- Widzisz ją?
- To ta brunetka?
- Jak myślisz, czemu tak długo zabrało Tiarze jej przydzielanie?
- Ciekawe nad jakimi domami się zastanawiała?
Takie właśnie szepty towarzyszyły Clarze, gdy szła korytarzami wraz z Laurel i bliźniakami lub czasem z Patrickiem. Peszyły ją te wszystkie oczy wlepione w nią, jak w jakieś niezwykle rzadkie stworzenie.
Dzięki prefektowi cała czwórka nieco mniej się gubiła niż zwykli pierwszoroczniacy. Patrick chyba polubił Clarę, bo za każdym razem czekał pod jej salą lekcyjną, aby pomóc obu dziewczynkom dotrzeć na czas na inne lekcje. Jedenastolatki były mu bardzo za to wdzięczne.
Oczywiście zdarzały się dni, kiedy chłopak nie mógł im pomóc. Wtedy dopiero miały problem. W Hogwarcie było ponad sto czterdzieści różnych schodów: szerokich i wygodnych, wąskich i rozklekotanych, niektóre w piątki prowadziły zupełnie gdzie indziej niż w inne dni tygodnia. Inne miały nawet w środku znikający stopień, o którym to dowiedziały się przypadkiem, gdy Laurel akurat na nim stanęła. Fred ledwo zdążył ją złapać i wciągnąć.
Jednak nie tylko schody sprawiały im trudności. Niektóre drzwi również potrafiły nieźle skołować pierwszoklasistów. Były takie, które za nic nie dały się otworzyć, jeśli się ich grzecznie nie poprosiło, albo nie połaskotało w odpowiednim miejscu. Zdarzały się też takie, które nie były prawdziwymi drzwiami, tylko miejscami w ścianie udającymi drzwi. O tych ostatnich pierwsza dowiedziała się Clara, gdy rozmawiając z Georgem, otworzyła takie i przekonana, iż wychodzi w któryś z korytarzy, wyrżnęła głową w ścianę. Aż gwiazdki jej przefrunęły przed oczami. Naprawdę trudno było zapamiętać, gdzie co jest i w jakie dni się zmienia.
Oczywiście nie tylko prefekci potrafili być pomocni. Gruby Mnich, który w szczególnej opiece miał Puchonów, oraz Prawie Bezgłowy Nick, zajmujący się Gryfonami, zawsze chętnie wskazywali im drogę. Szarej Damy, czyli opiekunki Krukonów i Krwawego Barona, pilnującego Ślizgonów, nawet nie śmieli pytać. Oba te duchy sprawiały wrażenie, że gdyby ktokolwiek spytałby ich o drogę, sprowadziliby ich przynajmniej do lochów i może jeszcze by zawołali Irytka do pomocy.
Irytek był poltergeistem, czyli duchem dającym o sobie znać poprzez głośne poruszanie przedmiotów. Sprawiał naprawdę dużo kłopotów. Na jednej z lekcji Patricia Stimpson, dziewczyna o ciemnobrązowych włosach i oczach, zwierzała się swojej przyjaciółce, jak to Irytek zamknął ją na klucz w jednej z sal. Uwolniła ją dopiero profesor Bowman. Poza tym duch wysypywał nowicjuszom kubły ze śmieciami na głowy, obrzucał ich laskami lub znienacka łapał ich za nos, wrzeszcząc: "MAM TWÓJ NOCHAL!". Ratować przed nim pierwszoroczniaków potrafili tylko prefekci lub nauczyciele, zwykle grożąc mu, że o jego przewinieniach natychmiast powiadomią Krwawego Barona. Tylko jego się bał.
Jeszcze gorszy od Irytka był szkolny woźny, Argus Filch. Dzięki Fredowi i George'owi dziewczynki już drugiego dnia zapoznały się z jego wredną stroną. Bliźniaki niby "przypadkiem" odpalili na korytarzu zimne fajerwerki doktora Filibustera, których iskry, według Filcha zniszczyły mienie szkoły. Byłby ich posłał do nauczyciela lub dał naprawdę ohydny szlaban, ale uratowały ich Clara z Laurel, które w tym momencie niby przypadkiem potknęły się o Panią Norris, robiąc wokół siebie tyle szumu, że woźny prawie natychmiast zapomniał o przewinieniu Weasleyów.
