Kiedy dobiegła do Wielkiej Sali, po jej liście nie było śladu, za to udało jej się jeszcze złapać Patricka.
— List? A nie wzięłaś go ze sobą? — odpowiedział, gdy Clara go o to zapytała. Na jej sfrustrowane spojrzenie wzruszył tylko ramionami. — Trzeba było uważać.
Dochodząc do wniosku, że nic z przyjaciela już nie wyciągnie, z ciężkim sercem pognała na lekcje.
Przez cały dzień Clara nie mogła się skupić. Na zielarstwie oblała się wodą z konewki. Na eliksirach dodała za dużo korzenia stokrotki, przez co mało brakowało, a jej kociołek wybuchnąłby. Profesor Snape odjął jej za to pięć punktów, a ona nawet się nie zirytowała. Z tyłu głowy nadal kołatało jej, że zgubiła pierwszą w tym roku wiadomość od rodziców.
Z jednej strony wiedziała, że przecież to tylko list, z drugiej… to był AŻ list. Przecież obiecała odpisywać na każdy, a kiedy nadarzyła się do tego okazja, spektakularnie zawaliła.
Zawiedziona samą sobą powlokła się na obiad, modląc się w duchu, żeby znów nie zrobić czegoś głupiego, jak chociażby zalać się zupą. Nie chciała spędzać swojego pierwszego tygodnia w szkole w skrzydle szpitalnym.
Na jej szczęście, nic takiego się nie wydarzyło. Obiad minął relatywnie spokojnie. Większość energii i tak poświęciła na zagadywanie Laurel.
Były właśnie w trakcie zżymania się na Snape’a, kiedy Clara poczuła, że ktoś puka ją w ramię. Odwróciła się, żeby zobaczyć stojącą za nią Debrę Colton, Krukonkę z jej roku.
— Hej, ta twoja sowa to puszczyk, prawda?
— Tak? Skąd to pytanie? — zapytała, zdenerwowanym gestem odrzucając włosy do tyłu.
— Jak wróciłam do dormitorium to strasznie się dobijała, więc ją wpuściłam. Miała dla ciebie list. Ach, i ktoś ci coś jeszcze zostawił na łóżku.
Słysząc to, Clara najpierw zerknęła na Laurel, a widząc, że przyjaciółka kiwa zachęcająco głową, pognała w stronę pokoju wspólnego, czując iskierkę nadziei. I rzeczywiście, na jej łóżku leżał zaginiony list od rodziców. Już miała po niego sięgnąć, kiedy jej wzrok przykuła druga koperta, leżąca tuż obok. Uniosła brwi, zdziwiona, widząc nadawcę. Czego jak czego, ale wiadomości od Harrisona się nie spodziewała. Z ciężkim sercem odłożyła list od rodziców i sięgnęła po ten od Harrisona. Rozerwała kopertę i zaczęła czytać.
Pond,
Po przemyśleniu sprawy i po tym, co powiedział dyrektor, doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli całkiem zmienię datę eliminacji. Odbędą się w jednak w przyszłym tygodniu. Tak już jest w sporcie, trzeba być gotowym na wszystko.
Powodzenia,
Harrison
Clara zamarła, wpatrując się w list.
Tylko tydzień. Miała tylko tydzień żeby się przygotować, a nawet mniej, bo pierwszy dzień już się skończył. A ćwiczyła przecież tak niewiele! Zacisnęła mocniej palce na pergaminie, gorączkowo myśląc. Może poprosić bliźniaków o pomoc w treningu. Lub Cedrika. Tak, to jest dobre rozwiązanie, ale…
Laurel.
Rano było z nią kiepsko, a przez resztę dnia, oprócz incydentu na opiece nad magicznymi stworzeniami, była równie rozkojarzona co Clara, nawet jeśli udawało jej się to ukrywać znacznie lepiej niż jej. Dziewczyna poczuła, jak robi jej się gorąco na twarzy ze wstydu. Ona przez cały dzień martwiła się głupim listem, który koniec końców dość szybko się znalazł, a Laurel miała znacznie gorzej. A teraz, jeśli rzuci się w wir ćwiczeń, przyjaciółka nie będzie miała z kim porozmawiać. Jeśli poprosi o pomoc bliźniaków, zabierze jej kolejne osoby, które mogłyby spędzić z nią czas.
Zaczęła nerwowo bawić się końcówkami włosów.
Oczywiście, mogła po prostu z nią porozmawiać. Upewnić się, czy Laurel będzie czuła się z tym w porządku. Ale Clara też nie chciała, żeby przyjaciółka poczuła się mniej ważna… Jak to rozwiązać?
Westchnęła, odkładając list od Harrisona na bok i biorąc do rąk ten od rodziców. Zatopiona w myślach, zaczęła miąć róg koperty. Zacisnęła usta.
Nie no, musi z nią porozmawiać. To jedyna możliwa opcja.
Z tym postanowieniem rozerwała kopertę i wyjęła z niej wiadomość od rodziców.
Już miała zacząć czytać, kiedy do dormitorium wpadła Laurel.
— I co? Masz go? — zapytała, siadając obok przyjaciółki. Clara pokiwała głową, odwracając się. Poczuła jak ponownie zalała ją fala wstydu. Laurel ma tyle na głowie, a nadal się o nią martwi…
— Tak, ale przyszło coś jeszcze — dodała, wzdychając. Widząc zaskoczone spojrzenie dziewczyny, bez słowa podała jej list od Harrisona, a sama zaczęła czytać ten od rodziców.
Tak jak myślała, rodzice chcieli tylko wiedzieć jak minął pierwszy tydzień. Uśmiechnęła się, czytając fragment przypominający jej obietnicę o dobrym zachowaniu.
Kiedy skończyła, uniosła wzrok na Laurel, napotykając spojrzenie przyjaciółki. Poczuła jak coś ściska ją żołądku, widząc jej niepewna minę.
— Co zamierzasz z tym zrobić? — zapytała, pukając palcem w pergamin. Clara westchnęła. Cóż, teraz musiała być szczera.
— Najlepiej byłoby zacząć ćwiczyć. Od razu — przyznała, ale zaraz spuściła wzrok, nie chcąc widzieć spojrzenia przyjaciółki. Nie bądź tchórzem!, skarciła się w myślach. — Ale…
— Ale? — Clara przejechała ręką po włosach, czochrając je nerwowo.
