piątek, 10 marca 2017

11. Nocne mary

http://www.harry-potter.net.pl/images/photoalbum/album_172/hp_i_wa_1_t2.jpg
Następne tygodnie upłynęły Clarze w ciągłym zmęczeniu. Już same prace domowe były dla niej wyzwaniem. Nauczyciele zaczęli ich zadawać o wiele więcej niż w zeszłym roku, a tematy robiły się coraz trudniejsze. Sprawy nie poprawiał fakt, że po dostaniu się do drużyny miała oczywiście treningi. I to co najmniej dwa lub trzy razy w tygodniu, co dodatkowo ją dobijało. Naprawdę dziwiła się jakim cudem Cedrik wyrabiał się z ocenami w zeszłym roku. Bliźniakami się nie przejmowała bo wiedziała, jaki mają stosunek do nauki. Zazwyczaj olewali zupełnie eseje pisząc je na dzień przed oddaniem i jakimś cudem dostawali oceny dostateczne. Oczywiście Clary, jako dumnej Krukonki, taka ocena nie satysfakcjonowała. Już wolała harować po nocach i niemal przysypiać w dzień niż spaść z oceną poniżej bardzo dobrej.
Tak się również stało wieczór przed Nocą Duchów. Dziewczynka, opierając głowę na jednej ręce, drugą zawzięcie pisała ostatni esej jaki jej pozostał, mimo, że profesor Flitwick poprosił ich, aby oddali go dopiero w drugim tygodniu listopada. Czuła, że jej powieki stawały się coraz cięższe, ale uparcie dążyła dalej. Pokój Wspólny wokół niej pustoszał coraz bardziej, aż w końcu towarzyszył jej tylko trzask ognia w kominku i szum deszczu za oknem. Nawet najwytrwalsi Krukoni poszli spać. Ona nie. W końcu zostało jej tylko parę cali, dlaczego miałaby skończyć?
Kiedy po dziesięciu kolejnych minutach wzięła do ręki taśmę mierniczą i zmierzyła swój esej odkryła, że właściwie nieco się rozpędziła. Praca miała o kilka cali za dużo, ale wiedziała, że nauczyciel zaklęć prędzej to doceni niż ukaże. Zmęczona zaczęła powoli zwijać pergamin i zakręcać kałamarz. Kiedy w końcu schowała swoje szkolne przybory do torby, jęknęła na myśl, że będzie się musiała jeszcze wspinać po schodkach na górę.
Wtedy jej wzrok padł na kapnę, stojącą naprzeciwko kominka. Może ten jeden raz... W końcu co się stanie, jeśli położy się tutaj? Będzie jej ciepło, w końcu w kominku zawsze buchał ogień. Nie potrzebuje koca, aby się okryć, poza tym... Była bardzo, bardzo zmęczona.
Wolno podeszła więc do kanapy i położyła się na niej, zamykając oczy. Przez chwilę słyszała tylko cichy szum deszczu. Delikatna łuna ognia dochodząca z  kominka przed nią nieco mogłaby jej przeszkadzać w szybkim zaśnięciu, ale natychmiast odwróciła się od niej plecami, pozwalając, aby ogrzewała jej tył. Ona sama zaś odpłynęła w objęcia Morfeusza po kilku następnych minutach.
Obudził ją jakiś dziwny dźwięk. Jęknęła, zasłaniając uszy, usiłując odciąć się od źródła hałasu, ale na próżno. Tajemniczy hałas nie zamierzał ustać, a nawet zaczął się nasilać. Wreszcie dziewczynka, z jękiem, podniosła się. Ku jej zaskoczeniu na podłogę spadł ciemnoniebieski koc. Wzruszyła ramionami, sądząc, że może jakiś uczeń zobaczył ją i zlitował się na tyle, żeby przykryć ją tym. Bardzo powoli wstała.
