Atmosfera w szatni była gęsta jak zupa. Wszyscy byli wyraźnie spięci, a już w szczególności Harrison. W końcu biedak obrał sobie za punkt honoru wygraną ze Ślizgonami. Poza tym powszechnie wiadomo był, że tym razem nie chodziło tylko o Puchar Domów, ale i o udowodnienie sobie i szkole czegoś. Dlatego też, inaczej niż Clara była przyzwyczajona, w szatni panowała zupełna cisza, przerywana tylko chrząknięciami czy przypadkowym przesuwaniem ławek. Nikt nie żartował. Nikt ze sobą nie rozmawiał, a kiedy Harrison zaczął swoją przemowę, żadna osoba z drużyny nie zwróciła mu uwagi, że powtarza im to samo, co mówił poprzedniej nocy.
Kiedy wyszli na dwór czuli się tak, jakby padał deszcz a nie świeciło słońce. Poza tym tak samo zachowywali się uczniowie siedzący na trybunach. Na razie na stadionie panowała nienaturalna cisza a powietrze było przesiąknięte napięciem. Jakiś zbłąkany ptaszek cicho sobie podśpiewujący wydawał się być zupełnie nie na miejscu.
Pani Hooch naturalnie kazała kapitanom podać sobie ręce. Harrison sztywno wyciągnął swoją, podobnie zresztą jak i Ślizgon wiodący w tym roku swoją drużynę. Clarze wydawało się, że nazywał się Marcus Flint. Obaj chłopcy sztywno uścisnęli, choć bardziej adekwatnym słowem byłoby zmiażdżyli, sobie ręce. Ślizgon uśmiechał się kpiąco w stronę Krukona, ale ten ani drgnął. Pani Hooch kazała im wsiąść na miotły, a Clara z Daviesem odeszli na ławki. Po całym boisku rozległ się dźwięk gwizdka.
Do kafla natychmiast dopadła Geddes. Widząc lecącego na nią ścigającego przeciwnej drużyny, odrzuciła piłkę w stronę Jonesa, a ten poleciał z nim dalej. Zamachnął się, aby podać do lecącego w pobliżu Harrisona, lecz nagle piłka została mu wytrącona mu z dłoni przez jednego ze ścigających Ślizgonów. W tym momencie do Clary dotarł komentarz Jordana, który tym razem naprawdę miał trudności z utrzymaniem nerwów na wodzy. Mimo wszystko to jego drużynie oberwało się najbardziej podczas tegorocznych rozgrywek.
— Jones traci kafla.... Flint leci naprzód, niemalże taranując Geddes.... podaje w stronę Puccey'a, ten rzuca... Norman złapał i, bardzo dobrze, brawo... Pani profesor, spokojnie... Odrzuca do Geddes ta zlatuje w dół, zręcznie wymija Puccey'a... GEDDES UCHYL SIĘ!
Na to ostrzeżenie, dziewczyna schyliła głowę w samą porę przed tłuczkiem. Krzyknęła gdzieś w dal szybkie podziękowania w stronę komentatora, podczas gdy Duncan posłał tłuczek w stronę Flinta. Ten jednak uchylił się i przed nim, i przed kolejną metalową piką, wyraźnie obierając sobie za cel ścigającą Krukonów.
— Flint chyba się zbyt zapatrzył w Geddes żeby uważać teraz na grę, ale nie ma się co dziwić ładna dziew... CO TY ROBISZ? Tak się nie zatrzymuje damy! — zakrzyknął Jordan widząc, że chłopak łapie końcówkę miotły dziewczyny, aby ją spowolnieć. Cała szkoła krzyknęła z oburzenia, włączając w to i Clarę i Daviesa. Pani Hooch natychmiast odgwizdała faul, dzięki czemu Krukoni mieli ponownie piłkę przy sobie. Dzięki temu udało im się wbić pierwszy w tym meczu gol, co cała szkoła przywitała szczęśliwym rykiem z niemalże wszystkich trybun.