— Ale do tego będę potrzebowała bliźniaków. Lub Cedrika — wyrzuciła z siebie, unosząc wzrok. Ku swojemu zaskoczeniu, Laurel nie wyglądała na niepewną, tylko na... zmartwioną? Powstrzymała się od westchnienia. — I… I chciałam zapytać jak ty się będziesz z tym czuć.
— To znaczy?
— To znaczy… Ty przechodzisz przez sytuację z rodzicami, a ja siedzę teraz i myślę o tym treningu, a wcześniej niepotrzebnie zamartwiałam się listem. A to już w ogóle była przesadzona reakcja, bo popatrz… — zaśmiała się nerwowo. — Leżał tu cały czas, pewnie jakiś skrzat go przyniósł… No i jeśli faktycznie zacznę teraz ćwiczyć na potęgę, to zabiorę ci jeszcze bliźniaków. A jestem pewna, że potrzebujesz się wygadać… I… — zacięła się, a nie mogąc znieść coraz bardziej zdziwionego spojrzenia Laurel, wbiła wzrok w swoje kolana. — Strasznie cię za to przepraszam. Naprawdę. Jeśli chcesz, to zrobię tak, żeby mieć czas dla ciebie i na treningi, obiecuję! Bo naprawdę, chcę żebyś czuła się dobrze i że masz we mnie wsparcie, a zachowuję się strasznie samolubnie i…
— Clara — przerwała jej w końcu Laurel. — Nic się nie stało. Naprawdę — dodała.
Clara, słysząc jej łagodny ton głosu, zdobyła się na to, żeby na nią spojrzeć. Zaskoczona zobaczyła, że przyjaciółka się uśmiecha. Już otwierała usta żeby zaprzeczyć, ale Laurel uniosła rękę, dając znak, że będzie kontynuowała.
— Owszem, przestraszyłam się w pierwszej chwili, ale jestem do tego przyzwyczajona. Serio — dodała. Clara jednak nadal musiała wyglądać na nieprzekonaną, bo Laurel przewróciła oczami, jakby zniecierpliwiona. — Fakt, ta sytuacja jest niefajna i Skeeter opowiadająca kłamstwa nie jest czymś, przez co chciałam przechodzić przez pierwszy tydzień szkoły, ale takie życie.
— Tylko, że to nie fair w stosunku do ciebie! Ty się martwisz, a ja jedyne co robię to albo gubię listy albo myślę o treningach, albo widzę konie, a ty mnie ratujesz rżąc — na wspomnienie akurat tego wydarzenia nie mogła się powstrzymać od nieśmiałego uśmiechu. Obok niej, Laurel zachichotała.
Westchnęła.
— Chodzi mi o to, że… powinnam zrobić coś więcej — przyznała sfrustrowana. Twarz przyjaciółki ponownie stężała.
— Clar, serio, uwierz mi, rozumiem. Nie biczuj się niepotrzebnie, bo masz własne ważne sprawy. Tak jak powiedziałam, owszem, było to nieprzyjemne i pewnie będę przez kilka następnych dni nieco przygaszona, ale na to nikt na razie nie może wpłynąć. Moje narzekanie nic nie da, tak samo jak twoje martwienie się o moje samopoczucie. Naprawdę, nie obrażę się, jeśli rzucisz się teraz na treningi — mówiąc to, położyła rękę na ramieniu Clary i uśmiechnęła się pocieszająco. — Jest to dla ciebie ważne, także rozumiem. A jako, że jestem twoją przyjaciółką, jest to ważne też dla mnie. Także nic się nie stanie, jeśli nagle będziesz miała mniej czasu dla mnie.
Clara znów spuściła wzrok. To co Laurel mówiła wydawało się być szczere. I logiczne. Jednak nadal nie chciała zostawiać przyjaciółki samej sobie.
Przygryzła wargę, intensywnie myśląc. Uniosła wzrok z kolan, wpatrując się w szafkę nocną stojącą po drugiej stronie pokoju. Jej uwagę przykuł wzrok Gwendoliny Jones, przypatrujący jej się z ramki. Nagle wpadła na pomysł.
— Ludzie! Ale ja jestem głupia! Krukonka jak się patrzy! — wyrzuciła z siebie sarkastycznie na tyle niespodziewanie, że Laurel aż od niej odskoczyła. To jednak nie zdeprymowało Clary, która odwróciła się do niej całym ciałem i złapała przyjaciółkę za ręce. — Wcale przecież nie muszę cię zostawiać samej sobie! Jeśli chcesz… — powiedziała, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo — …możesz przecież iść z nami! Żeby przynajmniej pośmiać się z tego jak mi nie idzie! Albo cokolwiek!
Laurel uśmiechnęła się.
— To na pewno mi pomoże nie czuć się samotnie — przytaknęła spokojnym głosem. Wyjęła jedną z rąk z uścisku przyjaciółki i poklepała ją po ramieniu. — Widzisz? Wszystko da się rozwiązać!
— Tak. Teraz tylko musimy zapytać chłopaków czy zechcą mi pomóc! — wykrzyknęła ucieszona Clara, wstając z łóżka i kierując się w stronę drzwi.
— Na pewno tak. Ale… Czy o czymś nie zapomniałaś? — zawołała za nią Laurel. Zakłopotana odwróciła się. W ręku przyjaciółki był list od rodziców. — Nie sądzisz, że powinnaś im odpisać?
***
Jeszcze tego samego dnia dopadła Cedrika i bliźniaków. Poczekała aż skończą kolację i pomachała im na znak, że chce porozmawiać.
— Co jest? — zapytał Fred, kiedy przystanęli niedaleko wejścia do Wielkiej Sali. Clara uważnie przyjrzała się im.
— No bo... Harrison zmienił datę eliminacji — wyrzuciła z siebie. Widząc niezrozumienie w oczach przyjaciół, zaczęła nerwowo bawić się końcówkami włosów. — I no... jest w przyszłym tygodniu…
— Co?! — wykrzyknął zaskoczony George. Clara skrzywiła się.
