mnie, od razu ci mówię — zastrzegła szybko. Obok nich Duncan parsknął.
— A od kogo? — zapytał Davies i ku uldze Clary, odebrał od niej przedmiot. Wzruszyła ramionami, starając się zamaskować swoje skrępowanie.
— Od Peggy Flanagan. Chyba siedzicie razem na wróżbiarstwie.
— Ach, od niej — mruknął, jakby bardziej do siebie niż do dziewczyny. Przez jego twarz przemknął uśmiech, kiedy pogładził wyrzeźbioną włócznię. — Podziękuję jej — powiedział trochę głośniej, zakładając ją na nadgarstek. Clara w zdumieniu zauważyła, że pasuje jak ulał. — Coś jeszcze, Pond?
— Nie. Powodzenia, czy coś — mruknęła i najszybciej jak tylko mogła wróciła do Laurel, która wpatrywała się w nią oczami wielkości galeonów. Westchnęła. W co ona się właściwie wpakowała? I co Peggy mogła widzieć w takim bucu? Wydawała się być miłą osobą…
— Później ci opowiem. Na razie trzymaj za mnie kciuki — powiedziała szybko do Laurel, zauważając, że na boisko wreszcie wkroczył Harrison.
Chłopak rozejrzał się po zebranych, po czym za pomocą zaklęcia sprawił, że jego głos stał się głośniejszy.
— Czy to już są wszyscy? — zapytał, a kiedy odpowiedziały mu kiwnięcia głowami i pojedyncze potakiwania, powiedział: — Czy są osoby, które chcą brać udział jednocześnie w eliminacji na ścigającego i na obrońcę? — Kilka osób uniosło dłonie w górę. Ku swojemu zdumieniu, Clara zauważyła, że Davies był jedną z tych osób.
— Tego się po nim nie spodziewałam — usłyszała obok siebie szept Laurel. Clara pokiwała głową, ale zaraz po tym wzruszyła ramionami.
— Dla mnie to lepiej — powiedziała, po czym ponownie zwróciła uwagę na kapitana. Szybko zorientowała się, że przebieg eliminacji będzie taki sam jak w poprzednim roku; podział na czwórki, w której jedna osoba jest obrońcą, pozostałe trzy ścigającymi.
Poczuła, że zaczyna się denerwować. Uśmiechnęła się jeszcze do Laurel, która pokazała jej uniesione kciuki w górę i zeszła w kierunku boiska. Harrison już dzielił przebyte osoby. Na jej widok kąciki ust mu zadrgały.
— Cieszę się, że jesteś, Pond — powiedział.
— Ja też. Jestem pewna, że w tym roku pójdzie mi lepiej — odparła, mając przy tym nadzieję, że jej głos brzmi o wiele pewniej niż się czuła.
— Nie wątpię — mruknął i utkwił wzrok w kimś za nią. Dziewczyna miała przeczucie na kogo patrzy. — Och! Davies! Czyli obrońcą też chcesz być?
 Do złamanej różdżki!
— Będę miał przynajmniej większe szanse — odpowiedział wesoło, podchodząc bliżej nich. Powstrzymała się od westchnienia. Harrison zlustrował ich wzrokiem.
— Dobrze, w takim wypadku proponuję, żebyś ty, Pond i ja byli przeciwko... — przyjrzał się grupce potencjalnych obrońców — ...Bensonowi.
Wywołany chłopak, nieco speszony, podszedł do nich. Harrison, widząc jego zakłopotanie, uśmiechnął się, żeby dodać mu otuchy.
— Będzie dobrze — rzucił  i  wzleciał w górę. Davies i Clara spojrzeli na siebie.
— Żebyś wiedziała, postanowiłem dać ci równe szanse, także mam starą miotłę — powiedział cicho. Clara nie była w stanie się powstrzymać od przewrócenia oczami.
— Bardzo to szarmanckie z twojej strony, ale tak jak mówiłam, liczy się talent — odparła i natychmiast podążyła za kapitanem. Nawet nie spojrzała do tyłu.