Lecz radość ta była, niestety, chwilowa. Ślizgoni w ciągu następnych dziesięciu minut odrobili tę bramkę i to jeszcze z nadwyżką. Ściągający robili co mogli, żeby im przeszkadzać a Norman to już w ogóle niekiedy nie wiedział co ma robić i kilkakrotnie zawieszał się jedną nogą i ręką na miotle pozostawiając pozostałe kończyny na wietrze, aby lepiej łapać piłki, jednak gdy jeden z tłuczków trafił mu prosto w dłoń był zmuszony zmienić pozycję.
W pewnym momencie, gdy Jones był przy kaflu, ponownie zamachnął ręką, żeby rzucić, kiedy nagle z całej siły uderzył w niego z rozpędu Montague, sprawiając, ze Krukon niemalże spadł z miotły głową w dół na ziemię. Ryk oburzenia, jaki wyrwał się z gardeł uczniów był porównywalny do ryku lwa.
— TY CHOLERNY TŁUMOKU! — wyrywało się Clarze, która w złości aż stanęła na ławce, wymachując pięścią w stronę Ślizgona. Ten wyraźnie tłumaczył się rozjuszonej pani Hooch, ale ta widocznie nie dała się przekonać, że chłopak po prostu nie widział drugiego ścigającego. Po tym, jak Harrison się upewnił, że wszystko z Jonesem dobrze, odgwizdała karny, który, ku radości brunetki, okazał się być trafny, lecz wciąż Krukoni zostawali w tyle.
— Dobrze, także po tym oburzającym faulu, który OCZYWIŚCIE mógł się zdarzyć każdemu mamy wynik dwudziestu do pięćdziesięciu dla Ślizgonów... Lećcie kruki nie zawiedźcie nas — skomentował Lee, podczas gdy Harrison zręcznie wyminął tłuczek posłany w jego stronę. Chłopak zamachnął się i już po chwili słychać było radosny krzyk Jordana, ogłaszający kolejny gol dla Krukonów.
Mimo to, dobra passa nie trwała długo. Obie drużyny chyba powoli zaczynały się robić zmęczone, ponieważ Rani zdążyła ze trzy razy oberwać tłuczkiem, Harrison zaczął coraz częściej tracić kafel a O'Hara, okrążający boisko, usiłujący wyminąć liczne ciosy, jakie wymierzali w niego pałkarze Ślizgonów, nadal nie był w stanie dostrzec znicza. Po pół godzinie meczu wynik był już remisem, sto dziesięć punktów dla obu drużyn, co wyraźnie zaczęło rozwścieczać również i drużynę przeciwną, bo zaczynali grać coraz mniej czysto. Jonesa wzięli w kleszcze, popychając go tak, aby w końcu upuścił kafla, O'Harę ktoś chwycił za głowę, sprawiając, że chłopak niemal nie nabił sobie pokaźnego guza na czole, a Rani w pewnym momencie zaklęła głośno, podczas gdy dwa tłuczki na raz smagnęły jej włosy, za co nieomal otrzymała reprymendę od pani Hooch, ale na jej szczęście zagłuszył ją Jordan drąc się tak bardzo, że z punktu widzenia Clary profesor McGonagall próbowała mu siłą wyrwać magiczny megafon.
Dawny spokój na trybunach już dawno znikł, w fali krzyków, przekleństw i wiwatów. Gra tak się rozkręciła, że Jordan niekiedy miał problemy z komentowaniem, bo nie nadążał. Piłki latały już tak szybko, że parę razy nikt nie był w stanie dostrzec tłuczka, nawet jeśli był on tuż przed jego nosem, o kaflu nie wspominając. Od pewnego momentu jednak Ślizgoni jakby się uspokoili. Zaczęli grać wolniej, podczas gdy Krukoni wbili jeszcze dwa gole, zyskując przewagę, co nieco zaalarmowało Clarę. Wydawało jej się to dziwne, że przeciwnicy nagle zaczęli grac bardziej fair play gdy zaczęli przegrywać. Jakby mieli jakiś plan.
