Trzy dni później obie dziewczynki stały w salonie, ubrane i gotowe do wyjścia. Szeptuch też tam był. Podobno państwo Burton kazali mu pilnować dziewczynek, ale Clara podejrzewała, że finalnie wyjdzie to tak, że to one będą się martwiły o skrzata.
— Lori... Jak zamierzamy się dostać na Pokątną? — zapytała z lekka zestresowana dziewczynka. Tamta przyglądała się jej przez chwilę nieobecnym wzrokiem. Dopiero po chwili pstryknęła palcami, sprawiając wrażenie jakby była zła na samą siebie.
— Wciąż zapominam, że jesteś mugolaczką — mruknęła, bardziej do siebie niż do przyjaciółki. — Szeptuch nas zabierze. Użyje teleportacji łącznej.
— OK... Mów dalej... — mruknęła Clara i korzystając z tego, że jeszcze nie idą usiadła na kancie biurka.
— Tu nie ma już nic do dodania — ofuknęła ją przyjaciółka, zakładając ręce na piersi. – Pewnie od razu znajdziemy się w Dziurawym Kotle. Jakby coś, to odeślę później Szeptucha do domu.
— To jak wrócimy? — zapytała, patrząc ze zdziwieniem na Laurel. Ta wzruszyła ramionami.
— Przypominam ci, że Szeptuch to skrzat domowy...
— ... a ja tobie, że jestem mugolaczką...
— ...a one mają swój zasób magii, niezbadany przez społeczeństwo czarodziejów. Mogą się teleportować i używać teleportacji łącznej. W ten sposób przecież dostałyśmy się tutaj. Mój ojciec użył teleportacji łącznej, tak?
— Szeptuch przeprasza... — usłyszały nagle głos skrzata domowego, który nieśmiało wychynął zza drzwi. — Ale chyba trzeba już ruszać, aby panicze Weasley'owie nie czekali zbyt długo.
— Masz rację — odparła blondynka, odwracając się w stronę skrzata. — Lećmy już. Clar, chwyć Szeptucha za rękę.
Dziewczynka zrobiła tak, jak jej kazano widząc, że przyjaciółka robi to samo po drugiej stronie skrzata. Tknięta jakimś dziwnym instynktem zamknęła oczy. Po kilku sekundach wydawało jej się, że usłyszała cichy trzask. Równocześnie poczuła silne szarpnięcie w okolicach pępka i poczuła jak traci grunt pod stopami. Chciała krzyknąć, ale zabrakło jej sił w płucach. Nie czuła nic. Ani chłodu, ani ciepła... nic
— Clara? — usłyszała przestraszony głos Laurel. Otworzyła oczy.
Z zaskoczeniem zauważyła, że leży na podłodze. Nad nią znajdował się drewniany sufit ze zwisającym z niego czymś, co miało chyba udawać żyrandol. Wokół siebie słyszała gwar rozmów, śmiechy i brzęk uderzanych o siebie kubków i kieliszków. Zamrugała kilkakrotnie, unosząc się do pozycji siedzącej. Natychmiast syknęła, odczuwając przejmujący ból w głowie.
— Panienko? — zapytał Szeptuch. Clara spojrzała w stronę, z której dochodził jego głos, starając się wymrugać wszystkie mroczki, jakie pojawiały się przed jej oczami za każdym razem, gdy wykonywała jakikolwiek ruch.
— Nic mi nie jest — powiedziała, z zaskoczeniem odkrywając jak słabo brzmiał jej głos. Chciała wstać, ale powstrzymała ją dłoń przyjaciółki.
— Ani mi się waż ruszać w takim stanie — ofuknęła ją, rozglądając się z rozpaczą dookoła. — Szeptuchu, możesz wracać do domu. Zawołam cię, gdy będę cię potrzebowała — zwróciła się jeszcze do skrzata. Obie dziewczynki usłyszały cichy trzask. Laurel westchnęła. — Na litość boską, gdzie są bliźniacy?
— Tuż za wami — odezwały się dwa znajome głosy. Obie dziewczynki krzyknęły przestraszone, odwracając się. Za nimi stali bliźniacy Weasley - obaj rudzi, piegowaci o brązowych oczach. Clara, która musiała parokrotnie zamrugać oczami aby im się przyjrzeć, zauważyła, że znacznie urośli przez te wakacje. Westchnęła, chowając głowę w kolana, bo odczuła nagłe mdłości.