Kiedy cała czwórka ustawiła się na pozycjach, Harrison gwizdnął, rozpoczynając ćwiczenie.
Clara musiała przyznać w duchu, że ten Benson miał naprawdę utrudnione zadanie. Z Harrisonem i z Daviesem, grała od roku. Może tylko raz na meczu, ale na treningach zdarzało im się ćwiczyć razem, jeśli Rani była akurat zajęta, także znali siebie. Potrafili się dobrze wyczuć. Dlatego też kafel przechodził niemal cały czas przez obręcz.
Ku zdumieniu dziewczyny, Davies podawał jej piłkę częściej niż wcześniej, ale nie chciała tego komentować. Po części dlatego, że zbyt skupiła się na grze, a wiedziała, że jeśli straci koncentrację, to chybi. Po drugie naprawdę nie chciała w to wchodzić. Może postanowił zmienić taktykę. Cóż, jeśli tak, dobrze dla niego, ale w tym momencie jej to nie obchodziło. Najważniejsze było dla niej w tym momencie dostać się do drużyny.
W pewnym momencie poczuła, że wpadła w rutynę. Złapać. Podlecieć. Oddać piłkę, ewentualnie strzelić i złapać kafel po drugiej strony obręczy. Zdziwiła się, że idzie im tak łatwo, ale po chwili zrozumiała o co chodzi  przecież grali bez tłuczków. Na jej treningach, Fred lub George czasem rzucali w nią tymi bardziej miękkimi jabłkami, żeby imitowały tłuczki, ale tutaj nie było prawie żadnych utrudnień, nie licząc oczywiście obrońcy.
Korzystając z chwili w której nie miała kafla w dłoniach spojrzała na dół, na szkolną skrzynkę z resztą piłek. Tłuczki nadal w niej były, zabezpieczone rzemieniami. Nagle poczuła, jak zimny dreszcz przebiegł jej po karku, ale zrzuciła to na wciąż kłębiące się w niej nerwy.
 — Pond!
Natychmiast wyrwała się z rozmyślań i złapała podaną przez Harrisona piłkę.
Spojrzała do przodu, oceniając swoją sytuację. Pole czyste, Benson nie był skupiony na niej, a to daje jej okazję do…
Zaszarżowała. Obrońca zwrócił się w jej stronę. Zamachnęła się, jakby chciała rzucić w prawą obręcz, a kiedy Benson rzucił się w tamtym kierunku, uśmiechnęła się pod nosem. Tuż przed wypuszczeniem kafla z ręki zmieniła kierunek i rzuciła. Trafiła prosto w środkową obręcz.
— Idiota — usłyszała obok siebie cichy pomruk Daviesa. Spojrzała na niego wyniośle.
— Zobaczymy jak tobie pójdzie — odparła, a  kiedy spostrzegła, że Harrison ląduje, poszła w jego ślady.
— Okay, następna czwórka — krzyknął w przestrzeń i spojrzał na nich. — Dobry trening  — powiedział i poszedł na bok. Clara szybko wróciła na trybuny, gdzie siedziała Laurel.
— Jak mi poszło? — zapytała, nieco zdyszana.
— Myślę, że dobrze. Na pewno lepiej niż w zeszłym roku. Swoją drogą, ten zwód był całkiem, całkiem — usłyszała obok  inny znajomy głos. Odwróciła się.
— Rani! — wykrzyknęła ucieszona, przytulając koleżankę. Ta uśmiechnęła się.
— Hej, Clara. Dobrze cię widzieć.
— Od jak dawna tu jesteś? — zapytała dziewczyna. Przycupnęła obok Laurel i klepiąc miejsce obok siebie. Rani usiadła.
— Od jakichś dziesięciu minut — odparła. Utkwiła wzrok w swoim chłopaku. — Eddie będzie miał ciężki orzech do zgryzienia z tą selekcją — westchnęła.
— Och, czy ja wiem — wtrąciła się Laurel. — Nie wszyscy w tym roku są tacy wspaniali.