W końcu po czterdziestu pięciu minutach Harrison uniósł ręce w stronę pani Hooch, prosząc o czas. Ta skinęła głową z widoczną ulgą, sama opadając na ziemię.
Kapitan Krukonów machnął również ręką w stronę Clary i Daviesa. Ci natychmiast do nich podbiegli, ustawiając się w kole stworzonym już przez drużynę. Szesnastolatek przejechał sobie ręką po twarzy zanim zaczął mówić, lekko zadyszanym głosem:
— Dobra, chcę od was słyszeć prawdę. Jak się czujecie? Błagam bez kłamstw, muszę wiedzieć czego mam od was wymagać — po minucie wyszło na to, że najmniej tknięci byli pałkarze, a najbardziej drugi ścigający. Harrison westchnął. — Dobra. O'Hara oczy na zniczu, ale nie możesz go złapać, dopóki nie damy rade prześcignąć Ślizgonów o co najmniej kolejnych dwadzieścia punktów jasne? — szukający skinął głową. — Świetnie. Davies, Pond, czy na dole coś zauważyliście? Coś co byłoby nam w stanie pomóc?
Młodsi Krukoni wymienili spojrzenia. Clara zmarszczyła brwi, nadgryzając sobie paznokieć podczas gdy chłopiec milczał.
— Ślizgoni wydają się na coś czekać — powiedziała w końcu, unosząc wzrok, ale pesząc się nieco gdy spostrzegła, że cała drużyna wlepiła w nią oczy. — Nie chcę być tutaj tą, która niszczy ducha drużyny, ale wydaje mi się, że mają jakiś plan. Bo sami zobaczcie, mamy w tym momencie przewagę a oni nic sobie z tego nie robią. Na początku faulowali tak, że jak byśmy grali w piłkę nożną to każdy z nich dostałby po czerwonej kartce — uniosła wzrok. Tylko O'Hara zdawał się rozumieć o co jej dokładnie chodzi, podobnie zresztą jak i Harrison.
— W quidditchu już dawno powinni to wprowadzić — mruknął kapitan, po czym dodał głośniej. — Pond ma rację. Coś się szykuje i nie podoba mi się to. Geddes jak się czujesz po tych tłuczkach?
— Zagram do końca — odparła natychmiast dziewczyna, nawet nie mrugając powieką. Nie ugięła się nawet pod ciężkim spojrzeniem chłopaka. — Eddie, serio, dam sobie rade — dodała, kładąc mu dłoń na ramieniu. Ten mimo wszystko lekko się uśmiechnął. — I wytrzyj sobie krew z nosa — dodała. Przez drużynę przebiegł zduszony śmiech.
— Dobra. Geddes, Jones, skupiamy się na golach, ale O'Hara, jedyna nadzieja w tobie. Musisz złapać znicz, jasne? — szukający wyraźnie pobladł, ale skinął głową. — Dobra, wracamy w górę. Dzięki, Pond — i znów wzbili się w górę. Clara odwróciła się w stronę ławki, aby na niej usiąść, ale zatrzymała ją ręka Daviesa na jej ramieniu, który pociągnął ją w tył.
— O co ci chodzi? — syknęła.
— Nie chwal się tak — mruknął. — Bo to się źle skończy.
— Tego nie było w umowie — odparła, siadając i wlepiając wzrok w górę.
— To chyba będziemy musieli ja sobie przypomnieć — syknął. Wzruszyła ramionami.
— Nie mogę się doczekać — odparła zjadliwie, ponownie skupiając wzrok na grze.
— Dobrze, zatem jest po przerwie... Dla przypomnienia mamy sto trzydzieści punktów do stu dziesięciu. Rozpoczyna Harrison, przerzuca do Geddes, ta spokojnie leci... Przerzuca do Jonesa... Ten wykonuje zamach... GOL DRA KRUKONÓW!
