piątek, 17 lutego 2017

10. Chwila prawdy

Podobny obraz
Następnego dnia Clara bardzo powoli jadła śniadanie. Właściwie nawet go nie spożywała. Dłubała w jedzeniu, rozmyślając nad wszystkimi najczarniejszymi scenariuszami tego dnia. Widelec bezwiednie rysował na jej puree jakieś wzorki, nie nabierając na siebie ani kapki jedzenia.
— Clar... Jedz — prosiła ją Laurel, z rozpaczą obserwując, jak przyjaciółka nieprzytomnym wzrokiem przygląda się swojemu talerzowi. — Clar no... Ja wiem, stresujesz się, ale nie to nie znaczy, że możesz nie jeść... Spadniesz z miotły jak nie będziesz jadła...
— No właśnie — jęknęła dziewczynka, chowając głowę w ramionach. — Spadnę z tej miotły, zabiję się, nie przyjmą mnie...
— Jak nie będziesz jadła — powtórzyła Laurel. — Clara błagam cię no... O! Pat! — zawołała,  zauważając przyjaciela. Zaczęła machać w kierunku prefekta jak oszalała. Chłopak uniósł brew, podchodząc w ich kierunku.
— O co chodzi, Lori? — zapytał, siadając naprzeciwko drugoklasistek. Dziewczynka palcem wskazała na Clarę, która nawet nie podniosła głowy. Irlandczyk westchnął.
— Clar. Jedz — powiedział spokojnie, aczkolwiek stanowczo. W odpowiedzi tamta pokręciła przecząco głową. — Naprawdę. Jedz. Bo inaczej znajdę sposób abyś zaczęła.
Uniosła głowę łypiąc na niego spode łba. Patrick westchnął, przecierając oczy pod okularami.
— Clar, miałem naprawdę ciężką noc. I nie, Lori — dodał, widząc, że dziewczynka już otwiera usta. — Tym razem to nie bliźniacy tylko Irytek. I pani Pince. I jakieś zagubione pierwszaki. Fia miała rację, ci tegoroczni to jakieś zło wcielone... W każdym razie... Z szacunku do mnie jedz. Nie każ mi się męczyć — powiedział.
Clara westchnęła, ale ponownie wzięła widelec do ręki, tym razem już zaczynając jeść. Mimo to nadal patrzyła na Patricka nienawistnym wzorkiem. Chłopak uśmiechnął się słabo.
— Bardzo ładnie. Grzeczna dziewczynka — powiedział ziewając i jedną ręką czochrając jej włosy, drugą nalewając sobie do kubka kawy. Przewróciła oczami.
— Dzięki, Pat — mruknęła cicho Laurel. Chłopak uniósł rękę z kciukiem uniesionym w górę.
— Ojj, czyżby jedno z twoich dzieci wpadło w kłopoty, Adair? — usłyszeli za sobą męski głos. Chłopak ponownie westchnął.
— Forrester. Z łaski swojej. Zamknij się, co? — odparł, nawet nie patrząc na szesnastolatka. Laurel i Clara podniosły wzrok. Nad prefektem stał Derrik Forrester, chłopak z klasy Patricka i jego nieprzyjaciel.
— Czemu? Co takiego się stało Clarusi? I Fii? Jakoś jej nie widzę... — zapytał, teatralnie rozglądając się po Wielkiej Sali.
— Z tego co wiem, to Fiona śpi — odparł chłopak, poprawiając włosy. — Dość ciężka noc.
— Ooo, jak mi przykro — powiedział Forrester z udawanym współczuciem. — A co się stało twojej siostrzyczce? — dopytywał, chcąc pogłaskać Clarę po włosach, ale ta w porę się odsunęła, przywierając do Laurel.
— Skoro sama ci nie chce powiedzieć, to tym bardziej tego nie zrobię. Wysil szare komórki, Forrester. Może się domyślisz — powiedział Patrick, upijając łyk kawy. — O! Poczta!
W tym momencie do Wielkiej Sali wleciało tysiące sów. Ptaki zawisły przez chwilę pod sufitem, sprawiając, że nie było widać ani skrawka zaczarowanego nieba, tylko szaro-biało-brązową masę. Pohukiwania wypełniły jadalnię. Żółte oczy sów zaczęły uważnie przypatrywać się stołom, poszukując adresatów swoich listów i paczek. Po kilku sekundach pojedyncze sowy zaczęły odcinać się od swojej chmary, pikując w stronę odbiorców. 