— Dopiero co zaczęliśmy. Na razie byłam tylko ja, Davies i ten Benson — wytknęła przytomnie Clara, na co Rani zachichotała.
Podczas gdy dziewczyny przyglądały się drugiej czwórce, Clara utkwiła wzrok w skrzynce na piłki. Coś jej się nie podobało. To nagłe przeczucie, zimny dreszcz który przebiegł jej po karku był naprawdę niepokojący. Ale możne jej się tylko wydawało? Tak… To z nerwów, pomyślała.
Mimo wszystko przez resztę eliminacji jej spojrzenie wędrowało od skrzynki do grających. Jednym uchem słuchała rozmowy Rani i Laurel, od czasu do czasu sama się włączając. Zdenerwowanie z początku prawie zupełnie ją opuściło. Dopiero gdy Harrison poprosił o dziesięć minut na zastanowienie się, poczuła jak coś jej się zaciska w żołądku.
Widząc jej nietęgą minę, Rani objęła ją ramieniem, a  Laurel zrobiła to samo z drugiej strony.
— Eddie pewnie weźmie ciebie. Przecież cię zna.
— Daviesa też — mruknęła dziewczyna, opierając podbródek na dłoniach. Mimo że ich nie widziała, to mogłaby przysiąc, że dziewczyny wymieniły wymowne spojrzenia.
W końcu Harrison ponownie użył na sobie zaklęcia i powiedział:
— Dobrze. Dziękuję wszystkim za przybycie. Standardowo, do odrzuconych: to, że nie wybrałem was teraz, nie znaczy, że nie możecie spróbować w następnym roku. Jest was sporo, musiałem wybrać najlepszą osobę, ale nie martwicie się, uznałem, że dwie osoby zasługują na rezerwę. — Clara wstrzymała oddech, łapiąc za dłonie obie przyjaciółki. — W normalnej drużynie, jako ścigająca będzie grała Clara Pond...
Clara zaczęła krzyczeć uradowana. Rozentuzjazmowana zaczęła podskakiwać w miejscu. Laurel natychmiast do niej dopadła, przytulając ją tak mocno, że niemal wycisnęła z niej wszystkie soki, ale dziewczyna kompletnie się tym nie przejmowała. Niech tylko Cedrik się dowie! I bliźniacy!
— Jestem z ciebie dumna! — wykrzyknęła Laurel, kiedy ją wreszcie puściła, niemal klaszcząc. Rani uśmiechnęła się triumfalnie.
— Mówiłam, że tak będzie — powiedziała, klepiąc ją po ramieniu.
Clara pokiwała głową, nie mogąc przestać się uśmiechać, ale opanowała na chwilę swoją radość, chcąc usłyszeć, kto będzie obrońcą. Informację o rezerwie zakrzyczała.
— ...Za to na obrońcę wybrałem Rogera Daviesa.
— JEST! — usłyszała głośny, uradowany krzyk chłopaka. Odwróciła się i zobaczyła, jak uradowany wyrzucił pięść w górę. Westchnęła, ale z czystej kultury zaczęła klaskać. Mimo wszystko był dobry, chociaż po jednym spojrzeniu na Rani stwierdziła, że ona również nie była szczególnie zadowolona.
Nagle usłyszała głośny krzyk i bynajmniej nie wyrażał on radości. Zimny dreszcz ponownie przebiegł jej po karku. Spojrzała w kierunku boiska. 
Nad głowami wszystkich unosiły się oba tłuczki. Zawisły w  miejscu, jakby szukały swoich ofiar. Clara spojrzała na skrzynkę, od której właśnie odskoczył jeden z Krukonów. Była przewrócona.
Nagle obie piłki zaczęły szarżować. Mały tłumek na boisku zaczął z krzykiem uciekać w stronę wyjścia. Clara poczuła, jak Laurel zaczyna ciągnąć ją za rękę.
 — Chodź! Zanim uderzy i nas!