Następne kilka minut to było istne pasmo zwycięstw Krukonów. Kafel wpadał do bramki coraz częściej, ale, ku zdumieniu Clary Ślizgoni nadal się nie odgrywali. Gdyby nie widziała tej drużyny wcześniej na boisku pomyślałaby, ze się poddają, ale to było niemożliwe. W naturze Ślizgonów należała walka do końca, nie było opcji, żeby tak nagle pogodzili się z porażką.
Jednak w momencie gdy Jordan ogłosił, że mecz trwa już ponad godzinę O'Hara nagle drgnął, podobnie zresztą jak znajdujący się po drugiej stronie boiska szukający Ślzigonów. Clara wstrzymała oddech, podobnie zresztą jak reszta szkoły, gdy zrozumiała co się stało. Znicz wreszcie został zauważony.
— I wystrzelili obaj... Nie ma mowy, żeby Higgs zdążył, ma wolniejszą miotłę od O'Hary... Leć chłopie, leć, dasz radę... Już prawie tam jest... O'Hara wyciąga dłoń.... Wzbija się w górę, Higgs tuż za nim, siedzi mu na ogonie... Spróbuj go kopnąć! Um... Gol dla Krukonów, brawo Geddes.... Leci, Leci, iii...
I w tym momencie Clara za późno zorientowała się, o co chodziło Ślizgonom. Dopiero gdy tłuczek uderzył ze zdwojoną siłą w ich szukającego, zrzucając go z miotły z wysokości niemalże pięćdziesięciu stóp a ona wrzasnęła tak głośno, że gdyby nie pisk dobiegający z każdej jej strony z trybun, była pewna, że cała szkoła by ją usłyszała, dotarło do niej, że Ślizgoni celowo pozwalali Krukonom na wygraną. Przez to, że wszyscy skupili się na golach nikt nie dostrzegł kilku prób synchronizacji pałkarzy Slytherinu. Obaj widocznie czekali tylko na moment, żeby wyeliminować szukającego Krukonów z gry. I im się to udało niemalże w ostatniej chwili, gdy równocześnie uderzyli w tłuczek, który ze zdwojoną siłą trafił w chłopaka. Higgs zdołał złapać znicza przy szczęśliwym ryku wszystkich Ślizgonów, jednakże nawet Jordan, zbyt skupiony na spadającym O'Harze to przeoczył. Profesor McGonagall również nie zwróciła mu na to uwagi, gdyż wszyscy wpatrywali się w Krukona, który zaczął być coraz bliżej i bliżej ziemi... gdy nagle cudem Duncan i Rani zdołali się z nim zrównać i równocześnie chwycili go pod pachy. Szkoła zamarła. Słuchać było tylko świst wiatru, gdy ścigająca i pałkarz z całych sił pociągnęła chłopaka w górę, spowalniając spadanie, ale niezupełnie go hamując. Do Clary doszedł krzyk Rani:
— Rick! Nie dam rady! — i dziewczyna jakby powoli sama zaczęła zsuwać się z miotły. Cała szkoła wydała z siebie zduszony okrzyk, a Clara poczuła jak krew jej się ścina w żyłach. Nie tego się spodziewała, nie tego się spodziew...
Wtedy doleciała do nich reszta drużyny. Harrison wsparł Geddes, Nielson i Norman ustawili się pod O'Harą i w końcu, wspólnymi siłami, odstawili go na ziemię. Dopiero wtedy szkoła zaczęła głośno klaskać i wiwatować.
— CUDOWNA AKCJA RATUNKOWA W WYKONANIU KRUKONÓW! — wykrzyknął Jordan. — I oficjalnie, Slytherin wygrywa tegoroczny Puchar Domów!...
Tłumy wylały się na boisko, fala Ślzigonów uniosła swoich graczy, aby odebrali Puchar, za to większość uczniów wybiegła, aby sprawdzić co z O'Harą, Clara i Davies, z racji że od początku siedzieli na boisku byli przy nim pierwsi.