Pani Norris była kościstą, burą kotką o wypukłych, płonących oczach, podobnych zresztą do Filcha. Zwykle patrolowała samotnie korytarze. Wystarczyło jednak złamać jakikolwiek szkolny przepis w choćby najmniejszym stopniu, a zwierzę natychmiast wzywało woźnego, który sapiąc wyrastał jak spod ziemi przed przerażonym uczniem. Wyglądało na to, że zna jakieś tajemne przejścia. Doprawdy, wszyscy uczniowie nienawidzili tej dwójki, a wielu uważało z punkt honoru dać Pani Norris zdrowego kopniaka w zadek.
No i oczywiście, kiedy uczniowie pokonali już wszystkie trudności i dotarli do sal lekcyjnych , musieli włączyć myślenie. To jednak w pierwszych tygodniach nie było łatwe, gdyż po wakacyjnym odpoczynku ich mózgi były tak sparciałe, że opornie przyjmowały wiedzę.
No i oczywiście, kiedy uczniowie pokonali już wszystkie trudności i dotarli do sal lekcyjnych , musieli włączyć myślenie. To jednak w pierwszych tygodniach nie było łatwe, gdyż po wakacyjnym odpoczynku ich mózgi były tak sparciałe, że opornie przyjmowały wiedzę.
Tak jak przewidział Patrick, w każdą środę o północy studiowali niebo na astronomii pod czujnym okiem profesor Sinistry. Trzy razy w tygodniu schodzili na szkolne błonia do cieplarni, na zielarstwo, gdzie profesor Sprout zapoznawała ich z różnymi przedziwnymi roślinami, ucząc ich, jak się nimi opiekuje i do czego można je wykorzystać.
Najnudniejszym przedmiotem okazała się być historia magii. Wykładający go nauczyciel, profesor Binns, był po prostu... duchem. Bardzo starym co prawda, ale jednak duchem. Podobno pewnego wieczora najzwyczajniej w świecie zasnął w pokoju nauczycielskim, a gdy następnego ranka wstał na lekcję udał się na nią już bez ciała. Binns podczas lekcji często zapadał w drzemkę, tak samo zresztą jak niektórzy uczniowie. Nawet Clarę, która była zdeterminowana, aby mieć jak najlepsze wyniki, na lekcji historii ogarniała senność.
Profesor Flitwick, ich opiekun, nauczał zaklęć. Był to starszy czarodziej, tak niski, że aby być widocznym zza katedry, musiał stać na stosie książek. I znów sprawdziły się słowa Patricka z bankietu powitalnego. Profesor naprawdę był wyrozumiały, a za dobrą odpowiedź ochoczo nagradzał punktami, o czym szybko przekonała się Clara, zyskując pierwsze swoje punkty właśnie na lekcji zaklęć.
Z kolei transmutacja okazała się być jak na razie najbardziej wymagającym przedmiotem ze wszystkich. Profesor McGonagall już na wstępie ich ostrzegła, że wyrzuci z klasy bezpowrotnie każdego, kto ośmieli się jej przeszkadzać. Jednak po tym jakże ciepłym powitaniu transmutowała katedrę w prosiaka, a prosiaka w katedrę, natychmiast zyskując zainteresowanie uczniów.
Jednak, nim pozwoliła im w ogóle wyciągnąć na lekcji różdżki, kazała przepisać z tablicy mnóstwo skomplikowanych reguł i wskazówek. Dopiero wtedy dała każdemu po zapałce, każąc transmutować ją w igłę. Pod koniec lekcji paru osobom, w tym Clarze i Laurel, coś z tego wyszło: ich zapałki były srebrne, a niektórych osób nawet naostrzone. McGonagall obdarzyła je łaskawym uśmiechem.
Przedmiotem szczególnie wyczekiwanym przez pierwszoroczniaków była obrona przed czarną magią. Jednak po ich pierwszej lekcji wyszli z sali z nieco skonsternowanymi minami. Profesor Bowman, mimo iż była dość energiczną i wesołą czarownicą, zdawała się być lekko stuknięta. Brunetka nie zdziwiłaby się, gdyby nagle okazało się, że nauczycielka wypadła z balkonu, bo podczas swoich lekcji niemal chodziła po ścianach.