— Clar, powiedz nam, dlaczego znajdujesz się na podłodze i się przed nami chowasz? — usłyszała tuż przy uchu głos Freda. Jęknęła tylko, nie mając siły mu odpowiedzieć.
— Mdli ją na sam wasz widok — sarknęła Laurel, obejmując ramieniem przyjaciółkę. Dziewczynka nawet nie musiała widzieć bliźniaków aby wiedzieć, że przewrócili oczami.
— Nam też miło cię widzieć, Lauruś — powiedział George. — I wiesz, gdyby nie to, że mieszkacie w jednym domu od miesiąca, to byłbym jednak skłonny stwierdzić, że to jednak twój obraz ją mdli...
— Moglibyście przestać i może, nie wiem, pomóc poczuć mi się lepiej? — zapytała rozjuszona Clara, której pokój nagle zaczął tańczyć przed oczami.
— Tak, tak, jasne... MAMO!! CHODŹ TU PROSZĘ! — wydarli się równocześnie bliźniacy.
Przez nieco nieostry słuch dziewczynka usłyszała jakiś rumor. Po chwili nad nią pojawił się nowy głos, który w jakiś sposób rozpoznawała.
— O co wam cho... Fred! George! Co wyście zrobili tej biednej dziewczynie! — usłyszała.
Nadal z głową schowaną w kolanach Clara wywnioskowała, że musiała to być ich matka. Nawet ton głosu, który był bardzo ciepłym altem, przywodził jej na myśl jakąś taką dobrą, ciągle uśmiechniętą kobietę.
— Mamo, przysięgamy, to nie my. Ona już była w takim stanie, tak Lauruś? — odparli oburzeni bliźniacy.
— Eee... tak? — mruknęła nieco skonfundowana Laurel. Kobieta westchnęła, po czym zwróciła się do Clary.
— No dobrze, kochanie. Czy jesteś w stanie unieść głowę i na mnie spojrzeć?
Dziewczynka bardzo powoli uniosła głowę, spoglądając prosto w znajome, brązowe tęczówki. Gdyby nie to, że były one obwiedzione delikatnym, ciemnym cieniem, pomyślałaby, że są to oczy któregoś z bliźniaków. Ale po chwili dostrzegła nieco inny, szerszy nos i węższe usta, przypominające jej z kolei Percy'ego, starszego brata bliźniaków. Do tego twarz, usiana piegami, była bardziej okrągła, choć równie dobrze taki efekt mogła stworzyć prosta grzywka z płomiennie rudych włosów, sięgających kobiecie do ramion. Dziewczynka zauważyła też, że kobieta jest dość pulchna. Mała, jasna lampka zapaliła się jej w głowie. Przecież to ta kobieta wskazała jej drogę do Madame Malkin, kiedy pierwszy raz była na Pokątnej!
— No dobrze, potrafisz się skupić na jednym punkcie... — mruknęła pani Weasley. W jej oczach Clara dostrzegła autentyczną, matczyną troskę co trochę ją zdziwiło. Kobieta delikatnie chwyciła ją za podbródek, ostrożnie przekręcając jej głowę w jedną i drugą stronę. — Co się jej stało? — zapytała, odwracając się w stronę swoich dzieci i Laurel, szczególnie groźnym wzrokiem omiatając bliźniaków.
— Teleportacja łączna — wyjaśniła szybko blondynka.
— Tak, tak, to się zdarza, kiedy ktoś jest nieprzyzwyczajony... — mruknęła, kiwając spokojnie głową. — Nie martw się, kochanie, to minie. Jeszcze dwie minuty i poczujesz się lepiej — dodała, uśmiechając się ciepło do Clary. Ta odwzajemniła gest.
— Dziękuję, pani Weasley — odezwała się. Na dźwięk jej głosu kobieta zmarszczyła brwi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
— Ach, my się już spotkałyśmy, prawda? — zapytała. Dziewczynka lekko pokiwała głową.
— Clara Pond. Wskazała mi pani drogę, kiedy pierwszy raz byłam na Pokątnej — odparła z uśmiechem dziewczynka.
— No widzisz, jaki świat jest mały...
— Mamo... Czy tobie przypadkiem Ronuś nie uciekł? Albo Percy nie zgubił się w Esach i Floresach? — wtrącił Fred. — Wiesz, ja nic nie sugeruję, ale... No...
Kobieta spojrzała na niego srogo uciszając go. Wtedy jej wzrok przeszedł na Laurel.