Na widok leżącego niemalże bez życia, bladego jak ściana O'Hary Clara poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Harrison siedział, rozpaczliwie klepiąc kolegę po policzku żeby się obudził, Rani stała z przerażeniem w oczach i ręką przy ustach. Jones wyglądał jakby sam miał zemdleć a pałkarze i obrońca sprawiali wrażenie, jakby musieli się powstrzymywać od rozniesienia boiska na strzępy.
— Przepuśćcie mnie! — usłyszeli gdzieś z tyłu głos pani Hooch. Clara uniosła wzrok. Sędzina przebijała się przez tłum ciekawskich uczniów, ciągnąc za sobą za rękę profesor McGonagall. Wokół nich tłum się rozstępował niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Gdy obie kobiety dotarły do drużyny Clara dodatkowo dostrzegła bieżącego ku nim profesora Flitwicka, który z racji wzrostu został nieco zasłonięty przez nauczycielki.
— Co z nim? — zapytała oschle pani Hooch. Harrison uniósł na nią zbolałe spojrzenie. Usta mu lekko drżały, ale starał się trzymać.
— N... nie wiem, pani profesor — wycharczał wyraźnie zdartym głosem. — Oddycha, ale..... Proszę pani on chyba nie...
— Nie bądź śmieszny, Harrison! — rzuciła natychmiast profesor McGonagall, choć jej samej głos lekko się załamał. — Filulusie, mógłbyś...
Opiekun Krukonów kiwnął głowa i machnął różdżką, wyczarowując nosze. Nauczyciele oddelegowali kilku uczniów, aby odnieśli szukającego do skrzydła szpitalnego. Cała drużyna tymczasem wzbiła się w jedną grupkę, podczas gdy wokół nich uczniowie co i rusz klepali kogoś po ramieniu, po prostu pocieszając. Clara nawet dostrzegła Wooda, który bez słowa wyciągnął ręce w stronę Harrisona, który natychmiast z tego skorzystał i się przytulił do przyjaciela. Gdy ramiona zaczęły mu lekko drżeć, dziewczynka taktownie odwróciła wzrok. Do niej samej przyszli bliźniacy i Cedrik, a obok siebie usłyszała głos Fiony, pocieszającą Rani i Patricka szepczącego coś do Jonesa.
W końcu jednak szkoła się rozeszła a drużyna Krukonów została sama na boisku. Wszyscy spojrzeli po sobie i w milczeniu, przerywanym tylko cichym pociąganiami nosami zwrócili się w stronę szatni.
W budynku panowała zupełna cisza. Nikt się do siebie nie odzywał, każdy był bardziej skupiony na sobie. Niektóre osoby szukały lodu, ktoś poszedł się umyć. Clara dopiero co przyłożyła lód do twarzy Rani, kiedy tej ciszy w końcu nie wytrzymał Davies.
— Jakbym grał, to byśmy wygrali.
Cała szatnia zamarła, włącznie z samym zainteresowanym, który dopiero po czasie zorientował się, że to, co docelowo chciał mruknąć pod nosem zabrzmiało o wiele głośniej niż było to zamierzone. Ale stało się. Harrison uniósł głowę, niebezpiecznie zmrużył oczy.
— Coś ty powiedział? — syknął, wstając z ławki i kierując się w jego stronę. Chłopiec za późno zdał sobie sprawę z tego co zrobił. Skulił się wiec tylko w sobie i wyjąkał:
— N... nic?
— Och, ale przecież, że tak — odparł kapitan, krzyżując ręce na piersi i mierząc go wzrokiem. — No, powtórz, żeby każdy się dowiedział o co ci chodzi. Może jeszcze dodaj w kogo celowałeś, hm? We mnie? Geddes? Jonesa? A może O'Hara jest tutaj winien, co?