W kierunku stołu Raveclawu podleciała znaczna większość sów. Dwie z nich ruszyły w stronę Patricka i Clary. W jednej dziewczynka rozpoznała Morganę. Jednak ta druga definitywnie nie była Zeusem. Zamiast sowy śnieżnej przed chłopakiem wylądowała uszatka. Irlandczyk jak gdyby nigdy nic, sięgnął do kieszeni, odliczył pięć knutów i wrzucił je do woreczka, który był przywiązany na nóżce ptaka. Ten upuścił przed nim gazetę i z gracją odleciał. Laurel spojrzała mu przez ramię.
— Prorok Codzienny? Serio? przecież... — zapytała zdegustowana. 
— ...to najbardziej nierzetelna gazeta w świecie magicznym, tylko "Żongler" pisze większe głupoty? — zapytał chłopak, uśmiechając się. — Tak, wiem. Ale przy okazji jest bardzo opiniotwórcza, a język wroga trzeba znać. Nie, Clar, ty to masz zjeść, nie Morgana...
Dziewczynka westchnęła. Pogłaskała swoją sowę po łebku, otwierając list od rodziców, który jej przyniosła.
Kochanie!
W ostatnim liście wspominałaś nam, że w sobotę masz te swoje testy na quiddticha, tak? Oboje z Tatą mamy nadzieję, że Cię przyjmą. Wierzymy w Ciebie bardzo, bardzo mocno. Mimo to, nie stresuj się, jeśli Ci nie wyjdzie (Tata trochę narzeka, ze w końcu ćwiczyłaś te grę przez całe lato, ale nie słuchaj go). napisz nam od razu po wynikach czy Cię przyjęli czy nie, dobrze, skarbie?
Ściskamy Cię mocno!
Mama i Tata
— Aaa! Czyli siostrzyczka Adaira chce grać w reprezentacji domu? — wykrzyknął Forrester. Clara natychmiast przycisnęła list do siebie, ale było już za późno.
— Powiedziałem użyj szarych komórek, a nie przeczytaj cudzy list, Forrester — mruknął Patrick sponad gazety. — Masz problemy ze słuchem?
— Mogłaś powiedzieć wcześniej. Mój przyjaciel jest kapitanem — powiedział chłopak, kompletnie ignorując słowa prefekta. — Gdybyś była dla mnie milsza, może bym powiedział parę miłych słów o tobie, a tak... Czego się śmiejesz, Adair?
— Prze... przepraszam — wykrztusił Patrick pomiędzy salwami śmiechu. Przez dłuższy czas nie był w stanie się uspokoić. Za każdym razem gdy wydawało się, że już skończył, na nowo się śmiał. W końcu, po dłuższej chwili udało mu się opanować. —  Ale, o ile mnie pamięć nie myli, to kapitanem jest Eddie Harrison.
— Tak? — odparł chłopak, zakładając ręce na piersi. — A co?
— Nie chodzi on może z Lindsey? Wiesz, z Lindsey Stark? — dopytywał Patrick składając gazetę przed sobą. Uszy Forrestera poczerwieniały.
— Możliwe, a co?
— Wiesz, to ja na twoim miejscu nie nazywał Eddiego przyjacielem... W końcu pół roku temu wyzwał cię na pojedynek bo przystawiałeś się do Lindsey... Chyba, że ja mam coś z pamięcią co, Forrester? — zapytał, szczerząc w jego kierunku zęby.
Clara i Laurel, rozbawione, wymieniły spojrzenia. Blondyn z kolei zacisnął pięści, zgrzytając zębami. Jednak gdy się odezwał, głos miał wyjątkowo spokojny.
— Nie wiem o czym mówisz, Adair.
— Och, naprawdę? — zapytał Patrick, unosząc sceptycznie brew. Wychylił się za szóstoklasistę, szukając kogoś wzorkiem. — O, zobacz! Akurat idzie Lindsey z Fioną! — po czym krzyknął przez cały stół: — Hej! Lindsey! Pozwól na chwilę!