— Ciebie nie znam, moja droga. Jak masz na imię? — zapytała, kompletnie ignorując swoich synów, którzy za jej plecami wymownie przewrócili oczami.
— Laurel. Laurel Alice Burton — odpowiedziała pytana, uśmiechając się nieśmiało. Brwi pani Weasley uniosły się.
— Burton? Jesteś z tych Burtonów, z Departamentu Przestrzegania Prawa?
— Tak. To moi rodzice — potwierdziła dziewczynka z uśmiechem.
— A... — zaczęła kobieta, ale wtedy bliźniacy postanowili ponownie się wtrącić.
— Mamo, naprawdę, bo inaczej w życiu nie znajdziemy Rona...
— ...Ginny pewnie też gdzieś znowu polazła...
— ...i Percy'ego trzeba będzie odkurzać z kurzu od książek...
— No już, dobrze, dobrze. Idę — odparła kobieta, prostując się. — Ale przysięgam, że jeśli usłyszę jakikolwiek huk... — pogroziła chłopcom palcem, uśmiechnęła się ciepło do dziewczynek i wyszła z pubu.
— Jest miła — przyznała Clara, z zadowoleniem odkrywając, że jej głos brzmi już silniej, a mdłości ustały. Fred prychnął, zakładając ręce na piersi.
— Bo nie jest twoją matką — odparł.
— Dobra tam, nieważne — stwierdził raźno George, wyciągając ręce w kierunku Clary, pomagając jej wstać. — Dokąd idziemy?
***
Dziewczynka z zachwytem przyglądała się ulicy, obserwując czarodziejów robiących zakupy, rozmawiających między sobą, pilnujących dzieci... Musiała przyznać, że stęskniła się za tym poczuciem bycia częścią tego świata.
W Wawrzynach była oczywiście otoczona czarodziejską atmosferą, ale... Odczuwała pewnego rodzaju odosobnienie. Miała wrażenie, że rodzice Laurel akceptują ją tylko ze względu na ich córkę. Szczególnie utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy podczas kłótni trzy dni temu jej przyjaciółka wykrzyknęła, że może przyjaźnić się z kim chce. Czy mógł chodzić o nią?
Tu, na Pokątnej, było zupełnie inaczej. Zalane słońcem, kamienne ulice sprawiały wrażenie bardzo przyjaznej atmosfery, w której każdy mógł się odnaleźć. Tak samo jak za pierwszym razem gdy tu przybyła, czułą magię, wydzierającą się z każdego najmniejszego cala tej uliczki. Sklepy, ludzie ubrani w czarodziejskie szaty (niektórzy nawet nosili na głowach tiary), roześmiane dzieci... Wszystko tutaj było tak wyraźnie magiczne i zachęcające...
Przez następne kilka godzin spacerowali we czwórkę po ulicy, rozmawiając i robiąc zakupy. Oczywiście nie obyło się bez krótkich spięć między Laurel a Fredem i jęczeń obu par, gdy wchodzili na tereny nielubiane. I tak bliźniacy niemal siłą wyciągali dziewczyny z Esów i Floresów, szczególnie gdy Clara zaczęła rozmawiać z napotkanym tam Percy'm. One za to odpłaciły się im, kiedy zaszli do Czarodziejskich Niespodzianek Gambola i Japesa. Niemal siłą odciągały ich od kolejnych stoisk a już prawdziwie mocno uderzyły dłońmi o czoła, kiedy ni z tego ni z owego bliźniacy zaczęli pytać właścicieli sklepu o to, czego używają do niektórych zabawek. Po zadaniu dwudziestego pytania nie wytrzymały i odciągnęły ich od nieco skonfundowanego sprzedawcy.
Teraz siedzieli przed lodziarnią Floriana Fortescue, zajadając lody. Torby z zakupami leżały obok nich, a oni cieszyli się ciepłym, sierpniowym słońcem i rozmawiali o quidditchu.
— My w tym roku zgłaszamy swoją kandydaturę — powiedział Fred, wyraźnie podekscytowany. — Jestem pewien, że Wood nas przyjmie od tak! — tu, pstryknął palcami.
— Czekaj, czekaj... Wood jest kapitanem? — wykrzyknęła zaskoczona Clara, spoglądając na Laurel. — I ty mi NIC nie powiedziałaś?!
— Ja... Ja nie wiedziałam... — wyjąkała jej przyjaciółka, będąc równie zaszokowana co ona. — Skąd to wiecie?