— Bo jest! — wykrzyknął poirytowany Krukon, samemu wstając. Clara nie mogła się powstrzymać od zasłonięcia dłońmi ust. W niemym szoku wpatrywała się w rówieśnika. Co on wyprawia? — Mógł go złapać!
— I oczywiście jakimś cudem przewidzieć pałkarzy, którzy postanowili go prawie zabić?! — wykrzyknął szesnastolatek. — Czy ty sam siebie słuchasz, Davies?! Co by twoja gra nam pomogła?! Nikt tego nie był w stanie przewidzieć! Jedna Pond zauważyła, że coś jest nie tak!
— Pond pewnie wymyśliła to na poczekaniu! — odparował chłopak, rzucając wściekłe spojrzenie w stronę Clary. Ta aż się skuliła, czując, że Rani obejmuje ją opiekuńczo ramieniem. Tymczasem Harrison zamknął oczy, biorąc przy tym głęboki wdech przez nos.
— Wyjdź stąd — powiedział niebezpiecznie spokojnym tonem głosu. Kiedy Davies ani drgnął, powtórzył. — OGŁUCHŁEŚ?! WYNOCHA!
Wszyscy aż podskoczyli, a z kolei chłopiec chwycił swoją torbę i wybiegł z szatni, z całej siły trzaskając drzwiami. Oczy każdej osoby z drużyny skupiła się na kapitanie, który na chwilę schował twarz w dłoniach i głęboko oddychał, po czym uniósł głowę i słabo uśmiechnął się w stronę Clary.
— Nie bierz tego do siebie, Pond. On nie wie co mówi. I w ogóle ludzie, to był dobry mecz, gdyby nie Ślizgoni, jestem pewien, że byśmy wygrali. Także nie przejmujcie się tym. Za rok damy radę — i, jak gdyby nigdy nic, wrócił do swojej półki.
***
Dziesięć minut później Clara siedziała sama w opustoszałej już szatni, polerując swoją miotłę. Jakoś nie miała ochoty wracać do pokoju wspólnego po ich porażce. Nie byłaby w stanie ścierpieć tych wszystkich zawiedzionych spojrzeń Krukonów albo tym bardziej współczucia. Wolała zostać sama, a że nie miała przy sobie Mapy, nie wiedziała jak się po chichu przemknąć do Izby Pamięci czy sowiarni. Poza tym martwiła się o O'Harę. Jasne, że przecież z tego wyjdzie, ale mimo wszystko... to wyglądało przerażająco.
Westchnęła, chowając swoją miotłę do szafki i przyglądając się innym. Może one też potrzebują polerowania? Przynajmniej będzie miała czym zająć ręce i zrobi coś produktywnego, zamiast użalać się nad samą sobą. Wybrała więc pierwszą lepszą miotłę i wróciła do ławki.
Tak wciągnęła się w pracę, że nie usłyszała, jak ktoś otwiera a potem ponownie zamyka drzwi. Dopiero czyjś głos wyrwał ją z pracy:
— Bawisz się w dobrego Samarytanina, Pond? Jeszcze nie do końca zabłysłaś?
Nawet nie uniosła wzroku.
— Davies — mruknęła. — Nie teraz.
— Och, ależ teraz — odparł. Po dźwiękach dziewczynka wywnioskowała, że opadł na ławkę przed nią. — Przecież tak się wkupiłaś w łaski drużyny, że nie mogło być lepiej, prawda? Pamiętasz przecież, to ja jestem tym złym.
Zacisnęła palce na rączce, ale nie dała mu się sprowokować.
— Jakbyś sam nie nadskakiwał Harrisonowi, to by ci się nic nie stało — odparła. — Sam się podstawiłeś, teraz cierp a nie zrzucasz to na mnie. Na przyszłość mów ciszej, to może nic ci się nie stanie.
Znów wnioskując po odgłosach stwierdziła, że chłopiec gwałtowanie wstał. Nie mogła sobie odmówić ironicznego uśmieszku.
