Wszystkich zatkało. Przez jakieś pięć minut Pondowie wpatrywali się z niedowierzaniem w profesor McGonagall, która z uśmiechem popijała herbatkę. Pierwsza, o dziwo, odzyskała głos Clara.
- Ale... Pani profesor...- zaczęła niepewnie, odgarniając nerwowo włosy. - Przecież... Ja nie jestem jakoś uzdolniona magicznie- powiedziała cicho. Ku jej zdumieniu kobieta nadal się uśmiechała.
- Doprawdy? A ja słyszałam, że koty lubią za tobą chodzić, panno Pond. A czy nigdy wokół ciebie nie działo się nic niezwykłego?
Dziewczynka już otwierała usta, chcąc zaprzeczyć, ale prawie natychmiast je zamknęła, uświadamiając sobie, że kobieta ma rację. O ile kotów jakoś nie mogła wliczyć w zdolności magiczne, to zaczęła sobie przypominać, że kiedy była przerażona lub smutna wiele dziwnych rzeczy działo się wokół niej... Czasem po prostu za wysoko podskoczyła, a wiatr powiał ją wyżej, niż zamierzała się znaleźć... A jak się raz zezłościła na koleżankę ze szkoły... Czy wtedy nagle nie pękły krany?
Widząc jej skupioną minę McGonagall odezwała się:
- Widzę, że już zaczynasz rozumieć, panno Pond.
- Tak... Ale... Pani profesor... Czy pani też jest, ten, no... Czarodziejką? - zapytała Clara z ciekawością przyglądając się kobiecie.
- Czarownicą - sprostowała nauczycielka. Rodzice Clary zamarli po obu stronach kanapy. - Tak, jestem nią, panno Pond.
- A czy... Mogłaby by pani pokazać jakieś zaklęcie, pani profesor? - zapytała dziewczynka ciekawie.
- Nie mogę. Jest surowo zabronione używanie magii przed mug... znaczy zwykłymi, niemagicznymi ludźmi - odparła kobieta, prostując się dumnie.
- Gdzie można kupić dla niej książki? - zabrała po raz pierwszy głos pani Pond. - Znaczy, zapewne są jakieś sklepy dla młodych czarodziejów i czarownic, tak pani profesor?
- Polecam pójść na ulicę Pokątną. To ulica czarodziejów niedaleko pubu "Dziurawy Kocioł", w Londynie - odparła spokojnie kobieta, odstawiając filiżankę na spodeczek. - Mogę tam państwa zaprowadzić i pomóc w potrzebnych transakcjach.
Nie wiadomo komu bardziej świeciły się oczy z podniecenia - pani Pond czy Clarze. Tylko ojciec nie okazał szczególnego zainteresowania tymi rewelacjami.
- Czy czarodzieje przyjmują zwykłe pieniądze? - zapytał, pochylając się lekko do przodu, zakładając ręce przed sobą.
- Nie, panie Pond - odparła czarownica, kręcąc lekko głową. - Jednak można je szybko wymienić w banku Gringotta, który również znajduje się przy ulicy Pokątnej.
Clara i jej mama natychmiast poderwały się z miejsc.
- To czemu tam od razu nie pójść? - zapytały równocześnie. Profesor McGonagall i pan Pond również wstali.
- Oczywiście możemy się tam wybrać tam natychmiast - odparła starsza kobieta. - Panno Pond, czy zechciałaby pani zerknąć na swoją listę zakupów?
Szatynka spojrzała na nauczycielkę. Zobaczyła, że w jej reku tkwi pergamin. Natychmiast go wzięła, mamrocząc "dziękuję" i z wypiekami na twarzy rozwinęła pergamin.
Wyszli na ganek. Ojciec szybko zamknął dom i wyprowadził samochód. Otworzył drzwi.
- Niech pani usiądzie z przodu, pani profesor. Wskaże mi pani drogę - powiedział, zajmując miejsce kierowcy. Clara i jej mama usiadły z tyłu, a dziewczynka rozwinęła pergamin i zaczęła po cichu czytać.
Hogwart
Szkoła
Magii i Czarodziejstwa
UMUNDUROWANIE:
Studenci pierwszego roku muszą mieć:
- Trzy komplety szat roboczych (czarnych)
- Jedną zwykłą, szpiczastą tiarę dzienną (czarną)
- Jedną parę rękawic ochronnych (ze smoczej skóry albo podobnego rodzaju)
- Jeden płaszcz zimowy (czarny, zapinki srebrne)
PODRĘCZNIKI:
Wszyscy studenci powinni mieć po jednym egzemplarzu następujących dzieł:
Standardowa księga zaklęć (stopień 1) Mirandy Goshwak
Dzieje magii Bathildy Bagshot
Teoria magii Adalberta Waffinga
Wprowadzenie do transmutacji (dla początkujących) Emerika Switcha
Tysiąc magicznych ziół i grzybów Phyllidy Spore
Magiczna wzory i napoje Arseniusa Jeggera
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć Newta Scamandera
Ciemne moce: Poradnik samoobrony Quentina Trimble'a
POZOSTAŁE WYPOSAŻENIE:
1 różdżka
1 kociołek (cynowy, rozmiar 2)
1 zestaw szklanych lub kryształowych fiolek
1 zestaw szklanych lub kryształowych fiolek
1 teleskop
1 miedziana waga z odważnikami
Studenci mogą także mieć jedną sowę ALBO jednego kota ALBO jedną ropuchę
PRZYPOMINA SIĘ RODZICOM,ŻE STUDENTOM PIERWSZYCH RAT NIE ZEZWALA SIĘ NA POSIADANIE WŁASNYCH MIOTEŁ
- Tutaj powinien się pan zatrzymać, panie Pond - powiedziała profesor McGonagall.