— Percy nam powiedział. Wood mu to napisał w liście. I wspominał o tobie — odparł George, pocierając ze zmieszaniem kark. Laurel zmarszczyła brwi
— Percy czy Oliver? — zapytała zaciskając dłoń w pięść.
— Wood. W liście do Percy'ego — wyjaśnił Fred, unosząc w zdumieniu brwi. — Mówił, a raczej pisał, że jest zaskoczony, że jeszcze mu nie odpisałaś. Jego sowa podejrzanie szybko od ciebie wróciła.
Jeśli wcześniej Laurel była lekko poddenerwowana, to teraz zamarła w zupełnym szoku.
— Jak to? Przecież jego sowa nie odwiedzała mnie od... Tygodnia, jak nie więcej...
— Żartujesz... — odparł zaskoczony Fred. — Z jego listu jasno wynikało, że sowa powinna do ciebie dotrzeć dwa czy tam trzy dni temu...
— Nic nie dostałam... — wyszeptała Laurel, spoglądając na swoje dłonie. — Chyba, że... Nie, nie, to niemożliwe... A co o tym ty sadzisz, Clar? Clar?
Dziewczynka prawie zupełnie zignorowała ich rozmowę, przyglądając się czemuś, co latało tuż przy głowie George'a. Było to coś małego, niepokojąco przypominającego człowieka ze... skrzydłakami? Czy to był elf? Zmrużyła oczy...
Stworzenie chyba ją zauważyło, bo spojrzało na nią małymi, ciemnymi oczkami. Przez chwilę jej się przyglądało, po czym wyciągnęło rękę w jej kierunku, pokazując, żeby za nim szła. Po czym okrążyło głowę George'a i zaczęło frunąc. Natychmiast zerwała się z miejsca i pobiegła za stworzeniem.
— CLARA! — wykrzyknęła pozostała trójka i chwytając na szybko zakupy pognali za przyjaciółką.
Dziewczynka zupełnie ich zignorowała, starając się nie stracić z oczu stworzonka, co do którego coraz bardziej przekonywała się, że jest elfem. Szczególną wskazówką co do rasy była próżność, jaką okazywało, zatrzymując się przed każda witryną, żeby się przejrzeć. Mimo to nadal było o jakieś dwie stopy przed Clarą i resztą.
Po paru minutach takiego pościgu domniemany elf skręcił w jakąś uliczkę i... zniknął. Dziewczynka stanęła, usiłując się znaleźć stworzenie wzrokiem, ale nic tam nie było... Jak na razie jedynym plusem było to, że pozostała trójka zdążyła do niej podbiec.
— Na gacie Merlina, coś ty goniła? — wydyszał George, zginając się wpół, aby złapać oddech. Zapytana wzruszyła ramionami.
— Złudzenie optyczne — mruknęła. — Pewnie pozostałości po teleportacji...
— Ale to nie znaczy, że... — zaczęła rozjuszona Laurel, ale natychmiast urwała, wpatrując się z przestrachem w uliczkę. — Chodźmy stąd... — powiedziała cicho, cofając się.
— Dlaczego? — zapytała skonfundowana Clara, skupiając swój wzrok na zaułku.
Było to prawdziwe obskurne miejsce, o wiele bardziej odstraszające niż Dziurawy Kocioł. W wyglądało na to, że tę uliczkę oświetla tylko jedna, jedyna latarnia. Z miejsca w którym stali mogli dojrzeć parę stoisk z tak ohydnym asortymentem, że dziewczynki aż się wzdrygnęły. Pomimo słońca, świecącego im w plecy poczuli nagły chłód. Uliczka ta wydawała się być trzy razy ciemniejsza od Pokątnej i sprawiała wrażenie wręcz odpychającej.
— Stąd idzie się na Nokturn — powiedział cicho Fred, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę ekscytacji. — Myślicie, że możemy...
— NIE, Fred — odparła stanowczo Laurel. — Nie ma mowy, nie idziemy na Śmiertelny Nokturn.
— Co to jest Śmiertelny Nokturn? — zapytała zaskoczona Clara.
— Ulica, gdzie sprzedaje się rzeczy skonfiskowane przez Ministerstwo, rożne ohydne, czarnoksięskie rzeczy... — wyjaśniła jej przyjaciółka, wzdrygając się.
— Taki czarny rynek, tak? — dopytywała, spoglądając na pozostałą trójkę. George pokiwał głową.
— Coś w tym stylu — przyznał. — Poza tym, Lori, nie możesz nam zakazać pójścia na tę ulicę.