Clara nie zdążyła zapytać, po co ma uciekać. Przecież trybuny były chronione. Przyjaciółka powinna o ty wiedzieć! Laurel jednak już puściła się biegiem, więc nie mając innego wyjścia pognała za nią.
Rozgardiasz jaki zapanował był ogromny. Clara czuła, jak cały czas wpada na innych. Skąd w ogóle tu się wzięło tyle ludzi?!
Ktoś popchnął ją tak, że prawie upadła. Schyliła się i poczuła, że tłuczek przeleciał jej tuż nad głową. Wyprostowała się, usiłując przepchnąć się dalej, w panice zauważając, że zgubiła Laurel. Kątem oka zauważyła Harrisona i Duncana, obu z różdżkami w rękach, próbujących zlokalizować którąś z piłek i ją złapać.
Nagle usłyszała krzyk tuż przed sobą. Podniosła głowę akurat w momencie, w którym tłuczek uderzył w bok głowy Laurel. Natychmiast do niej podbiegła, cały czas się rozglądając czy któraś z piłek nie jest gdzieś w pobliżu.
— Nic ci nie jest?! — wykrzyknęła przerażona, łapiąc przyjaciółkę za ramię. Ta zamrugała. Spojrzała na Clarę jakby zamglonym spojrzeniem, które jej się w ogóle nie spodobało.
— Chyba tak? — powiedziała, ale wtedy jakby straciła panowanie na swoim ciałem. Upadłaby, gdyby Clara jej nie przytrzymała. Przerażona rozejrzała się bezradnie dookoła.
 — Pomocy! — krzyknęła,
Nikt nie zwrócił na to uwagi. Rani była nadal na trybunach. Większość jej drużyny uganiała się za tłuczkami. Zacisnęła zęby. Poczuła jak do jej oczu napływają łzy frustracji.
— Laurel! — powtórzyła spanikowana.  — Żyjesz?!
— Jakoś...
Wzięła kilka głębokich wdechów. Nie panikuj, Clara. To teraz najgorsze co możesz zrobić. Nie panikuj…
Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Uniosła głowę i zmroziło ją, gdy zobaczyła stojącego za nią Daviesa.
— Daj mi ją — powiedział i założył sobie jedno z ramion Laurel na siebie. Wzrokiem pokazał Clarze, żeby zrobiła to samo. Dziewczyna natychmiast zmusiła się do otrząśnięcia się z początkowego szoku. Nie była w pozycji, w której mogła wybierać, dlatego szybko wykonała rozkaz chłopaka.
Zaczęli powoli iść w stronę wyjścia. Clara jeszcze spojrzała do tyłu; wyglądało na to, że Harrison się w końcu zdenerwował.
— Pond! Ruszaj się, musimy jakoś dotrzeć do skrzydła! — krzyknął Davies z wyrzutem w głosie. Clara natychmiast się zreflektowała i zaczęła iść szybciej. 
Będzie dobrze, powtarzała sobie w myślach. Będzie dobrze.

***
Hello, moi drodzy. Wiem, że długo mnie nie było, ale niestety studia zapanowały nad moim życiem. Dlatego, niestety, rozdziały zaczną się znowu pojawiać nieregularnie, chociaż mam nadzieję, że nie w aż takich odstępach czasowych... Wybaczcie!
Mam nadzieję, że ten  przypadł Wam do gustu!
Sonia

1 komentarz:

  1. Zmiana serca Daviesa jest dziwna w opozycji do poprzednich rozdziałów, ale zupełnie zadowalająca, bo zaczyna faktycznie wyglądać jak człowiek z motywami, a nie big bad bez większego sensu.
    Co do tłuczków, ciekawe dlaczego zaatakowały - albo raczej kto je zaczarował. Ogólnie druga część rozdziału czytała się bardzo szybko i przyjemnie, w porównaniu z pierwszą, która była nieco wolna.
    Nikomu nie jesteś winna rozdziałów i pisania, więc nie przejmuj się tym, że będą nieregularne, to ma być twoja przyjemność, nie praca ;*

    OdpowiedzUsuń

theme by xvenom | sg