— Uważaj — syknął, a jego głos zabrzmiał niebezpiecznie blisko dziewczynki. Ta jednak nadal nie zaszczyciła go spojrzeniem. — Bo ktoś może się o czymś dowiedzieć...
— A właśnie, jak już sam się tak cudownie podstawiasz — odparła unosząc głowę i starając się nie wzdrygnąć, gdy zobaczyła, że twarz Daviesa jest tuż przy jej. — To może powiesz mi, o co chodziło z tymi zielonymi włosami, co? Myślałam, że mieliśmy umowę. Ja miałam milczeć, moi przyjaciele mieli o niczym nie wiedzieć, a ty się zachowywać.
— Jakoś nie przypominam sobie tej ostatniej części — syknął.
— Och, przykro mi niezmiernie — odparła, z furią odgarniając włosy opadające jej na twarz. — Ale serio, jeśli czegoś ode mnie masz oczekiwać, to ja tak samo mogę mieć coś do ciebie. Zostaw w spokoju bliźniaków, Laurel, Wooda, Cedrika, Fione, Patricka nie wiem kogo jeszcze, ale odpuść sobie.
— Bo co? — odparł. Po czym na jego ustach pojawił się kpiący uśmieszek. — Przecież ty nic nie możesz mi zrobić. Masz związane ręce, szlamo.
Clara naprawdę była z siebie dumna, że nie dała mu w twarz.
— Może i mam — odparła, wstając. — A może i nie mam — odparła starając się wyglądać tak pewnie jak Davies. Było oczywistym, że blefowała, ale w duchu miała nadzieję, że może on tego nie wychwyci i chyba jej się udało. Ten wyraźnie był lekko skonfundowany.
— Jak to? — zapytał. — Co niby takiego masz?
— Nie muszę się z tobą tym dzielić — odparła, dumnie unosząc głowę. — W końcu ty też trzymasz swoje karty przy sobie. Oboje się nimi nie dzielimy.
— Tak! — odparł, już wyraźnie zdenerwowany. — Ale ty tego nie możesz, podła szlamo!
— JAK TY JĄ NAZWAŁEŚ?! — nowy głos pojawił się tuż za nimi. Oboje wystraszeni odwrócili się na piętach. W drzwiach stała wyraźnie rozwścieczona Rani.
— Powtórz to! — krzyknęła, podchodząc do Daviesa szybkim krokiem. — Powtórz to, bo inaczej nic cię nie uratuje! Zresztą, nawet mnie to nie obchodzi! Czy Harrison nie kazał ci się stąd wynosić?! — darła się dalej, podczas gdy obaj Krukoni stali, zupełnie wbici w ziemię. — Serio, wychodź stąd! Bo przysięgam, że naślę na ciebie profesora Flitwicka!
Daviesowi nie trzeba było tego kolejny raz powtarzać. Natychmiast wypadł z szatni. Kiedy tylko zniknął twarz Rani w zupełności złagodniała. Położyła Clarze ręce na ramionach, pochylając się.
— Wszystko w porządku? — zapytała. Dziewczynka kiwnęła głową, ale dziewczyna tylko zmarszczyła brwi. — Nie, nie jest — dodała. — Czego on chciał?
— Porozmawiać — odpowiedziała słabo Clara, siadając. Ścigająca posłała jej pełne niedowierzania spojrzenie.
— Ładna mi rozmowa — skomentowała. — Niech się tylko Harrison o tym dowie...
— NIE! — wykrzyknęła Clara, czując, że panikuje. — To znaczy... — dodała, widząc zaszokowany wzrok znajomej. — Nie, serio, nie informujmy go o tym. On i tak ma na głowie za dużo zmartwień, nie chcę mu dokładać. Poza tym, to nie jest coś, z czym nie jestem w stanie sobie poradzić.
— Jesteś pewna? — zapytała Rani, łapiąc ją za dłoń. Dziewczynka nie mogąc znieść jej pełnego zmartwienia spojrzenia opuściła wzrok na kolana, kiwając głową. Tamta westchnęła. — Adair i Ratio wiedzą? — pokręcenie głową. — Ktokolwiek wie? — skinięcie. — Chociaż tyle.