— No właśnie — westchnęła. — A nie ćwiczyłam za dużo… To znaczy, tak, u was na wakacjach, ale to i tak za mało, wiecie. I no... — Spojrzała na wszystkich po kolei, czując że się rumieni, gdy napotkała skupiony wzrok Cedrika. — ...czuję, że potrzebuję waszej pomocy. Jesteście wszyscy ode mnie lepsi, także dacie mi większe wyzwanie. — Uśmiechnęła się pod nosem, widząc dumne miny bliźniaków i wyraźnie speszonego Cedrika. — W dodatku myślę, że wam też się przyda, pewnie sami niedługo zaczniecie treningi. Także no... nie wiem jak wam, ale mi się wydaje, że to jest sytuacja gdzie i smok syty, i człowiek cały.
— Myślę — odezwał się Cedrik — że to naprawdę dobry pomysł, Clari.
Słysząc pochwałę, końcówki uszu dziewczyny poczerwieniały. Zaraz po nim odezwał się Fred.
— No ba, przecież to Krukonka! Nie martw się, Arie, jak cię weźmiemy w obroty to zmieciesz wszystkich z boiska! — wykrzyknął. Clara zaśmiała się.
— Och, czyli widzę, że wpadliśmy na ten sam pomysł — usłyszała za sobą znajomy głos. Przewróciła oczami.
— No cóż, Davies — mruknęła, odwracając się. Chłopak stał niedaleko nich, a widząc, że ich zauważyli, podszedł. — Każdy robi co może, prawda?
Tak samo jak przy ich przypadkowym spotkaniu w Dziurawym Kotle, atmosfera wokół nich stężała. Davies westchnął dramatycznie.
— Pax, pax, panowie i pani — mruknął, wyciągając ręce przed siebie. Clara wbiła w niego spojrzenie, ściągając brwi. Poczuła jak jej przyjaciele przesunęli się bliżej niej. — Nie mam złych zamiarów.
— A jesteś tu, ponieważ…? — zapytał chłodno Cedrik.
— Oprócz tego, że to publiczny korytarz? — sarknął Davies, zakładając ręce na piersi. — Chciałem tylko życzyć ci powodzenia — powiedział, kierując swój wzrok na Clarę. Ta zmusiła się, żeby zrelaksować napięte ciało.
— Niech wygra lepszy.
Davies tylko skinął głową i odszedł w stronę stołu Krukonów.
Kiedy zniknął z pola widzenia, reszta wypuściła powoli oddechy.
— To było… Dziwne — skwitowała dziewczyna.
— Arie — mruknął zza niej George, klepiąc ją po ramieniu. — Daję ci słowo, że zrobimy wszystko żebyś go pokonała.
Clara skinęła głową, zamyślona. Nagle poczuła czyjś wzrok na plecach. Odwróciła się w stronę wejścia do Wielkiej Sali i tak jak na Opiece, jej spojrzenie skrzyżowało się z Peggy Flanagan. Jednak tym razem, Puchonka spuściła od razu wzrok. Clara zmarszczyła brwi, ale nie pozostało jej nic innego jak tylko wzruszyć ramionami. Na razie tajemnica dziewczyny musi poczekać. Jak tylko przejdzie eliminacje to z nią porozmawia.
Przynajmniej tak sobie wmawiała.
Fred, George i Cedrik naprawdę wzięli sobie do serc słowo dane Clarze. Już następnego dnia rano, George podszedł do niej, mówiąc, by po kolacji spotkali się na boisku. Dziewczyny wymieniły zdumione spojrzenia, ale Clara pokiwała głową.
Od razu po kolacji powędrowały na boisko, Laurel z pergaminem, Clara ze swoją miotłą. Na widok skupionych wokół siebie chłopaków, uśmiechnęły się do siebie. Dziewczyna dodatkowo poczuła przyjemne ciepło w sercu, widząc stosik jabłek niedaleko nich. Super. Tęskniła za ich pseudo-quidditchem.
— Co tam planujecie? — wykrzyknęła Clara, zamiast powitania. Cedrik natychmiast poderwał głowę, ale to Fred go uprzedził.
— Twój trening — rzucił raźno. — Wszyscy albo graliśmy z tobą, albo cię obserwowaliśmy i właśnie ustalaliśmy twoje niedociągnięcia.
Clara prychnęła, ale mimo to, wciąż się uśmiechała.
— I ileż ich naliczyliście? — George wyszczerzył do niej zęby.
— Jak na rezerwę nie tak dużo. Ale wiesz, musisz się poprawić, jeśli chcesz skopać Daviesowi tyłek.
Na to mogła tylko pokiwać głową. Za nic nie pozwoli, żeby powtórzyła się sytuacja z poprzedniego roku.
— Czyli co, przed nami sporo pracy?
— Nie aż tak sporo... — zaczął Cedrik ostrożnie. — Ale pewnie coś by się przydało. Przy tym meczu z Gryfonami to mogłaś lepiej się skupić na obronie, bliźniacy za łatwo w ciebie trafiali...
— Może to my zwyczajnie jesteśmy dobrze, co?
— Nie wykluczam, ale wiecie, jesteśmy tu dla Clary.
Słysząc te słowa, dziewczyna uciekła wzrokiem gdzieś w bok, czując jak czerwienią jej się końcówki uszu. Znaczące spojrzenie Laurel wwiercało jej się w tył głowy, ale nie mogła zaprzeczyć, że miło jej się zrobiło, widząc, jak bardzo im wszystkim zależy.
— Czyli plan na dzisiaj to obrona? I stare, dobre, rzucanie we mnie jabłkami? — spytała, gdy już odzyskała mowę. Widząc szelmowskie uśmiechy bliźniaków i łagodne spojrzenie Cedrika uśmiechnęła się.
— To ja lecę na trybuny — rzuciła Laurel. Poklepała jeszcze przyjaciółkę po ramieniu i uciekła. Wszyscy czworo widzieli jak wygodnie zajęła miejsce i wyciągnęła pergamin wraz z piórem. — Zaczynajcie!
Clara pytająco spojrzała na przyjaciół.
— Już, na miotłę. A my zaczynamy w ciebie rzucać — wyjaśnił szybko Fred. Dziewczyna filuternie przewróciła oczami.
— Tak coś czułam. Nie wystarczy ci, że w trakcie gry mnie możesz zrzucić?
— To mi nie dawaj szansy bym cię zrzucił.