Z westchnięciem zauważyła, że nadal jest noc ale, o dziwo, przestało padać. Jednak dźwięk raczej nie zamierzał iść w jego ślady. Rozespana dziewczynka próbowała znaleźć jego źródło. Po dłuższej chwili, gdy obszukała cały pokój, zorientowała się, że dochodzi on zza okien. Zaciekawiona podeszła do jednego z nich, wyglądając. Z jej gardła wydarł się zduszony okrzyk, gdy tuż przed sobą zobaczyła trzy sowy. Dwie z nich podtrzymywały tą trzecią i stukały dziobami o szybę. W tej środkowej Clara z przerażeniem rozpoznała swoją Morganę. Natychmiast otworzyła okno, wpuszczają do środka ptaki i zimne, październikowe powietrze. Zadrżała i odcięła jego dopływ, odwracając się w stronę sów, które z cichym pacnięciem opadły na kanapę.
Przestraszona dziewczynka podeszła do swojej, uważnie jej się przyglądając. Uszatka wyglądała fatalnie. Brakowało jej kilka piór u skrzydeł i ogona. Była potargana i umorusana. Dwa pozostałe ptaki przyglądały się Clarze, jakby z wyrzutem, że nic jeszcze nie robi. W odpowiedzi brunetka pobiegła szybko do swojego dormitorium.
Przeklinając w duchu fakt, że nie ma przy sobie latarki, zaczęła po ciemku szukać ulubionego pokarmu Morgany, wody i czegoś czym mogłaby przemyć jej rany. Narobiła tym tyle hałasu, wciąż potykając się i potrącając jakieś pomniejsze przedmioty, że z łóżka obok usłyszała rozespany głos Laurel:
— Clar? Co ty robisz? — mruknęła zaspanym głosem, przewracając sie na bok, spoglądając na zegarek stojący na szafce. — Jest jakaś... trzecia nad ranem, idź spać czy coś, błagam... Pobudzisz resztę...
— Nie mogę — jęknęła przyjaciółka, nerwowo przegarniając włosy. — Coś się stało Morganie, muszę jej pomóc!
Te słowa natychmiast otrzeźwiły Laurel. Zza kotary wyjrzała jej blondwłosa głowa. w jednej chwili wyskoczyła z łóżka aby w następnej znaleźć się obok Clary, z pośpiechem narzucając na siebie szlafrok.
— Co się stało? — zapytała, automatycznie pomagając jej szukać. Brunetka westchnęła z rozpaczą.
— Nie wiem! Wleciały do pokoju wspólnego dwie inne sowy, które ją niosły!
— Ciii, obudzisz resztę... — skarciła ją, ale zaraz potem głos jej złagodniał. — Spokojnie, na pewno nie jest to nic, z czego ona by nie wyszła — pocieszała, dość szybko znajdując potrzebne rzeczy. — Chodź — dodała, zbiegając po schodkach w dół. Clara pognała za nią.
— Auu... Faktycznie, nie wygląda zbyt dobrze — mruknęła Laurel, widząc Morganę. — Clar, wydaje mi się, że my tu nie pomożemy. Może ten gajowy, Hagrid... On raczej da radę...
— O tej porze mamy do niego iść? Nie wydaje ci się, że jest trochę... No... Za późno na takie wycieczki? — zapytała Clara, nie ukrywając szoku. Laurel przewróciła oczami.
— A kiedy zamierzasz pójść? — rzuciła zdenerwowana. — Błagam cię, Morgana potrzebuje pomocy! Poza tym, jeśli boisz się, że nas przyłapią, to przypominam ci, że teraz jest nasz tydzień noszenia Mapy, więc jakby coś, to zdążymy się ukryć!
— No... Dobrze, chyba masz rację — powiedziała w końcu Clara, biorąc sowę na ręce. Te dwie, które jej towarzyszyły nagle gdzieś znikły. Laurel wyjęła z kieszeni szlafroka Mapę i różdżkę. Zastukała nią w pergamin i zerknęła na niego, mówiąc:
— Pat i Fia maja dziś patrol. A bliźniacy jak zwykle nie w łóżkach...
— Biedny Percy — mruknęła cicho Clara, idąc w stronę wyjścia z pokoju. Laurel wzruszyła ramionami.
— Idziemy po nich? W końcu znają drogę do Hagrida na pamięć i w ogóle...
— Mamy Mapę — przypomniała jej przytomnie dziewczynka, unosząc sceptycznie brew.