Przez chwilę panowała między nimi cisza, która postanowiła przerwać Clara.
— Tooo... O co chodzi z tobą i Harrisonem?
— A o co ma chodzić? — zapytała Rani, wyraźnie podniesionym tonem. Dziewczynka uniosła głowę z uśmiechem.
— No dawaj! Nikomu nie powiem! Obiecuję!
Ta przewróciła oczami.
— Nic takiego się nie dzieje. Po prostu jesteśmy przyjaciółmi, okay?
— Okay — jęknęła dziewczynka, z całej siły powstrzymując się od skomentowania sytuacji jaka zaobserwowała w trakcie Walentynek. — A czemu w ogóle zerwał ze Stark?
— Podobno była zbytnio zazdrosna — odparła dziewczyna, nawet nie próbując powstrzymać uśmieszku. — Ale jak coś, nie wiesz tego ode mnie! — dodała szybko. Clara ze śmiechem skinęła głową, dzięki czemu i druga ścigająca się uśmiechnęła. — A teraz chodź do pokoju wspólnego. Tutaj mimo wszystko nie jest ciepło.
— Jest! — zaoponowała zdumiona Krukonka, ale mimo to stanęła. Rani obrzuciła ja wzrokiem.
— Jestem Hinduską — powiedziała. — Mi jest wszędzie zimno, więc chociaż mi oszczędź wyziębienia się, okay?
— Okay — odparła dziewczynka i obie wyszły z szatni.
***
WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI! (wiem, wcześnie to mówię, ale no, łapiecie o co mi chodzi). Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał ^^
Do zobaczenia niedługo!
Sonia
"(…)ale no nie można było mu się dziwić" - proszę, nie używaj w narracji potocznego języka, to po prostu nie brzmi dobrze... To nie jest dialog!
OdpowiedzUsuń"Piłki chodziły już tak szybko" - te piłki chyba nie chodzą... ponownie potoczny język.
"Znów wnioskując po odgłosach wywnioskowała" - heh.
Podoba mi się ten rozdział, idealna szczypta pesymizmu na zbliżające się święta :D Szybko i płynnie się czyta, ale brakowało mi w nim odczuć Clary - to w końcu z jej perspektywy oglądaliśmy ten mecz. W drugiej połowie rozgrywki jest znacznie lepiej, bo dziewczyna reaguje na to, co dzieje się na boisku :) I podobnie jak ona współczuję krukonom, kibicowałam im :/
I Jezusie, gdyby Clara dostawała monetę za każdym razem, gdy ktoś mówi do niej per "szlamo", teraz byłaby bogata. Serio, każdy antagonista się tak do niej zwraca. Ja wiem, że mają być źli i w ogóle, ale kurczę no :D
Ah, i również życzę wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!!
UsuńDziękuję za uwagi, już poprawione ^^ I wiem, czasem przesadzam z ta szlamą, postaram się na to bardziej uważać ^^
UsuńBardzo, bardzo się cieszę, że rozdział się podobał, szczerze to jedne z moich ulubionych :P
No fakt, Harrison. Gdyby nie przeciwna drużyna to byście wygrali xdddd Tak to zwykle bywa, że jak na boisku jest jakaś inna drużyna, to kurcze, jakoś tak bardziej ciężko jest strzelić gole xd
OdpowiedzUsuńW ogóle Davies to jest taki mały gówniak. Taki co pewnie krzyczy do matki, że jak nie dostanie Swieżaka/Słodziak/inne coś to zadzowni po policję, że się nad nim znecają xd
Niech Clara mu wreszcie da w twarz czy coś xd Albo niech powie, że ma gdzieś czy komuś o tym powie, bo komu uwierzą, jej czy jakiemuś wypierdkowi Davoesowi, którego nikt nie lubi?
No właśnie xd
Wesołych Świąt 😙😙