Parsknęła, ale wciąż z przekorą przekręciła głowę.
— Poza tym, nie pozwolimy, by stała ci się krzywda — usłyszała obok siebie Cedrika. Zerknęła na niego, zaskoczona troską w jego głosie. Już otwierała usta, by go zapewnić, że to nie o to jej chodziło, ale uprzedził ją Fred.
— No jasne, że nie. I Arie o tym wie, co nie? — Zarzucił jej rękę na ramiona, a Clara wyszczerzyła do niego zęby.
— Wiem, nie martw się. — mruknęła, patrząc przy tym jednak na Cedrika. Ten, wyraźnie uspokojony pokiwał głową, a dziewczyna wyślizgnęła się z objęcia przyjaciela i raźno wskoczyła na miotłę.
Nie zdołała dolecieć nawet na wysokość pięciu stóp, gdy pierwsze jabłko uderzyło ją w głowę. Spojrzała oburzona w dół, ale George tylko się uśmiechnął z przekorą. Gdzieś w oddali usłyszała chichot Laurel. Uśmiechnęła się do siebie, czując jak naprawdę zaczyna się uspokajać. Będzie musiała im się jakoś odwdzięczyć.
Przez tydzień spotykali się w każdej wolnej chwili żeby potrenować. Wciąż używali do tego jabłek, (chociaż Fred zaoferował, że mogą się włamać, jednak jedno spojrzenie Laurel natychmiast go uciszyło), co na dłuższą metę okazało się być dość męczące. Wszyscy pod koniec lepili się od soku z owoców nietrafnie rzuconych do obręczy lub tych co leciały w Clarę. No, oprócz Laurel, która zazwyczaj zajmowała bezpieczne miejsce na trybunach i ograniczała się do głośnego komentowała wszystkich błędów lub posunięć któregoś z jej przyjaciół, i zliczania punktów.
Czasami mijali się z Daviesem. On także ciężko trenował; Clara niejednokrotnie widziała jak wracał do wieży Ravenclawu jeszcze później niż ona, wykończony. Raz czy dwa miała nawet ochotę to skomentować, ale nie była pewna, co miałaby powiedzieć. Tak jak sam przyznał na korytarzu: oboje mieli prawo do treningów.
Obecność przyjaciół działała uspokajająco na panikę, jaka w niej się obudziła po otrzymaniu listu. Widząc jaką bliźniacy mieli frajdę z obrzucania jej owocami, słysząc śmiech Laurel i dostrzegając delikatne uśmiechy Cedrika czuła, że faktycznie nie jest w tym wszystkim sama.
Dlatego też tak mocno doceniała wsparcie swoich przyjaciół. Raz czy dwa nawet Patrick i Fiona zawitali na jej trening co równocześnie ją speszyło, jak i dodało jej otuchy. Miło było widzieć, że tak wielu osobom zależy na tym, by jej wyszło.
Właśnie dlatego, gdy nadszedł ostatni trening przed eliminacjami, zwołała ich wszystkich do siebie. Dzień wcześniej zawitała do kuchni po raz pierwszy. Widok tylu skrzatów nieco ją oszołomił, ale gdy tylko udało jej się wydukać, że chciałaby zrobić ciastka, stworzenia natychmiast rzuciły się by jej pomóc. I mimo, że dziewczyna naprawdę wszystko chciała zrobić sama, nie do końca była w stanie przekonać do tego skrzaty.
Poczekała aż wszyscy zbiorą się wspólnie w szatni i dopiero wtedy sięgnęła do swojej torby.
— Słuchajcie, bo ja wam chciałam też podziękować — wymamrotała. Widząc ich zdziwione spojrzenia, wbiła wzrok w dół. — Jakby, wiecie, no. Strasznie dużo czasu mi poświęciliście i chciałam, żebyście wiedzieli, że bardzo to doceniam. I że jesteście super. I...
— Skąd ty tyle kociołkowych piegusków wytrzasnęłaś? — wpadł jej w słowo Fred. Zaśmiała się nerwowo.
— No... Poszłam do kuchni. I ja wiem, że to trochę oszukane, bo skrzaty mi nie dały tego samej zrobić, ale...
— Oj tam, cicho! Liczy się gest! — ofuknęła ją Laurel, a George już z rozpędu sięgnął po jedno z ciastek, szczerząc do niej zęby. Clarze trochę ulżyło. — O, czekoladowe też zrobiłaś!
— No, to twoje ulubione... Fred lubi te pieguski, George, tu masz te dyniowe... a, Cedrik tu są jeszcze dla ciebie... I coś wam na pewno jeszcze kupię w Hogsmeade, tylko musicie mi powiedzieć co... — wymamrotała speszona, podając Cedrikowi jeszcze jeden talerzyk. Chłopak przez chwilę wpatrywał się to w nią, to w ciastka, wyraźnie zaskoczony, na co Clara lekko się zaczerwieniła. Ale pokrótce uśmiechnął się do niej tak ciepło, że niemal natychmiast się zrelaksowała.
— Naprawdę, nie masz nam za co dziękować — powiedział na tyle cicho, że tylko Clara była w stanie go usłyszeć. Obok niej Fred i George dyskutowali o ciastkach, a Laurel chyba wyczuła że potrzebują małej chwili dla siebie, bo zaczęła właśnie perorować na temat wyższości czekoladowych ciastek nad pieguskami. Cedrik nachylił się w stronę Clary. — Przecież wiesz, że byśmy ci pomogli, nie ważne co.
Coś w żołądku dziewczyny się ścisnęło, a przyjemny dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy chłopak przesunął palcami po jej dłoni odbierając swoją porcję.
— I właśnie dlatego chciałam podziękować — odparła, odgarniając jakiś zagubiony kosmyk włosów za ucho. — Za to, że jesteś... Że jesteście.
Jakieś ciepłe, choć niepewne, iskierki zatańczyły w oczach Cedrika, ale nie powiedział nic więcej.
A mimo to, w dniu eliminacji Clara nadal była poddenerwowana. Wychodząc na błonia, trzymała miotłę tak mocno, że kłykcie jej zbielały.