— Ja nie — odparła, spoglądając przez ramię. Uśmiechnęła się złośliwie — Ale znam kogoś, kto może i właśnie zmierza, abym ja nie musiała tego robić.
— FRED? GEORGE? CO WY TU ROBICIE?! — usłyszeli kobiecy krzyk po drugiej stronie ulicy. Bliźniacy podskoczyli jak oparzeni, odwracając się.
— Czeeeść mamo, jak miło cię widzieć – powiedział Fred, pocierając kark.
— Co wy tu robicie?! — powtórzyła rozjuszona kobieta. Obok niej Clara dostrzegła małą, rudowłosą dziewczynkę o brązowych oczach, przyglądającej się bliźniakom w skupieniu. Dwunastolatka stwierdziła, że to musiała być ich najmłodsza i jedyna siostra, Ginny. — Zresztą nieważne, będziecie się tłumaczyć ojcu — piekliła się dalej pani Weasley. — Pożegnajcie się i idziemy.
— Ta, no to... pa — mruknął Fred, przyglądając się nienawistnie Laurel. — Zobaczymy się w pociągu... W częściach.
— No chyba aż tak źle nie będzie — odparła Clara, uśmiechając się. — Pa. Do widzenia, pani Weasley.
— Do widzenia, skarbie — powiedziała kobieta, uśmiechając się ciepło do obu dziewczynek i poszła, a za nią podreptali bliźniacy.
— To było wredne, Lori — mruknęła dziewczynka, spoglądając na przyjaciółkę. — Wręcz ślizgońskie zagranie...
— Ta jasne... – odparła, wyraźnie zatopiona w swoich myślach, dwunastolatka. — Szeptuch! — krzyknęła w przestrzeń. Rozległ się głuchy trzask i skrzat pojawił się tuż przed nimi.
— Tak? — zapytał.
— Zabierz nas do domu. Skończyłyśmy — powiedziała dość władczo Laurel. — Dasz radę, Clar?
— Spróbuję — odparła brunetka, łapiąc skrzata za rękę. Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Rozległ się głuchy trzask, grunt znowu uleciał spod stóp, jednak po chwili znów się pojawił, tylko w postaci dywanu. Rozchyliła powieki, zauważając, że jest już w domu Burtonów.
— Szeptuchu, mam do ciebie pytanie — odezwała się Laurel, spuszczając nieco z tonu.
— Szeptuch słucha — odezwał się skrzat, patrząc na swoją panią.
— Czy ostatnio doszły tu jakieś listy zaadresowane do mnie i wysłane przez kogoś o nazwisku Wood? — zapytała, klękając przed nim i patrząc mu głęboko w oczy.
Ten mocno je zacisnął, a dłonie zwinął w pięści. Z wielkim trudem pokiwał głową, a potem wybiegł z pokoju. Obie dziewczynki usłyszały z kuchni donośny huk czyjejś głowy uderzającej o ścianę. Z ust Clary wyrwał się zduszony okrzyk.
— Szeptuchu, stój! — krzyknęła Laurel w przestrzeń. — I uspokój się!
Huk ustał. Teraz z kuchni dało się usłyszeć ciche pochlipywanie.
— I wszystko jasne... — mruknęła zakładając ręce na piersi. — Wiesz, dlaczego tak reaguje? — zapytała, podnosząc wzrok. Clara lekko pokręciła przecząco głową.
— Bo rodzice zakazali mu mówić — odpowiedziała. — Świetnie. Wręcz cudownie... — dodała cicho.
Jej głos ociekał jadem. Nic więcej nie powiedziała, tylko poszła na górę. Brunetka podążyła za nią. Była pewna, że dziś w nocy znowu usłyszy kłótnię...
***
Hej! Szczęśliwego Nowego Roku! Tak wiem, rozdział miał być tydzień temu, ale coś nie pykło... Ale już jest, więc cieszmy i radujmy się yaaay ^^ Ostatnio wgl mam fazę na seriale z ukierunkowaniem na gay shipping (Jawa wie o czym mówię...). Polecam. Zapraszam i polecam, inspiruje w luj, tak samo jak piosenki "Sleeping at last'.
Dedyk dla Adventure X, na zachętę do pracy nad sobą jeśli chodzi o blog i za umiejętność czytania ze zrozumieniem :P
Sonia
No, no ^^ W końcu xd
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak zastanawialam sie, czy to ja coś pominęłam, czy po prostu nie dodalaś rozdziału.