W piątek Clara i Laurel usiadły na przy stole Ravenclawu z zadowolonymi minami.
- Co was tak cieszy? - zapytał Patrick, sięgając po cukier.
- Dziś mamy pierwszą lekcję eliksirów! - wykrzyknęła ucieszona brunetka. Powiedziała to chyba nieco za głośno, bo pięciu innych Krukonów obejrzało się na nią.
Miny mieli naprawdę... ciekawe. - No co? Jeszcze nie mieliśmy tej lekcji... - dodała już nieco ciszej i spojrzała niepewnie na Patricka. - Powiedziałam coś nie tak?
Irlandczyk pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To wszystko wyjaśnia... - mruknął bardziej do siebie niż do dziewczynek. - Ile wy tam macie tych godzin?- zapytał, patrząc przez ramię Clary na jej plan lekcji. - Dwie ostanie? Toż to barbarzyństwo! - wykrzyknął zgorszony, a jakiś Krukon, siedzący obok brunetki współczująco poklepał ją po ramieniu. - Wiecie co? Po eliksirach może w końcu zaprowadzę was do biblioteki... Coś czuję, że wam się przyda...
- Patrick, nie podrywaj dziewczynek! - Usłyszeli obok siebie czyjś głos. Tuż nad Irlandczykiem stanął inny chłopak o przebiegłym wyrazie twarzy, zimnych, czarnych oczach i słomianych włosach, opadającym mu na czoło. Prefekt westchnął.
- Zamknij się, Derrik - powiedział. Tamten tylko się zaśmiał.
- No co ty, Patrick, przecież nie są w twojej lidze... W sumie żadna dziewczyna nie jest... - powiedział z wrednym uśmiechem na ustach. Chłopak zacisnął ręce na ławce.
- Powiedziałem zamknij się, Derrik - powtórzył, utrzymując niebezpiecznie spokojny ton głosu. Jednak Derrik nie zamierzał przestać.
- Bo co? - zapytał wyzywającym tonem. Patrick wstał, wyciągając zza pazuchy różdżkę. Ku zadowoleniu Clary i Laurel okazało się, że jest on wyższy od blondyna.
- Bo dobrze wiesz co - warknął.
- Proszę bardzo - odparł Derrik, również wyciągając różdżkę. Clara i Laurel zamarły. Patrick jeszcze nigdy nie pokazał im się od tej strony.
- Co tu się dzieje?! - usłyszeli wysoki, dziewczęcy głos. Cała czwórka obróciła w tamtym kierunku głowy.
Przed nimi stała średniego wzrostu dziewczyna o smagłej cerze. Niebieskie oczy zwęziły jej się w szparki, gdy z dezaprobatą przypatrywała się Patrickowi i Derrikowi. Dziewczynkom nie umknął fakt, iż ona również jest prefektem.
- Nic takiego, Fiono - odparł brunet, a wyraz jego twarzy nieco złagodniał. - Dzień jak co dzień.
W tym czasie Derrik zaczął się niepewnie oddalać, co zauważyła Fiona.
- Tchórz - prychnęła, patrząc pogardliwie na blondyna. - Najpierw go praktycznie wyzywasz na pojedynek, a potem uciekasz.
Derrik uśmiechnął się przekornie.
- Chcę zostawić go w spokoju, Fiono. Szkoda mi go. W końcu jego miłość go nie zauważa - to mówiąc odszedł. Clara i Laurel niepewnie spojrzały w stronę Patricka. Ten aż dygotał ze złości, a końcówki uszu mu poczerwieniały.
- Kupa smoczego łajna - powiedziała Fiona, odgarniając z ramienia długie, kręcone, czarne włosy. - Nie przejmuj się nim, Patrick - dodała, lekko poklepując bruneta po ramieniu i sobie poszła. Prefekt tylko westchnął.
***
Laurel i Clara zeszły ciężko do lochów. To właśnie tam odbywały się lekcje eliksirów, na ich szczęście z Gryfonami, co oznaczało spotkanie Freda i George'a.
- A co wy takie markotne? - zagadnął je George, uśmiechając się.
- Widzieliście tę akcję na śniadaniu? Pomiędzy Patrickiem a tym blondynem? - zapytała ich brunetka. Chłopcy zamyślili się.