Laurel pobiegła przodem, żeby zająć miejsce na trybunach. Cedrik i Weasleyowie nie mogli jej towarzyszyć z oczywistych powodów, za to obiecali, że przyjdą zaraz po eliminacjach. Patrick i Fiona akurat mieli wtedy patrol, chociaż Fiona wspomniała jej, że jeszcze spróbują coś zamienić. Clara westchnęła, zaciskając nieświadomie palce na naszyjniku od Cedrika.
— Hej! Hej! Clara!
Zaskoczona, odwróciła się.
W jej stronę biegła Peggy Flanagan. Dziewczyna chyba nie spodziewała się, że Clara zatrzyma się tak szybko, ponieważ nie zdążyła wyhamować, wpadając prosto na Krukonkę. Ta ledwo dała radę utrzymać je w pionie.
— Coś się stało, Peggy?
W odpowiedzi Puchonka jedynie pokiwała głową, wciąż dysząc od biegu. Nie zważając na zdziwione spojrzenie Clary, zaczęła naprędce szukać czegoś w torbie, którą miała przewieszoną przez ramię.
— Dzisiaj macie eliminacje, prawda? — Krukonka, skołowana, pokiwała głową. — Nie wiesz może, czy Roger też tam będzie?
— No… Z tego co wiem, tak? — Zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia do czego zmierzała Peggy, ani dlaczego pytała właśnie ją, ale nie miała już opcji ucieczki. Poza tym... I tak miała z nią porozmawiać.
W tym czasie, dziewczyna triumfalnym gestem wyciągnęła z torby rzemienną bransoletkę, z czymś drewnianym wplecionym w sam środek.
— Mogłabyś mu to dać? — zapytała z nadzieją w głosie. Clara z niekłamanym zdumieniem zobaczyła jak na twarz Peggy wpełznął rumieniec. — Spróbowałabym sama, ale ostatnio nie mieliśmy razem lekcji, to znaczy było wróżbiarstwo, ale nie było okazji, a nie wiem, czy wasz kapitan wpuści osobę z innego domu na boisko i...
Oczy Clary rozszerzyły się tak bardzo, że teraz musiały być wielkości galeonów. Zamrugała, próbując jakoś zakamuflować swoje zaskoczenie.
Peggy Flanagan podoba się Davies. To dopiero była wiadomość.
Co się właśnie dzieje?, pomyślała rozpaczliwie. Czemu właśnie ja?!
Przejechała ręką po włosach, intensywnie myśląc.
Ona miała swoje, no cóż, problemy z Davisem, ale z drugiej strony ledwie znała Peggy. Zlustrowała dziewczynę wzrokiem, która nadal nerwowo się tłumaczyła.
Nie widziała zbytnio powodu, żeby nie spełnić prośby Peggy. Nikt nie kazał jej przecież rozmawiać z Daviesem. Przekaże prezent i sobie pójdzie.
Poza tym to mogło jej dać wymówkę, żeby w końcu porozmawiać o zdarzeniu z pierwszej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. Może jeśli jej pomoże, to Peggy będzie w stanie pomóc jej później? Tak, to dobry pomysł.
— Dobrze — powiedziała w końcu, przerywając frenetyczny monolog dziewczyny. — Mogę mu to dać, jeśli ci tak na tym zależy.
— Och! Naprawdę? Dziękuję! — Dziewczyna wręcz natychmiast rzuciła się Clarze na szyję. Ta uśmiechnęła się, klepiąc ją niezręcznie po plecach.
— Nie ma za co.
— Wiszę ci przysługę! Jeszcze raz dzięki! No i powodzenia! — wykrzyknęła Peggy i już biegła w głąb szkoły, zostawiając Clarę przy wyjściu na błonia.
— Nie ma za co? — powiedziała niepewnie sama do siebie, z niedowierzaniem wpatrując się w bransoletkę.
Choć dość prosta, była naprawdę ładna. Zrobiono ją z brązowych i niebieskich rzemieni, które troskliwa ręka Peggy zaplotła. Na samym środku znajdował się drewniany koralik. Kiedy Clara uniosła go bliżej oczu, zauważyła, że był w kształcie włóczni.
Zmarszczyła brwi. Osobliwy prezent, ale nie jej było go oceniać. Ona miała go tylko dostarczyć.
Oprzytomniała dopiero, gdy zegar zaczął wybijać godzinę jedenastą. Z głośnym westchnieniem schowała bransoletkę do kieszeni i pobiegła w stronę boiska.
— Co tak długo? — syknęła Laurel, kiedy wreszcie dotarła na miejsce. Wzruszyła ramionami.
— Coś mnie zatrzymało — odpowiedziała wymijająco, rozglądając się, żeby zorientować się, czy czegoś nie przegapiła.
W tym roku uczestników eliminacji było znacznie mniej niż kiedy pierwszy raz próbowała się dostać do drużyny, ale podejrzewała, że to dlatego, iż teraz były tylko dwa wolne miejsca. Mimo to, zdziwił ją trochę widok Cho Chang, nieśmiało stojącej przy trybunach. O ile dobrze pamiętała, dziewczyna w zeszłym roku próbowała zostać szukającą. No, ale kto wie, może zmieniła zdanie.
— Widziałaś Daviesa? — powiedziała, próbując zdobyć się na lekki ton pomimo ściśniętego gardła.
— A po co ci on? — Laurel zerknęła na nią zaskoczona. Clara westchnęła.
— Po prostu chcę zobaczyć, czy czegoś nie knuje — skłamała, mimowolnie przegarniając ręką i tak związane włosy. Przyjaciółka uniosła brwi, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nie kupuje tego, ale widocznie powstrzymała się od komentarza.
— Jak tak bardzo musisz wiedzieć, jest tam — powiedziała, wskazując głową na miejsce w pobliżu szatni. Rzeczywiście, stał tam, pogrążony w rozmowie z Duncanem, jednym z pałkarzy.
Clara utkwiła w nim wzrok, czując zimny dreszcz na karku. Jeśli miała być ze sobą szczera, to naprawdę nie chciała do niego podchodzić, ale... Już obiecała.
Dla dodania sobie otuchy zacisnęła palce na naszyjniku od Cedrika. Żałowała, że go tu nie ma.
Wzięła głęboki wdech.
— Zaraz wracam — rzuciła przez ramię do Laurel. Zostawiła przy niej miotłę, po czym zeszła na boisko. Kiedy znalazła się bliżej szatni, krzyknęła:
— Ej! Davies!