Zawołana dziewczyna, nieco zaskoczona zerknęła na prefekta. Mimo to podeszła, wraz z Fią, do nich. Jej mina nieco zmarkotniała, gdy spostrzegła Forrestera, co nie umknęło uwadze bruneta. Uśmiechnął się ciepło dziewczyny, pytając:
— Widzisz, nasz przyjaciel Forrester, ma małe kłopoty z pamięcią. Możesz mu, proszę , przypomnieć do kogo się przystawiał w zeszłym roku i jak to się skończyło?
Lindsey uśmiechnęła się kpiąco, patrząc na blondyna. Przegarnęła swoje długie, rude włosy i powiedziała:
— Oczywiście, że Forrester, Adair. Przy kim innym Eddiemu by puściły nerwy?
— Dzięki, Lindsey — odparł Patrick z uśmiechem, poprawiając włosy. Lindsey odwzajemniła gest i poszła w stronę dość wysokiego, rudoblond chłopaka. — No patrz, Forrester, kłamstwo nie popłaca. Przykro mi niezmiernie. Naprawdę — dodał, patrząc na blondyna. O dziwo ten nie stracił humoru. Oparł się na moment o brzeg stołu, uśmiechając się kpiąco.
— Mi też. W końcu ty masz ten sam problem — odparł odszedł w stronę wyjścia.
Fiona, której wzrok w trakcie tej rozmowy przechodził od Patricka do Forrestera, postanowiła w końcu usiąść. Nakładając sobie na talerz jedzenie zapytała:
— O co mu znowu chodziło, Pat? Masz jakiś problem z dziewczyną?
Clara i Laurel z całej siły powstrzymywały się, aby nie zrobić cichego "uuuu". Prefekt by je zabił, gdyby to zrobiły, a one chciały jeszcze żyć. No, może Clara w tym dniu akurat nieco mniej.
— Nie, skąd ten pomysł? — zapytał chłopak, zdejmując okulary i sprawdzając, czy są czyste. Znajdując jakąś mikroskopijną plamkę wyjął chusteczkę i zaczął uważnie przecierać szkła, starając się unikać worku przyjaciółki. Ta westchnęła.
— Jak to nie? Wyraźnie do tego się odnosił! Kim ona jest? Znam ją?
— Ojejku, Clar! To już ta godzina? Spóźnisz się! — wykrzyknęła Laurel, gwałtownie wstając. — Zobacz, Harrison już się podnosi! Lepiej się pośpieszmy! Ced już chyba na ciebie czeka!
— Och, faktycznie! Masz rację! — odparła Clara, również wstając. Biorąc pod uwagę, że Patrick nie zareagował na wzmiankę o Cedriku, musiało być z nim naprawdę źle. — Pa, Fia! Pa, Pat! — powiedziała, przechodząc przez ławkę, kierując się w stronę wyjścia, gdzie faktycznie już czekał na nie Puchon. Nawet Fred i George się podnieśli.
— Powodzenia, Clar! — odparła Fiona, uśmiechając się. W tym momencie prefekt jakby się odetkał.
— Czekaj, jak to z Cedrikiem? — zapytał. — Clara!
— Pa, Pat! — powtórzyła, podbiegając do chłopaków. Złapała szybko Ceda za rękę i wykrzyknęła ze śmiechem: — Szybko! Zanim Pat się zorientuje co się dzieje!
***
Pięć minut później stała wraz z Laurel na boisku od quiddticha, kurczowo zaciskając palce na miotle. Jak się okazało na jednym z jej treningów z Cedrikiem, pojazd faktycznie należał do niego. Jak próbował jej wytłumaczyć, stwierdził, że skoro on ma dwie w pełni sprawne miotły to może je komuś oddać. Nie chciał dać jej szkole, bo nie wiadomo co by się później z nią stało. A tak miotła trafiła do osoby, której ufał.
— Myśl o tym jak o talizmanie. Na szczęście — powiedział raz podczas pewnego, szczególnie wyczerpującego, treningu.