- Możliwe - odparł w końcu Fred. - Ale chyba byliśmy zbyt zajęci czytaniem szalenie miłego listu od naszej mamy narzekającej, że rok szkolny porządnie się nie zaczął, a my już doprowadzamy nauczycieli do białej gorączki.
Dziewczynki mimowolnie się zaśmiały, a Clara streściła im historię z poranka. Gdy skończyła, bliźniaków aż zatkało.
- Co za kawał... - George tak zwyzywał Derrika, że aż Laurel musiała go zastopować. - Tak się po prostu nie robi!
- Prawda - odparła ciężko brunetka, ustawiając swój kociołek nad paleniskiem.
W następnej chwili do sali wszedł Snape. Dziewczynka z rozbawieniem zauważyła, że gdy szedł, jego szata lekko mu się wzdymała, nadając mu wygląd przerośniętego nietoperza. Gdy jednak omiótł wzrokiem klasę, ta aż się wzdrygnęła.
- Jesteście tutaj, aby nauczyć się subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów - zaczął. Mówił prawie szeptem, ale słyszeli każde jego słowo; widocznie Snape, tak samo jak McGonagall potrafił utrzymać ciszę w klasie bez potrzeby podnoszenia głosu. - Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc może wielu z was uważa, że nie jest to magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącą się z niego roziskrzonej pary, delikatną moc płynów, które pełzną poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły... (w tym momencie Fred zerknął na dziewczyny, wymawiając bezgłośnie słowo "fetyszysta"; obie z trudem powstrzymały śmiech) Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać.
Po tym krótkim przemówieniu w lochach ponownie zapadła cisza. Fred i George wymienili spojrzenia. Clara i Laurel natomiast nie mogły wyjść z oburzenia. Żaden nauczyciel nie powinien tak witać nowej klasy! Jeszcze tego brakowało, aby ktoś dostał załamania nerwowego już na pierwszej lekcji eliksirów!
- Pond! - wykrzyknął profesor tak ostro, że brunetka aż podskoczyła.
- S-słucham, panie profesorze? - wyjąkała.
- Jaka jest różnica między mordownikiem a tojadem żółtym?
- Jest to jedna i ta sama roślina. Nie ma więc różnicy - odpowiedziała Clara. Jednak Snape warknął:
- Minus pięć punktów dla Ravenclawu, Pond. Nie dodałaś, że nazywa się ją również akonitem.
Brunetka już otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale powstrzymała ją Laurel.
- Patrick mówił, że potrafi być nie fair... - wyszeptała.
- Burton! - syknął na nią Snape, a blondynka natychmiast uniosła na niego wzrok. - Co otrzymam z połączenia korzenia asfodelusa do nalewki z piołunu?
- Napój usypiający o takiej mocy, że nazywa się go również wywarem żywej śmierci - odparła natychmiast dziewczynka. Snape zgrzytnął zębami, ale tu już nie miał do czego się przyczepić.
Przepytał jeszcze innych wystraszonych uczniów. Większość nie miała zielonego pojęcia, o co profesor pyta, co wyraźnie sprawiało mu dziwną radość. Później podzielił ich na pary i kazał przygotować prosty napój leczący z czyraków. Miotał się po sali, zwracając uwagę absolutnie każdemu. Brunetka odniosła wrażenie, że nauczyciel skrytykowałby nawet słynną Lavernę de Montmorency, która wynalazła eliksir miłosny.
Jednak gdy po raz kolejny Snape wyśmiał jej wywar, mimo iż wszystko wyglądało to tak, jak opisano na tablicy, z trudem powstrzymała łzy. Fred i George już wstawali, ale w tym przypadku powstrzymała ich Laurel, dyskretnie kopiąc ich w kostki i kręcąc głową. Cała czwórka tylko boleśnie westchnęła.
***
Elo. Dziś rozdział wcześniej z prostego powodu - nie zdołam go dodać w weekend. Jest trochę o niczym, ale mi tam się podoba. Mam nadzieję, że Wy nie usnęliście, choć dziś mecz Polska vs. Portugalia i już się zrobiło bardzo gorąco XD
Następny też raczej zapowiada się taki ciutkę o niczym... No potem będzie tylko lepiej :P
I takie moje pytanie ode mnie: jak Wam się do tej pory podoba postać Patricka?