— Fakt, ale... — blondynka wzięła głęboki oddech, sprawiając wrażenie, że stara się poukładać zdania w głowie.  Jakby co  o zawsze będzie można zrzucić winę na nich... I nie mów, ze ci o tym mówiłam, ale po prostu czasem jest bezpieczniej z nimi — wyrzuciła z siebie na jednym oddechu.
— Jak tam uważasz... — mruknęła cicho Clara, starając iść jak najciszej, bo właśnie zeszły z wieży, trafiając na Wielkie Schody.
Dziewczynce każdy krok wydawał się być tak głośny, że odbijał się echem po całym pomieszczeniu. Ciche pohukiwania Morgany również jej nie pomagały w paranoicznym przerażeniu, że zaraz ona i Laurel zostaną przyłapane na szwendaniu się po zamku po ciszy nocnej.
W pewnym momencie przyjaciółka skręciła w jeden z korytarzy. Po przeciwnej stronie akurat stali bliźniacy. Byli odwróceni do nich plecami. Szeptali coś między sobą, widocznie majstrując przy jednej ze zbroi. Laurel odwróciła się w stronę Clary i mrugnęła do niej. Głośno odchrząknęła i powiedziała specjalnie podwyższonym głosem:
— A co to? Dwójka uczniów, którzy powinni być w łóżkach? Pokazać twarze, ale już!
Obaj chłopcy przerażeni podskoczyli. Odwrócili się bardzo, bardzo powoli, chowając coś za plecami. Dopiero gdy w blasku zaklęcia rozpoznali Laurel i Clarę miny im się nieco poprawiły.
— Galopujące gargulce! Ale nas przestraszyłyście! — wykrzyknął Fred, udając, że ociera pot z czoła.
— Taki był zamiar. Co robicie? — zapytała Krukonka, starając się zajrzeć chłopcom za plecy.
— Możemy wam zadać to samo pytanie... Czemu chodzicie o tak później porze po zamku? — zapytał George, wyraźnie się odprężając, lecz nie pozwalając przyjaciółce sprawdzić ich rąk.
— Daj spokój Georgie, jestem pewien, że zostały po prostu za długo w bibliotece i teraz próbują nas jakoś umoralnić... — rzucił Fred, szczerząc zęby.
— No nie wiem, Freddie... Nawet one nie zostają w bibliotece do trzeciej w nocy...
— Prawda, ale...
— ...ale one nadal tu stoją i mają do tego naprawdę dobry powód — fuknęła Laurel, zakładając ręce na piersi. — Coś się stało Morganie. Hagrid musi ją zobaczyć.
— To dlaczego nie użyjecie po prostu Mapy? — zapytał Fred. Dziewczynka wzruszyła ramionami wywróciła oczami spoglądając na przyjaciółkę.
— Zaprowadźcie nas tam po prostu. Proszę — powiedziała cicho Clara, patrząc prosząco na jednego i drugiego. Ci spojrzeli na siebie.
— No dobrze... — powiedział w końcu Fred. brunetka już otwierała usta, aby im podziękować, kiedy chłopak uniósł palec w górę.  — ...ale dajesz nam Mapę.
— Mowy nie ma! — wykrzyknęła Laurel, przyciskając ją do siebie. Jednak widząc błagający wzrok Clary westchnęła ciężko i powiedziała: — Dostaniecie ją jutro. Okay?
— Niech ci będzie... — mruknął George, wzruszając ramionami. — Idziemy.
Parę stresujących chwil później byli już na błoniach. Na dworze było przeraźliwe zimno. Żadne z nich nie miało szalika, ani w ogóle niczego w miarę ogrzewającego na sobie. Najgorzej miała Laurel, która prócz cienkiej piżamy i szlafroka właściwie była najbardziej wystawiona na chłód. Mimo wszystko trzymała się dzielnie.
— Spokojnie, jestem pewien, że Hagrid jeszcze nam zrobi kubełek herbatki — próbował ją pocieszyć Fred.
— Chy-chyba k-kubek — wyszczękała dziewczynka, pocierając sobie ramiona.
— Nie. Kubełek. Kubkiem to żadne z nas się nie rozgrzeje  mruknął George, przytupując nieco, aby poczuć jakiekolwiek ciepło. — Daleko jeszcze?
— Ty mi powiedz — jęknęła Clara, której od ciągłego trzymania Morgany drętwiały już dłonie. — To w końcu wy mieliście prowadzić...