Słysząc jej głos, chłopak przerwał rozmowę i w zdumieniu wpatrywał się w schodzącą ku niemu Clarę. Dziewczyna niemal parsknęła. Wyglądał jakby zobaczył ducha.
Skinęła głową w kierunku Duncana, na co ten się uśmiechnął.
— Kogo miotły niosą! Co tam, Pond? — zapytał Davies, który w końcu otrząsnął się ze zdziwienia.
— Mam coś dla ciebie — Zupełnie ignorując zaskoczone spojrzenie chłopaka, wyjęła bransoletkę. Ten otworzył usta w niemym szoku. — To nie ode mnie, od razu ci mówię — zastrzegła szybko. Obok nich Duncan parsknął.
— A od kogo? — zapytał Davies i ku uldze Clary, odebrał od niej prezent. Wzruszyła ramionami, starając się zamaskować swoje skrępowanie.
— Od Peggy Flanagan. Chyba siedzicie razem na wróżbiarstwie.
— Ach, od niej — mruknął, jakby bardziej do siebie niż do dziewczyny. Przez jego twarz przemknął uśmiech, kiedy pogładził wyrzeźbioną włócznię. — Podziękuję jej — powiedział trochę głośniej, zakładając ją na nadgarstek. Clara w zdumieniu zauważyła, że pasuje jak ulał. — Coś jeszcze, Pond?
— Nie. Powodzenia, czy coś — mruknęła i najszybciej jak tylko mogła, wróciła do Laurel. Z zaskoczeniem, ale też z radością, zauważyła, że za przyjaciółką siedzi jeszcze Patrick. Niezaważając na ich zdziwione spojrzenia, natychmiast do nich podbiegła, ściskając szybko chłopaka.
— Jednak wam się udało! — wykrzyknęła ucieszona. Chłopak zaśmiał się lekko, prostując się.
— Tylko mi, Fia utknęła. Ale chciała bym ci przekazał, że trzyma kciuki — Poczekał chwilę aż Clara usiądzie, po czym dziewczyna zobaczyła jak on i Laurel wymienili między sobą spojrzenia. Westchnęła. W co ona się właściwie wpakowała? I co Peggy mogła widzieć w takim bucu? Wydawała się być miłą osobą… — Co do tego przed chwilą... Masz nam coś do powiedzenia?
— Później wam opowiem. Na razie trzymajcie za mnie kciuki — odparła krótko, zauważając, że na boisko wreszcie wkroczył Harrison.
Chłopak rozejrzał się po zebranych, po czym za pomocą zaklęcia sprawił, że jego głos stał się głośniejszy.
— Czy to już są wszyscy? — zapytał, a kiedy odpowiedziały mu kiwnięcia głowami i pojedyncze potakiwania, powiedział: — Czy są osoby, które chcą brać udział jednocześnie w eliminacji na ścigającego i na obrońcę? — Kilka osób uniosło dłonie w górę. Ku swojemu zdumieniu, Clara zauważyła, że Davies był jedną z tych osób.
— Tego się po nim nie spodziewałam — usłyszała obok siebie szept Laurel. Pokiwała głową, ale zaraz po tym wzruszyła ramionami.
— Dla mnie to lepiej — powiedziała, po czym ponownie zwróciła uwagę na kapitana. Szybko zorientowała się, że przebieg eliminacji będzie inny niż w poprzednim roku; podział na czwórki, w której jedna osoba jest obrońcą, pozostałe trzy ścigającymi.
Poczuła, że zaczyna się denerwować. Uśmiechnęła się jeszcze do Laurel i Patricka, którzy pokazali jej uniesione kciuki w górę i zeszła w kierunku boiska. Harrison już dzielił przybyte osoby. Na jej widok, kąciki ust mu zadrgały.
— Cieszę się, że jesteś, Pond.
— Ja też. Jestem pewna, że w tym roku pójdzie mi lepiej — odparła, mając przy tym nadzieję, że jej głos brzmi o wiele pewniej niż się czuła.
— Nie wątpię — mruknął i utkwił wzrok w kimś za nią. Dziewczyna miała przeczucie na kogo patrzy. — O! Davies! Czyli obrońcą też chcesz być?
Do złamanej różdżki!
— Będę miał przynajmniej większe szanse — odpowiedział wesoło, podchodząc bliżej nich. Powstrzymała się od westchnienia. Harrison zlustrował ich wzrokiem.
— Dobrze, w takim wypadku proponuję, żebyś ty, Pond i ja byli przeciwko... — przyjrzał się grupce potencjalnych obrońców — ...Bensonowi.
Wywołany chłopak, nieco speszony, podszedł do nich. Harrison, widząc jego zakłopotanie, uśmiechnął się, żeby dodać mu otuchy.
— Będzie dobrze — rzucił i wzleciał w górę. Davies i Clara spojrzeli na siebie.
— Żebyś wiedziała, postanowiłem dać ci równe szanse, także mam starą miotłę — powiedział cicho. Clara nie była w stanie się powstrzymać od przewrócenia oczami.
— Bardzo to szarmanckie z twojej strony, ale tak jak mówiłam, liczy się talent — odparła i natychmiast podążyła za kapitanem. Nawet nie spojrzała do tyłu.
Kiedy cała czwórka ustawiła się na pozycjach, Harrison gwizdnął, rozpoczynając ćwiczenie.
Clara musiała przyznać w duchu, że ten Benson miał naprawdę utrudnione zadanie. Z Harrisonem i z Daviesem grała od roku. Może tylko raz na meczu, ale na treningach zdarzało im się ćwiczyć razem, jeśli Rani była akurat zajęta, także znali siebie. Potrafili się dobrze wyczuć. Dlatego też kafel przechodził niemal cały czas przez obręcz.
Ku zdumieniu dziewczyny, Davies podawał jej piłkę częściej niż wcześniej, ale nie chciała tego komentować. Po części dlatego, że zbyt skupiła się na grze, a wiedziała, że jeśli straci koncentrację, to chybi. Cedrik już parę razy jej to wytykał. Po drugie naprawdę nie chciała w to wchodzić. Może postanowił zmienić taktykę. Cóż, jeśli tak, dobrze dla niego, ale w tym momencie jej to nie obchodziło. W tym momencie, najważniejsze było dla niej dostać się do drużyny.