Teraz, gdy już stała przy boisku, obserwując jak wokół niej zebrało się już około trzydziestu uczniów w różnym wieku, zaciskała palce na miotle, myśląc tylko o tych słowach. Ced nie może być teraz obok niej. Bliźniacy też nie. Laurel może tylko patrzeć i obgryzać paznokcie ze zdenerwowania za nią, co właśnie robiła. Westchnęła. "Po prostu rób to, co na treningach. Dasz sobie radę" pomyślała. Zamknęła oczy, biorąc kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić. Wtem poczuła klepnięcie w ramię i czyjś głos:
— Co ty tu robisz, Pond?
Zaskoczona odwróciła się. W ciemnowłosym chłopcu stojącym za nią rozpoznała Rogera Daviesa z jej roku. Przewróciła oczami.
— Przeszkadzam ci, Davies? — zapytała. Ten uniósł sceptycznie brew.
— Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
— Tak samo ty na moje.
— Ja je zadałem pierwszy!
Przewróciła oczami.
— Czy to nie jest oczywiste? — zapytała. — Jestem na boisku quidditcha w otoczeniu ponad trzydziestu osób. Trzymam miotłę w reku. Na pewno przyszłam zamiatać, prawda, Davies?
— Dobra. Spokojnie. Masz rację — wymamrotał chłopak, tracąc nagle rezon. — Na jakiej pozycji chcesz grać?
— Ścigającej — odparła, już niemal szeptem, widząc jak na boisko wchodzi Eddie Harrison, już nie w szatach Hogwartu, ale w błękitnym stroju quidditcha. Davies coś odpowiedział, ale przeciągły dźwięk gwizdka zagłuszył jego słowa.
— Co? — zapytała cicho Clara.
— Ja też. Powodzenia — odparł półgębkiem chłopak.
— Powodzenia — odparła równie cicho. Harrison w tym czasie przyłożył sobie różdżkę do gardła, wymamrotał jakieś zaklęcie i powiedział:
— Dobrze! Wszyscy, którzy chcą wziąć udział w selekcji do drużyny, niech staną po prawej stronie boiska! Jeśli nie macie mioteł, obok leżą szkolne!
To było dobre posunięcie. Z ponad trzydziestu osób zostało gdzieś około dwudziestu. Clara uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że szczęścia w grze chciały też spróbować pierwszaki. Wzrokiem wyłapała dziewczynkę o azjatyckich rysach twarzy. O ile sobie przypominała nazywała się Cho Chang.
— Teraz niech każdy dosiądzie miotły i obleci boisko tak szybko, jak pozwala mu na to miotła! — usłyszała głos Harrisona.
Clara jako jedna z pierwszych lekko odepchnęła się od ziemi. Czując wiatr we włosach poczuła się cudownie. Miotła Cedrika nie mogła się równać z tymi szkolnymi. Wysunęła się na prowadzenie, mając jednak świadomość, że tuż za nią czai się Davies. Szczerze mówiąc nie znała go zbyt dobrze, także nie wiedziała do czego jest zdolny. Nie sądziła jednak, żeby był jakoś szczególnie zawistny, a już na pewno potrafił grać fair play... prawda?
Z uśmiechem dostrzegła, że jako jedna z pierwszych zakończyła swoje okrążenie. Kila osób nie dało rady. Prawie wszystkie pierwszaki odpadły. Tylko Cho Chang z determinacją wymalowaną na twarzy dotarła do końca.
— Dobrze! Ci, którym nie wyszło, dziękuję za chęci, ale musicie opuścić boisko! Ewentualnie siedźcie na trybunach! — rozległ się głos kapitana. Smętnie pięć osób przeszło an trybuny. — Okay! Skoro tak, niech na boisku zostaną ci, którzy ubiegają się o pozycję obrońcy i ścigających!
Tłumik przerzedził się i na murawie zostało około dwanaście osób. "Nie jest źle", pomyślała Clara, nerwowo przegarniając włosy. Czyli stąd wyłoni się pewnie ze trzy osoby, bo sam Harrison grał na pozycji ściągającego... Chłopak zlustrował ich wzrokiem i zapytał:
— Kto zamierza grać jako obrońca? — pięć osób podniosło ręce. — Lećcie więc do pętli. Reszta niech dobierze sobie partnera.