— Kurczę, wiedziałem, że coś za gęsto stoją te drzewa... — mruknął Fred, rozglądając się niepewnie po Lesie. — A już tak dobrze nam szło...
— CO?! Chyba kpisz! — wykrzyknęła zdenerwowana Laurel. — Przecież...
— Ty miałaś prowadzić! Masz Mapę! — rzucił kpiąco Fred. Dziewczynka aż  poczerwieniała ze złości.
— Jasne, zrzuć wszystko na...
W tym momencie usłyszeli jakiś głuchy huk, jakby coś z mocnym impetem uderzyło w drzewo. Cała czwórka z krzykiem podskoczyła. Przez chwilę panowała upiorna cisza. Po chwili huk się powtórzył i dołączył  do niego tętent kopyt. Nagle znikąd doszedł ich męski krzyk.
— Kto to był? — pisnęła histerycznie Clara,
— Nie wiem... — mruknął cicho Fred. — Nie wiem czy chcę...
— Możemy się dowiedzieć —przerwał mu George, wyjmując z roztrzęsionych rąk  Laurel Mapę. Dziewczynka była tak przerażona, że nawet na to nie zareagowała. Po chwili upiornej ciszy chłopak wydał z siebie zduszony okrzyk.
Spojrzał na resztę i powiedział cicho:
— Nie wiem, czy chcecie to wiedzieć...
— Mów — powiedziała cichutko Clara, kierując swój przerażony wzrok na niego. George przełknął głośno ślinę, zaciskając mocno palce na Mapie.
— To Patrick — wyszeptał tak cicho, ze ledwo dało się go usłyszeć. Clara, przerażona, zaczęła kręcić w niedowarzeniu głową.
— Nie... — wyszeptała, unosząc wzrok na Gryfona. — Nie! — krzyknęła, biegnąc w stronę, z której usłyszała głos. Wtem usłyszała kolejny krzyk.
— PATRICK! — wrzasnęła, starając się odsunąć od siebie wszystkie krzaki i gałęzie na jakie wpadała. Czuła jak uporczywe łzy zaczynają napływać jej do oczu, ale nie zważała na to. — PATRICK!!
Nagle las wokół niej zaczynał znikać. Drzewa, krzewy, nawet niebo osuwały się w nicość. W końcu nie zostało nic. Tylko czarna przestrzeń, przez którą nic nie mogło się przebić. Mimo to dziewczynka nadal biegła, krzycząc imię swojego przyjaciela. W uszach brzmiał jej tylko głuchy tętent kopyt...

— Patrick! — wykrzyknęła, otwierając szeroko oczy.
Będąc nadal pod wpływem snu zaczęła się rozglądać, początkowo nie rozpoznając pokoju w którym się znajdowała. Wszystko wydawało jej się być dziwne i zupełne nieznajome. Pod wpływem adrenaliny wciąż szumiącej jej w uszach zaczęła coraz szybciej oddychać. Łzy ponownie napłynęły jej do oczu. Gdy poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu niemal wrzasnęła.
— Hej... Hej, spokojnie, to tylko ja... — usłyszała znajomy głos.
Z lekka uspokojona, że w końcu coś poznaje uniosła głowę. Tuż przed sobą zobaczyła zmartwione twarze Patricka i Fiony, którzy przypatrywali jej się w napięciu.
Na widok chłopaka Clara zupełnie się rozkleiła. Łzy, które do tej pory stara się powstrzymywać, zaczęły wypływać jej z oczu niepohamowanymi strumieniami. Wyciągnęła przed siebie ręce w niemej prośbie o przytulenie. Chłopak natychmiast zareagował, przyciągając dziewczynkę do siebie.
— No już... to był tylko sen, tak? — mówił cicho głaszcząc ją po głowie. Jednak Clara na to prawie wcale nie reagowała. Za każdym razem, gdy wydawało się, że już się uspokoiła kolejny szloch wstrząsał jej ciałem, powodując następną serię płaczu. Wtulała się więc tylko w przyjaciela, desperacko próbując nad sobą zapanować.
— Oddychaj... Spokojnie, nic nikomu się nie stało — usłyszała gdzieś obok głos Fiony. — Wdech... wydech... wdech...