Dziewczynka i jej rodzice wypadali na zalaną słońcem ulicę. Rozglądali się ciekawie, ale jakoś nigdzie nie widzieli żadnego sklepu w którym by można kupić różdżkę. Widzieli tylko sklep z płytami gramofonowymi i ogromną księgarnię.
- To tutaj - powiedziała nauczycielka, wskazując na coś pomiędzy tymi dwoma budynkami.
Clara ze zdziwienia otworzyła usta. Nagle w mgnieniu oka, między sklepami pojawił się mały, brudny pub. Na szyldzie wisiała tabliczka z nazwą "Dziurowy Kocioł".
Pani profesor bez wahania pomaszerowała w stronę drzwi, a za nią nieśmiało ruszyli Pondowie. Wnętrze było równie odpychające co zewnętrze. Miejsce to było ciemne i obskurne. W kącie siedziały jakieś staruszki wesoło plotkując. Inna, trochę od nich młodsza, kobieta gawędziła z barmanem - starym,całkowicie łysym, bezzębnym i pomarszczonym jak orzech włoski człowiekiem. Kiedy weszli, zaczepił on profesor McGonagall.
- Witam, pani profesor!
- Dzień dobry, Tom - odparła kobieta, łaskawie zaszczycając go spojrzeniem.
- Co panią tu sprowadza?- zapytał, dopiero wtedy zauważając nieco speszonych Pondów, drepczących posłusznie za czarownicą, jak zagubione pieski. - Ach! Nowa uczennica! - domyślił się.
- Dzień dobry - powiedziała cicho Clara. Barman uśmiechnął się do niej, ale nie zdążyli wymienić nic więcej, ponieważ McGonagall wyszła na zaplecze.
Było to małe, zamknięte podwórko, gdzie stał tylko pojemnik na śmieci i rosło tam parę chwastów. Kobieta pochyliła się nad murem przy śmietniku, mrucząc do siebie:
- Trzy do góry... Dwie w bok... Dobrze, proszę się teraz odsunąć.
Wyciągnęła za pazuchy różdżkę. Najprawdziwszą, magiczną różdżkę i... zastukała nią trzy razy w mur jej końcem.
Cegła, w która trafiła różdżka McGonagall drgnęła, przekręciła się i ukazała się mała dziura, która zaczęła się powiększać, aż w końcu stali przed sklepionym przejściem, wiodącym na brukowaną ulicę, ginącą za pobliskim zakrętem.
- Witam - rzekła uroczystym tonem pani profesor. - Na ulicy Pokątnej.
Uśmiechnęła się, widząc zaszokowane miny wszystkich Pondów, którzy z oczami wielkimi jak spodki wpatrywali się w dopiero co powstałe przejście. Niemal jak w transie przeszli pod kamiennym łukiem, a gdy to zrobili, zmienił się on znów w ceglany mur.
Słońce zabłysło na stosie kociołków, ustawionych na wystawie sklepu, którego szyld głosił: KOTŁY - WSZYSTKIE ROZMIARY - MIEDZIANE, MOSIĘŻNE, CYNOWE,SREBRNE - SAMOMIESZALNE - SKŁADANE. Dalej zobaczyła kolejne sklepy, towary na ich wystawach i... CZARODZIEJÓW! Prawdziwych,żywych czarodziejów, robiących zakupy!
Ze sklepu, co przypominał jej nieco aptekę usłyszała jak jakaś kobieta ubrana w zieloną szatę kręci z niedowierzaniem głową i mruczy:
- Szesnaście syklów za smoczą wątrobę, oni chyba powariowali... Za dwa lata jeszcze dadzą siedemnaście...
Tuż obok apteki stał ciemny sklep z którego dochodziło pohukiwanie sów. Dalej widziała sklepy z szatami, przedziwnymi instrumentami, słodyczami... Dosłownie wszystko tam było! Szyja Clary wręcz nie nadążała z tym, jak szybko poruszała się jej głowa.
- No i jest - rzekła profesor McGonagall, zatrzymując się. - Bank Gringotta.
Doszli do śnieżnobiałego, okazałego budynku, który wznosił się niczym wieżowiec ponad sklepami. Obok potężnych drzwi z brązu stał dziwny, mały człowieczek. Był niski, niższy nawet od Clary (która zawsze narzekała na swój wzrost). Miał śniadą, chytrą twarz, spiczastą bródkę oraz długie palce i stopy.
- To jest goblin - powiedziała cicho McGonagall, gdy wchodzili po białych, kamiennych schodach.