Po paru chwilach poczuła, że wpadła w rutynę. Złapać. Podlecieć. Oddać piłkę, ewentualnie strzelić i złapać kafel po drugiej strony obręczy. Zdziwiła się, że idzie im tak łatwo, ale po chwili zrozumiała o co chodzi — przecież grali bez tłuczków. Nie było tu nawet takich utrudnień jak rzucane co i rusz jabłka. Jedynie obrońca.
Korzystając z chwili w której nie miała kafla w dłoniach spojrzała na dół, na szkolną skrzynkę z resztą piłek. Tłuczki nadal w niej były, zabezpieczone rzemieniami. Nagle poczuła, jak zimny dreszcz przebiegł jej po karku, ale zrzuciła to na wciąż kłębiące się w niej nerwy.
— Pond!
Natychmiast wyrwała się z rozmyślań i złapała podaną przez Harrisona piłkę.
Spojrzała do przodu, oceniając swoją sytuację. Pole czyste, Benson nie był skupiony na niej, a to daje jej okazję do…
Zaszarżowała. Obrońca zwrócił się w jej stronę. Zamachnęła się, jakby chciała rzucić w prawą obręcz, a kiedy Benson rzucił się w tamtym kierunku, uśmiechnęła się pod nosem. Tuż przed wypuszczeniem kafla z ręki zmieniła kierunek i rzuciła. Trafiła prosto w środkową obręcz.
— Idiota — usłyszała obok siebie cichy pomruk Daviesa. Spojrzała na niego wyniośle.
— Zobaczymy jak tobie pójdzie — odparła, a kiedy spostrzegła, że Harrison ląduje, poszła w jego ślady.
— Okay, następna czwórka! — krzyknął w przestrzeń i spojrzał na nich. — Dobry trening — powiedział i poszedł na bok. Clara szybko wróciła na trybuny, gdzie siedziała jej widownia.
— Jak mi poszło? — zapytała, nieco zadyszana.
— Myślę, że dobrze. Na pewno lepiej niż w zeszłym roku. Swoją drogą, ten zwód był całkiem, całkiem — usłyszała obok inny znajomy głos. Odwróciła się.
— Rani! — wykrzyknęła ucieszona, przytulając koleżankę. Ta uśmiechnęła się.
— Hej, Clara. Dobrze cię widzieć.
— Od jak dawna tu jesteś? — zapytała dziewczyna, podczas gdy Rani przycupnęła obok Laurel.
— Od jakichś dziesięciu minut — odparła. Utkwiła wzrok w swoim chłopaku. — Eddie będzie miał ciężki orzech do zgryzienia z tą selekcją — westchnęła.
— Och, czy ja wiem — wtrąciła się Laurel. — Nie wszyscy w tym roku są tacy wspaniali.
— Dopiero co zaczęli. Na razie była tylko Clara, Davies i ten Benson — wytknął przytomnie Patrick, na co Rani zachichotała. Zerknął z ukosa na Clarę, ale ta tylko pokazała mu język, uśmiechając się. Bądź co bądź, miał rację.
Podczas gdy jej grupka przyglądała się drugiej czwórce, Clara utkwiła wzrok w skrzynce na piłki. Coś jej się nie podobało. To nagłe przeczucie, zimny dreszcz który przebiegł jej po karku był naprawdę niepokojący. Ale możne jej się tylko wydawało? Tak… To z nerwów, pomyślała.
Mimo wszystko przez resztę eliminacji jej spojrzenie wędrowało od skrzynki do grających. Jednym uchem słuchała rozmowy Krukonów, od czasu do czasu sama się włączając. Zdenerwowanie z początku prawie zupełnie ją opuściło. Dopiero gdy Harrison poprosił o dziesięć minut na zastanowienie się, poczuła jak coś jej się zaciska w żołądku.
Widząc jej nietęgą minę, Patrick objął ją ramieniem, a Laurel zrobiła to samo z drugiej strony.
— Eddie pewnie weźmie ciebie. Przecież cię zna.
— Daviesa też — mruknęła dziewczyna, opierając podbródek na dłoniach. Mimo że ich nie widziała, to mogłaby przysiąc, że reszta wymieniła wymowne spojrzenia.
W końcu Harrison ponownie użył na sobie zaklęcia i powiedział:
— Dobrze. Dziękuję wszystkim za przybycie. Standardowo, do odrzuconych: to, że nie wybrałem was teraz, nie znaczy, że nie możecie spróbować w następnym roku. Jest was sporo, musiałem wybrać najlepszą osobę, ale nie martwicie się, uznałem, że dwie osoby zasługują na rezerwę. — Clara wstrzymała oddech, łapiąc za dłonie Laurel. Czuła, że przyjaciółka ściska je równie mocno. — W normalnej drużynie, jako ścigająca będzie grała Clara Pond...
Clara zaczęła krzyczeć uradowana. Rozentuzjazmowana zaczęła podskakiwać w miejscu. Laurel natychmiast do niej dopadła, przytulając ją tak mocno, że niemal wycisnęła z niej wszystkie soki, ale dziewczyna kompletnie się tym nie przejmowała. Niech tylko Cedrik się dowie! I bliźniacy z Fioną!
— Jestem z ciebie dumna! — wykrzyknęła Laurel, kiedy ją wreszcie puściła, niemal klaszcząc. Rani uśmiechnęła się triumfalnie.
— Mówiłam, że tak będzie — powiedziała, klepiąc ją po ramieniu.
— Brawo, Clarie! — dodał od siebie Patrick, czule targając ją po włosach. Dziewczyna instynktownie szturchnęła go, ale i tak się śmiała.
Udało jej się opanować dopiero po dłuższej chwili. Czuła na sobie wzrok reszty Krukonów, ale gdy spojrzała z powrotem na Harrisona, ten tylko pokręcił głową. Zerknął tylko znacząco na Patricka, na co ten tylko wzruszył ramionami. Dopiero wtedy chłopak kontynuował dalej.
— ...Za to na obrońcę wybrałem Rogera Daviesa.