Dziewczynka zaczęła wykonywać te polecanie, bardzo, bardzo powoli się uspokajając. Po dłuższej chwili Odsunęła się lekko od Patricka patrząc na niego i Fionę. Zaczęła już otwierać usta, żeby im opowiedzieć co się stało, ale chłopak odezwał się pierwszy.
— Nie. Nie mów mi, bo jeszcze bardziej się przestraszysz. A wtedy nie zaśniesz.
— J-ja nie wiem cz-czy w ogóle już zasnę — powiedziała słabym, drżącym głosem Clara. Obaj prefekci spojrzeli na siebie.
— Zaśniesz, zaśniesz — odparła spokojnie Fiona, przysuwając się bliżej niej. — Połóż mi głowę na kolanach.
Dziewczynka wykonała polecenie, kładąc się na piętnastolatce.
— Zamknij oczy i spróbuj zasnąć — dodała dziewczyna, a po chwili zaczęła cicho śpiewać: — Hush, little baby, don't say a word. Mama's gonna buy you a mockingbird...
Clara po raz pierwszy w życiu słyszała jak piętnastolatka śpiewa. Musiała przyznać, że miała do tego talent. Głos miała czysty i bardzo przyjemny dla ucha. Nic więc dziwnego, że mimo wcześniejszego strachu powoli zaczynała zasypiać. Ponadto czuła jak ktoś delikatnie głaszcze ją po włosach, co dodatkowo ją usypiało. Powoli wszystko zaczęło jej się zacierać. Nawet słowa kołysanki nie brzmiały już tak wyraźnie jak jeszcze minutę temu. Jednak zanim zasnęła poczuła jak ktoś delikatnie całuje ją w czoło i mówi:
— Dobranoc.
***
Nie było mnie ponad trzy tygodnie.... Bark weny, brak czasu, brak życia, brak wszystkiego. Przepraszam. Ponadto oficjalnie ogłaszam nieco dłuższą przerwę, abym mogła się poskładać do kupy.Myślę, że w kwietniu już powinnam wrócić, może nawet nieco wcześniej, a jak na razie...
Dedyk dla tych, co jeszcze czytają <3
Sonia

3 komentarze:

  1. Wooooooooo *____________*
    Co tam się dzieje?
    Jejku, to mnie zaintrygowałaś.
    Mam nadzieję, że to nie była jakaś wizja przyszłości :/
    Dziwne, ale ciekawe. Nawet nie wiem specjalnie co powiedzieć na temat tego rozdziału. Jeden z lepszych.
    Szkoda, że robisz przerwę, ale jakoś się wytrzyma :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hihihi!
    Hejo :)
    Ale słodko! Patrick przytula Clarę *.* Jak taki braciszek. Ale mam jedno ale. Czemu Clar jest traktowana jak dzieciak mimo, że ma... 12 lat? No ja rozumiem, że Ty masz więcej, ale 12letnie osoby są traktowane dojrzalej niż Fiona i Pat ją traktują xD Ponadto masz jakieś dziwaczne powtórzenia, ale nie ten, bo sama robię ich masę. Ale rozdział super! Na prawdę fajowo mi się czyta. dzięki za dedykację, tak btw!
    No to pa...!
    I szkoda mi tej wawy no... ale cóż.
    NMBZT!
    Meg 💘

    OdpowiedzUsuń
  3. 'Z westchnięciem zauważyła, że nadal jest noc ale, o dziwo, przestało padać. Jednak dźwięk raczej nie zamierzał iść w jego ślady.' Czyli dźwięk nie przestał padać? Ciekawe... Generalnie rozumiem twoje zamiary, co mnie zmienia sensu, że te zdania się ze sobą nie kleją. Druga uwaga: kurde bele, to było wredne ze strony Lauren, żeby sięgnąć po pomoc bliźniaków tylko dlatego, żeby potem móc ewentualnie zrzucić na nich winę... Nawet jeśli to był tylko sen. Słabe, panienko Lauren :/ Trzecia uwaga: czy to był jakiś subtelny foreshadowing? Bo nie miałabym nic przeciwko :D

    OdpowiedzUsuń

theme by xvenom | sg