Goblin ukłonił im się, gdy przechodzili. Weszli do środka. Ku zdumieniu Pondów były tam drugie drzwi, tym razem srebrne, z wygrawerowanymi na nich słowami:
Wejdź tu,przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zgarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.
Po przejściu przez te drzwi znaleźli się w wielkiej, marmurowej sali. Na wysokich stołkach, za długim kontuarem siedziało ze stu goblinów, skrobiących piórami w czymś co, jak podejrzewała Clara, było pewnie księgą rachunkową, odważających monety czy oglądających przez lupę szlachetne kamienie. W ścianach było mnóstwo drzwi, a przy każdym z nich stało po dwóch goblinów, którzy wskazywali drogę wchodzącym i wychodzącym klientom, kłaniając im się uprzejmie.
Profesor McGonagall, wraz z Pondami, podeszła do kontuaru.
- Dzień dobry- odezwała się do jakiegoś wolnego goblina. - Chcielibyśmy wymienić mugolskie banknoty.
- Proszę położyć wybraną kwotę na stole - powiedział skrzeczącym głosem człowieczek, błyskając czarnymi oczami. Pod wpływem wzroku profesor, pan Pond wyłożył na ladę banknoty.
Goblin wziął je w swoje palce i zaczął każdy uważnie oglądać. Gdy po około pięciu minutach pieniądze przeszły inspekcję wysunął szufladę, wyjmując z niej monety, cicho odliczając stosowną sumę.
- Te złote, większe, to galeony - tłumaczyła państwu Pond McGonagall. - Srebrne, trochę mniejsze to sykle. Najmniejsze są knuty, takie brązowe. Siedemnaście syklów równa się jednemu galeonowi, a dwadzieścia jeden knutów to jeden sykl.
- Proszę, oto państwa pieniądze - rzekł goblin, gdy skończył wreszcie odliczać. Pan Pond, trochę niepewnie, zgarnął monety i wrzucił je do swojej podręcznej sakiewki. - Życzę państwu miłego dnia - dodał jeszcze, wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Do widzenia - powiedzieli wszyscy chórem i wyszli z banku.
***
Elo XD Dziś nieco krócej, ale obiecuję,że następne już będą dłuższe... Taaaa... XDDD Dedyk dla Krzyśka :P
Do zoba w następnym ^^ (rozdziały będą się pojawiały albo co piątek albo co sobotę...)
Sonia
Yyy... to jest długo. Ej oni sprzedają wątrobę ?! Fuj. Nie rozumiem nadal tego świata. Ale podoba mi się. Oj, widzę że życie jest złe. Nie mam weny.
OdpowiedzUsuńNMBZT! Wybacz, idę skoczyć z dywanu i pociąć się poduszką. Pa
Jeej dostałem dedyka! ^^
OdpowiedzUsuńPisz dalej takie cudeńka xD
Weny życzę :)
Hej!! Rozdział super i mnie nie przeszkadza że taki krótki. Olga lubi krótkie. 😂😂 Jestem dziwna!!! CEDRICK!!! JA CHCĘ GO!!! WIECEJ!!!!😂😭😃😃😠😠😠
OdpowiedzUsuńStał sie cud. Ostatnio, kiedy powiedziała$mi o rozdziale, ledwo przeczytałam kilka zdan i pojawiał się błąd odczytu strony. Dzisiaj, po chwilowej śmierci telefonu z powodu niedoboru energii, wszystko działa, jak należy, a ja mogę skończyć rozdział i... napisać komentarz 😲😲 !!
OdpowiedzUsuńRozdział fajowy. Pan Pond taki "nie takie rzeczy się w życiu widziało. Spoko, spoko, na chillku sie przyjmie istnienie magii" xD Normalnie drugi rozdział, a ja już lubię rodzinkę Clary. Normalni ludzcy ludzie (aż przykro mówić, że na blogach coraz mnie zwyczajnych, fajnych rodziców, którzy nie umierają z dupy w początkowyvh rozdziałach albo są źli i sttaszni i bijąi pijąi wgl masakra xDD).
Dobra. Na razie nie dzieje się wiele, ale ja wiem, że to tylko początek xD
Czekam na następny chapter.
NMBZT (Niech... Magia? Będzie z Tobą ^^ )
W poprzednim poście zapomniałam dodać, że w Wielkiej Brytanii, z tego co wiem, nie ma gimnazjum. Jednak mogę się mylić.
OdpowiedzUsuńNa mój gust trochę za szybko oswoili się z zaistniałą sytuacją. Dowiedzieli się, że dziewczyna jest czarownicą i od razu planują zakupy? ;P
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy w tym rozdziale to to, że tu de facto niewiele się dzieje. No ale okej, przyjmijmy, że to jeszcze czas na wprowadzenia i tak dalej.
OdpowiedzUsuńDrugą rzecz zauważyła koleżanka powyżej - jakimi stoikami muszą być państwo Pond, że perspektywa potencjalnej czarownicy w rodzinie nie przyprawia ich o palpitacje serca?
Poza tym podoba mi się klimat Pokątnej, jaki udało ci się stworzyć. To nieźle :v