— Jesteś? — usłyszała obok Davies. Lekko westchnęła. On się pewnie nie odczepi, ale no... W końcu jego jako tako znała. Reszta była jej zupełnie obca, także chyba nie miała wyboru.
— Dobra — mruknęła.
Po kilku minutach każdy miał swoją parę, a Harrison wspaniałomyślnie zadecydował, że pomoże chłopakowi, który został sam. Zadanie było proste: trzeba było podawać sobie kafla w taki sposób, aby dolecieć do jednej z pętli, unikając zabrania piłki przez przeciwną parę i trafienia tłuczkiem. Na koniec trzeba było ograć bramkarza i strzelić gola.
Pierwsi mieli być Clara z Davisem naprzeciw Harrisona i nieznanego im chłopaka. Kapitan przy okazji ponownie przyłożył sobie różdżkę do gardła, wyraźnie mrucząc jakieś antyzaklęcie, bo gdy ćwiczenie się zaczęło, jego głosu już nie było słychać na całym boisku.
Na początku szło im całkiem nieźle. Clara zawsze wylatywała o kilka stóp przed swojego partnera, zręcznie łapiąc kafel. W pewnym momencie udało jej się nawet ograć Harrisona, co chłopak przywitał z uśmiechem. jednak potem, nie wiedzieć czemu, jej parę chyba zaczęła faktycznie zżerać zawiść. Przestał jej podawać i zaczął grać sam. Clara była tym tak zaszokowana, że nieomal dostała tłuczkiem prosto w głowę. Kiedy drugi raz Harrison wyjął jej kafla z dłoni, niemal zupełnie się poddała. Zerknęła z rozpaczą na Laurel, której kciuki niemal posiniały od zaciskania na nich palców. Wpatrywała się w nią z taka nadzieją.... Aż Carze zrobiło się przykro. Wtem usłyszał gwizdek.
— W porządku. Następna para. Wy możecie odpocząć — powiedział spokojnie kapitan, zlatując w dół. Clara smętnie opadła, starając się nie patrzeć na Davies'a.
Natychmiast podbiegła do przyjaciółki, przytulając się do nie mocno. Ta lekko poklepała ją po plecach.
— Nie było źle — pocieszała ją. — Na początku dobrze sobie radziłaś!
— Na początku! — westchnęła dziewczynka, walcząc z łzami, cisnącymi się jej do oczu. — A potem?! Masakra!
— Nie no... To nie twoja wina! Davies zachowywał się jak Narcyz! — próbowała ją podnieść na duchu Laurel. — Przyjmie cię spokojnie... Harrisonowi chyba zaimponowałaś, może dobrze o tobie myśli...
Clara westchnęła, patrząc smutno na swoje dłonie. Ćwiczenia dla obrońców i ścigających trwały jeszcze pół godziny. Po tym swoją kolej mieli pałkarze a na końcu szukający. Wśród tych ubiegających się o te ostatnią pozycję byłą również Cho Chang. Dwunastolatka, która dopiero na szukających podniosła głowę. musiała przyznać, że znała się na rzeczy, ale brakowało jej zwinności, przez co mogło ją to przekreślić w oczach kapitana.
Po niemal półtorej godzinie ćwiczeń Harrison stanął na środku boiska, ponownie zaczarowując sobie głos.
— Dobrze! Dziękuję wszystkim, którzy przyszli na selekcję! Zacznę może od pałkarzy...
Clara mocno zacisnęła dłonie na rękach przyjaciółki. Ta syknęła, ale nie cofnęła się, wiedząc, że takie wsparcie jest dla niej bardzo ważne. Po wyłonieniu czterech pałkarzy, dwóch w stałym składzie i dwóch w rezerwie, przyszła kolej na szukającego, który trym razem był jeden. Bez zaskoczenia dziewczynki zauważyły, ze Cho Chang mocno posmutniała po drugiej stronie boiska, przytulając się do jakiejś swojej znajomej.
— Co do ścigających... Rani Geddes i Richard Jones... — dwunastolatka pociągnęła cicho nosem, czując jak cała ekscytacja nagle z niej ucieka. — A poza tym... Do rezerwy wchodzą Roger Davies i Clara Pond. Wszystkim wam gratuluję. Proszę, niech  ci w stałym składzie i rezerwujący zostaną, aby ustalić datę najbliższego treningu. I przysięgam, jeśli otrzymam wyjca od kogoś z niewybranych albo od waszych rodziców, będę zmuszony pójść do profesora Flitwicka lub pani Hooch, aby wyciągnęli konsekwencje!