Dedyk dziś ląduje u Jawy, która zawsze chętna mi pomóc w wymyślaniu akcji ^^ Dziękuję :*
Sonia
Helloł!
OdpowiedzUsuńDlaczego mam wrażenie, że przemowa Snape'a na lekcji, jak i kilka innych kawałków jest żywcem przepisanym z książki? c: Tak miało być czy co, bo nie rozumiem? c:
Pomijając to, podobała mi się akcja między Patrickiem a Derrickiem, zawrzało. ^^ I jeśli chodzi o mnie to o Patricku mam jak najlepsze zdanie.
Szkoda, że dziewczynki tak zawiodły się na lekcji eliksirów (czego jednak było można się spodziewać, Snape i wgl), jakbym ja dostała list do Hogwartu (nie dostałam, a Ty? :() też najbardziej interesowałabym się eliksirami. Cóż, Snape nawet najwspanialszy moment umiałby zepsuć. Chodzące nieszczęście...
Tyle ode mnie. Buziaczki, przytulanki i wgl. ;*
Oooo rozdział :D Jutro przeczytam, bo dziś nie mam czasu :( Wpadłam tylko powiadomić o nominacji do LBA na moim blogu:
OdpowiedzUsuńhttps://naprzeciw-przeznaczenia.blogspot.com/p/lba.html
NAPRAWDĘ MAM AŻ TAKIE ZALEGŁOŚĆ?!
OdpowiedzUsuńTakie właśnie szepty towarzyszyły Clarze, gdy szła korytarzami wraz z Laurel i bliźniakami, (bez przecinka) lub czasem z Patrickiem.
Zdarzały się też takie, które nie były prawdziwymi drzwiami, tylko miejscami w ścianie, (bez przecinka)udającymi drzwi.
O tych ostatnich pierwsza dowiedziała się Clara, gdy rozmawiając z Georgem(,) otworzyła takie i przekonana, iż wychodzi na (w a nie na) któryś z korytarzy, wyrżnęła głową w ścianę.
Naprawdę trudno było zapamiętać(,) gdzie co jest i w jakie dni się zmienia.
Gruby Mnich, który w szczególnej opiece miał Puchonów, oraz Prawie Bezgłowy Nick, zajmujący się Gryfonami(,) zawsze chętnie wskazywali im drogę.
Irytek BYŁ poltergeistem, czyli duchem dającym o sobie znać poprzez głośne poruszanie przedmiotów. BYŁ naprawdę kłopotliwy.
Poza tym duch wysypywał nowicjuszom kubły ze śmieciami na głowy, obrzucał ich laskami lub znienacka łapał ich za nos(,) wrzeszcząc: "MAM TWÓJ NOCHAL!".
No i oczywiście, kiedy uczniowie pokonali już wszystkie trudności i dotarli do sal lekcyjnych(,) musieli włączyć myślenie.
- Patrick, nie podrywaj dziewczynek! – (U)słyszeli obok siebie czyjś głos.
- Możliwe - odparł w końcu Fred. - Ale chyba byliśmy zbyt zajęci czytaniem szalenie miłego listu od naszej mamy, (BEZ PRZECINKA) narzekającej, że rok szkolny porządnie się nie zaczął, a my już doprowadzamy nauczycieli do białej gorączki.
Większość nie miała zielonego pojęcia(,) o co profesor pyta, co wyraźnie sprawiało mu dziwną radość.
Momentami miałam wrażenie, że przepisałaś coś z książki albo nieco zmodyfikowałaś. O ile mnie to nie przeszkadza, to komuś, kto niedawno przeczytał HP może wydać się nużące. Niemniej podoba mi się (chociaż nie uważam, żeby Snape witał tą samą śpiewką co roku nowych uczniów), że dziewczyny znały odpowiedzi na pytania Severusa, a nie jak Harry świeciły oczami.
Zaczynam odnosić wrażenie, że Hogwart wygląda jak moje liceum. To chyba przez te schody donikąd - pamiętam jaka byłam skołowana na początku i nie potrafiłam nawet trafić do szatni - i lekcje astronomii - mój fizyk ma na tym punkcie świra. Ach, i powinnaś wiedzieć, że fetyszysta Snape kompletnie kupił moje serce XD
OdpowiedzUsuń