— JEST! — usłyszała głośny, uradowany krzyk chłopaka. Odwróciła się i zobaczyła, jak uradowany wyrzucił pięść w górę. Westchnęła, ale z czystej kultury zaczęła klaskać. Mimo wszystko był dobry, chociaż po jednym spojrzeniu na Rani stwierdziła, że ona również nie była szczególnie zadowolona. Obok niej, Patrick prychnął.
— Oby Eddie wiedział co robi...
Nagle usłyszała głośny krzyk i bynajmniej nie wyrażał on radości. Zimny dreszcz ponownie przebiegł jej po karku. Spojrzała w kierunku boiska.
Nad głowami wszystkich unosiły się oba tłuczki. Zawisły w miejscu, jakby szukały swoich ofiar. Clara spojrzała na skrzynkę, od której właśnie odskoczył jeden z Krukonów. Była przewrócona.
Nagle obie piłki zaszarżowały. Mały tłumek na boisku zaczął z krzykiem uciekać w stronę wyjścia. Clara poczuła, jak Laurel zaczyna ciągnąć ją za rękę.
— Chodź! Zanim uderzy i nas!
Clara nie zdążyła zapytać, po co ma uciekać. Przecież trybuny były chronione. W dodatku, to tylko tłuczki! Nic nie powinno się...
W tym momencie usłyszała wybuch. Przestraszona spojrzała w tamtym kierunku. Jakiś chłopak klęczał na murawie z osmalona czupryną. A od niego odlatywały dwa tłuczki... Zaraz, dwa?
Obok niej przepchnął się Patrick.
— Zaklęcie pomnażające! Clar, zostań na trybunach! — przykazał, a sam pobiegł w dół. Laurel jednak już puściła się biegiem. Nie mając innego wyjścia, Clara pognała za nią.
Rozgardiasz jaki zapanował był ogromny. Dziewczyna czuła, jak cały czas wpada na innych, raz po raz słysząc wybuch, gdy tłuczek uderzył w kogoś, by zaraz pojawiło się więcej ich kopii. Skąd w ogóle tu się wzięło tyle ludzi?!
Ktoś popchnął ją tak, że prawie upadła. Schyliła się i poczuła, że tłuczek przeleciał jej tuż nad głową. Wyprostowała się, usiłując przepchnąć się dalej, w panice zauważając, że zgubiła Laurel. Kątem oka zauważyła Harrisona i Duncana, obu z różdżkami w rękach, próbujących zlokalizować którąś z piłek i ją złapać.
Gdzieś mignął jej Patrick, ale nie zdołała go nawet zawołać, gdy z powrotem zniknął w tłumie. Mogła mieć tylko nadzieję, że też biegł, pomóc opanować sytuację.
HUK. Nagle usłyszała krzyk tuż przed sobą. Poderwała głowę i serce jej zamarło. Tłuczek uderzył w bok głowy Laurel. Nogi same ją poniosły. Dopadła do przyjaciółki, łapiąc ją za ramię. Nawet nie poczuła, uderzenia we własne ramię.
— Nic ci nie jest?! — wykrzyknęła przerażona. Ta zamrugała. Spojrzała na przyjaciółkę jakby zamglonym spojrzeniem. Ścisk w sercu Clary się wzmocnił.
— Chyba tak? — powiedziała, ale wtedy jakby straciła panowanie na swoim ciałem. Upadłaby, gdyby Clara jej nie przytrzymała.
— Laurel! — wykrzyknęła. Ta nie odpowiadała, chociaż oczy nadal miała otwarte. Palce Clary zaczęły kostnieć ze strachu. Gorączkowo zaczęła rozglądać się dookoła. — Pomocy!
Nikt nie zwrócił na to uwagi. Rani była nadal na trybunach, ale chyba ich nie dostrzegła. Większość jej drużyny uganiała się za tłuczkami. Zacisnęła zęby. Poczuła jak do jej oczu napływają łzy frustracji. Przyjaciółka niemal przelewała jej się przez palce. Sama na pewno nie da rady jej dociągnąć do skrzydła szpitalnego. Gdzie jest Patrick?
— Laurel! — powtórzyła spanikowana. — Żyjesz?!
— Jakoś...
— Patrick! Rani!
Wciąż nic. Wzięła kilka głębokich wdechów. Nie panikuj, Clara. To teraz najgorsze co możesz zrobić. Nie panikuj…
Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Myśląc, że to Patrick, natychmiast uniosła głowę. Momentalnie ją zmroziło, gdy zobaczyła stojącego za nią Daviesa.
— Daj mi ją — powiedział i założył sobie jedno z ramion Laurel na siebie. Wzrokiem pokazał Clarze, żeby zrobiła to samo. Dziewczyna natychmiast zmusiła się do otrząśnięcia się z początkowego szoku. Nie była w pozycji, w której mogła wybierać, dlatego szybko wykonała rozkaz chłopaka.
Zaczęli powoli iść w stronę wyjścia. Clara jeszcze spojrzała do tyłu; wyglądało na to, że Harrison się w końcu zdenerwował.
— Pond! Ruszaj się, musimy jakoś dotrzeć do skrzydła! — krzyknął Davies z wyrzutem w głosie. Clara natychmiast się zreflektowała i zaczęła iść szybciej.
Będzie dobrze, powtarzała sobie w myślach. Będzie dobrze.
***
Hello, moi drodzy. Wiem, że długo mnie nie było, ale niestety studia zapanowały nad moim życiem. Dlatego, niestety, rozdziały zaczną się znowu pojawiać nieregularnie, chociaż mam nadzieję, że nie w aż takich odstępach czasowych... Wybaczcie!
Mam nadzieję, że ten przypadł Wam do gustu!
Sonia
Zmiana serca Daviesa jest dziwna w opozycji do poprzednich rozdziałów, ale zupełnie zadowalająca, bo zaczyna faktycznie wyglądać jak człowiek z motywami, a nie big bad bez większego sensu.
OdpowiedzUsuńCo do tłuczków, ciekawe dlaczego zaatakowały - albo raczej kto je zaczarował. Ogólnie druga część rozdziału czytała się bardzo szybko i przyjemnie, w porównaniu z pierwszą, która była nieco wolna.
Nikomu nie jesteś winna rozdziałów i pisania, więc nie przejmuj się tym, że będą nieregularne, to ma być twoja przyjemność, nie praca ;*