Wkurzyli mnie rodzice Lori, serio :/
Jak można przechwytywać listy dziecka tylko dlatego, że ma się jakiś problem z ich nadawcą...
Nie lubię ich...
Woo? Dedyk dla mnie?! Serio?! Ale fajnie xD Dzielnie nadrabiam twoją opowieść. Jestem na siódmym rozdziale. Tylko o co chodzi z tym czytaniem ze zrozumieniem? hm...Posiadam chyba potężne problemy ze sklerozą. xD Ps. Wczoraj skomentowałam rozdział 5 u ciebie. Mogłaś nie zauważyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;)
okej pomyłka. To jednak był czwarty xD Teraz to zauważyłam xD
UsuńWłaśnie tak coś czułam, że się pomyliłaś bo dostaje mail z powiadomieniem który rozdział mam skomentowany, więc nie ma opcji aby system się pomylił xd
UsuńW końcu jestem!
OdpowiedzUsuńZapomniałam wczoraj, serio. W dodatku mimo, że weekend, to w ogóle nie mam chwili wytchnienia. Ale jakoś tutaj dotarłam!
Po pierwsze, to wkurzyli mnie Burtonowie. W ogóle wkurzył mnie Szeptuch. W ogóle to bliźniaki wygryw xD Oj, ja bym się z nimi dogadała xD Ta mama jest taka śmieszna... W sensie Weslay czy jak to tam było.
Ok, CO SIĘ DZIEJE Z LORI? O.o
Czekam na kolejne! Motywujące komentarze górą xD
Pozdrawiam, Meg :*
Już na wstępie powiem, że bardzo spodobał mi się tytuł rozdziału. Rzadko kiedy zwraca się na takie rzeczy uwagę, a ja właśnie wręcz przeciwnie. Fajny tytuł bardzo zachęca do dalszej lektury, a im mniej dosłowny (byle bez przesady), tym lepiej, czytelnik się zastanawia.
OdpowiedzUsuńPrzy opisie teleportacji (dobrze, że ją opisałaś, skoro to była pierwsza teleportacja Clary) nadużywasz czasu teraźniejszego, choć nie powinnaś. Rozumiesz, czasowniki dotyczące tego, co się działo wtedy, nie ogólnie przyjęta prawda.
Przy spotkaniu z panią Weasley niby wszystko okej, ale kto się przedstawia swoimi dwoma imionami? Rozumiem, jeśli takie jest imię (Maria Magdalena, Anna Maria Wesołowska), ewentualnie bohaterami są Francuzi (i tu ciekawostka: wielu Francuzów ma podwójne imiona i ludzie nie zawsze ograniczają się do używania jednego). Dlatego „Clara Rose Pond” brzmi nienaturalnie i pompatycznie. To samo z Laurel, aczkolwiek ją trochę bardziej rozumiem, bo pochodzi ze szlachetnego rodu bogatych i czystokrwistych, już wielokrotnie dałaś nam do zrozumienia, że u nich wszystko jest nadmuchane prawie jak u Malfoyów. Niemniej jednak taka ekspozycja nie jest potrzebna.
Oho, widzę, że pani Weasley robi za peronowy znak i każdemu wskazuje drogę. XD
Za to podobają mi się takie wtrącone mimochodem opisy Pokątnej, jest dużo lepiej niż w poprzednim rozdziale, gdzie zostaliśmy zawaleni opisami pomieszczeń, co trochę zanudziło. Tego typu opisy warto porcjować, żeby czytelnikowi nie zachciało się skoczyć akapit dalej.
Zachowanie rodziców Laurel jest (póki co) najciekawszym wątkiem w opowiadaniu. Zarówno ich uprzedzenia (które po części rozumiem), jak i ta sprawa z listem. Zobaczymy, jak się to rozwiąże w następnym rozdziale.
http://dark-love-riddle.blog.onet.pl/
Zgadzam się z tym, że to o wiele lepiej by wyglądało, gdyby dwoma imionami przestawiła się tylko Laurel, jako przedstawicielka wyższych sfer. Ach, a propos wyższych sfer, strasznie wkurzają mnie państwo Burton - czy oni słyszeli o czymś takim, jak komunikacja z własnym dzieckiem? Taka... no... bez krzyków i awantur? Fajnie, że pokazałaś, że sytuacja w domu wpływa na zachowanie Laurel - nie, żeby to było coś dobrego, ale dobrze, że twoja bohaterka nie jest bierna.
OdpowiedzUsuń