— Nie jest źle! — wykrzyknęła zadowolona Laurel. — Rezerwa! To już coś! Od czegoś trzeba zacząć!
— Myślisz? — zapytała Clara. Miała trochę mieszane uczucia. 
Z jednej strony ją doceniono, ale z drugiej... To bolało. Bardzo mocno ubodło w jej ambicję. Nie mogła się wyzbyć przekonania, że gdyby była w parze z kimś innym może byłaby w stałym składzie.
— Myślę. I to samo powie ci Cedrik i bliźniacy. A teraz idź ustalać — powiedziała Laurel, popychając ją w stronę zejścia,
Ustalenie daty zabrało im naprawdę niewiele czasu. Przez większość spotkania dziewczynka była nieco nieobecna. Gdy wreszcie dobiegło końca dołączyła szybko do Laurel wraz z nią docierając do bliźniaków i Ceda, którzy stali niemal jak na szpilkach. Nie poczuła na sobie wzroku Harrisona, który przyglądał jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— I co? — zapytał George. — Masz nieco nietęga minę, Arie...
— Rezerwa — wyjaśniła za nią Laurel.
— To naprawdę dobrze! — powiedział Fred. — Prawda, George?!
— Tak!
— Od czegoś trzeba zacząć, Clari — dorzucił Cedrik. Dziewczynka uśmiechnęła się słabo.
— Mówisz jak Laurel — odparła. Chłopak zaśmiał się.
— Bo ma rację. Sam grałam przez jakiś czas w rezerwie. To naprawdę spora szansa! Więc uśmiechnij się, będzie dobrze! — powiedział, obejmując ją ramieniem. To samo zrobił George po jej drugiej stronie. Zaśmiała się.
— Chyba faktycznie macie racje — powiedziała, ocierając ostatki łez z policzków, uśmiechając się.
***
Z jakiegoś powodu jest to jeden z moich bardziej lubianych rozdziałów, hm... Podejrzane. A wam? Jak się podobał? Dedyk dla Frozenki ^^
Sonia

3 komentarze:

  1. W sumie, nie dziwię się, że to jeden z twoich ulubionych rozdziałów. Oprócz tego jednego błędu, innych rażących nie było.
    Boże, jaka Fia jest niedomyślna xD No jaka to może być dziewczyna ;p
    Dobrze, że Clar się dostała do tej rezerwy ^^
    Davies, ty chamie -,- Pewnie gdyby nie grał sam wynik mógłby być inny. Człowieku, nie jesteś Ronaldo, żeby grać narcystycznie!
    Rozdział super, lekki i przyjemny, fajnie się go czytało.

    NMBZT!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!
    W końcu przeczytałam!
    No, no, to się nażzywa pech. Doskonale wiem, co czuje Clar, bo to przez tego gościa z jej pary przegrali. To trochę jak grać na pianinie na przesłuchaniach zaraz po jakimś super dobrym człowieku, a po tobie grają takie beznadziejne dzieci. Jury mimo wszystko porównuje i to słychać. Miałam taki przypadek XD
    No, do rzeczy: nie mam czasu na dłuższy kom, ale ciekawe co będzie dalej. Ten rozdział jakiś taki mniej filozoficzny, jak to bywa czasami, tylko teraz jest o quiddichu.
    DO ZOBACZENIA! 💛

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, po pierwsze: salty!Patrick is life. Serio, czytałam tę scenę z uśmiechem na ustach :D Co poza tym? Od dawna nie mam dwunastu lat, ale uważam, że Clara dramatyzuje. C'mon, dziewczyno, rezerwa na drugim roku to chyba całkiem duży big deal! Ja wiem, że ty byś chciała od razu zostać gwiazdą, no ale wybacz, to nie kolejne opowiadanie o Mary Sue na wattpadzie, tylko coś więcej. Claro, doceń starania autorki, no naprawdę...

    OdpowiedzUsuń

theme by xvenom | sg