Ku ogromnej uldze Clary, Rani nie pisnęła słowa o jej rozmowie z Daviesem. Nadal nikt nie wiedział, co między nimi zaszło wtedy w szatni i, zdaniem dziewczynki, nie musiał wiedzieć. Poniekąd była również nieco szczęśliwa, że przegrali, ponieważ gdy tylko przestąpiła próg pokoju wspólnego nagle zaczęła płakać, co oczywiście dostrzegli Patrick z Fioną. Pierwsze co od nich usłyszała to było "nie martw się, to tylko mecz", więc tego się trzymała: płakała, bo przegrali i dlatego, że bała się o O'Harę.
Na całe szczęście pani Pomfrey pokazała na co ją stać i po dwóch tygodniach wyszedł ze skrzydła szpitalnego bez nawet najmniejszego siniaka, co Harrison przywitał z ogromną ulgą. Clarze nawet obiło się o uszy, że przeprosił Daviesa za swoje poprzednie zachowanie a sam chłopak nawet poszedł do szukającego Krukonów, żeby samemu opowiedzieć co o nim mówił po meczu i szukać wybaczenia. Także Clarze wydawało się, że wszystko powoli zaczęło się układać.
Pierwszego kwietnia została zaś obudzona przez Laurel o przeklętej godzinie, jaką była szósta rano.
— Lori... Jest niedziela, daj mi spać — jęknęła, przewracając się na drugą stronę. W odpowiedzi została uderzona poduszką. — Au! Za co! — prawie wykrzyknęła, otwierając oczy. Przyjaciółka przewróciła swoimi.
— Dziś są urodziny Freda i George'a! — wyszeptała, starając się nie obudzić pozostałych dziewczynek znajdujących się w ich dormitorium. — A my obiecałyśmy Percy'emu, że pomożemy w przygotowaniach!
Na te słowa Clara natychmiast wyskoczyła z łóżka.
— No to na co jeszcze czekamy?! — wykrzyknęła, a gdy usłyszała jęki z pozostałych łóżek natychmiast ściszyła ton głosu. — Idziemy!
— Może najpierw się ubierz, co? — zapytała Laurel, z wyraźnym rozbawieniem przyglądając się pidżamie przyjaciółki. — Ja wiem, że nasi nauczyciele są bardzo tolerancyjni, ale...
— Och, cicho! — odparła Clara, ale bez żadnego tonu złośliwości w głosie. — Weź lepiej zajrzyj mi do kufra i wyjmij mój prezent!
— Znowu dałaś im trotyl? — mruknęła Ktukonka, grzebiąc w rzeczach dziewczynki. Ta przewróciła oczami, nakładając szatę Hogwartu.
— Nie — odparła urażona. — Tym razem postawiłam bardziej na te wasze prezenty. Dostaną książkę i po dwie tabliczki z Miodowego Królestwa. Chyba tak może być? — dodała, odwracając się do blondynki i wskazując na francuski warkocz, który sobie zaczęła pleść. Laurel pokiwała głową z aprobatą.
— Tak — powiedziała spokojnie, zeskakując z łóżka. — A teraz chodźmy. Te posągi same się nie zaklną.
***
Około dziewiątej rano już zaczęły czatować na bliźniaków pod obrazem Grubej Damy, nasłuchując. Kobieta na początek rutynowo zapytała ich o hasło, pomimo krukońskich krawatów jakie obie nosiły, po czym jeszcze zdołała je skarcić za podsłuchiwanie. Obie dziewczynki wymownie wywróciły oczami, nadal nadstawiając uszu. Nagle tuż za obrazem usłyszały głośny śpiew chyba wszystkich Gryfonów, którzy darli się wniebogłosy "Sto lat". Chociaż trudno było to nazwać śpiewem. Takiego fałszu Clara w życiu nie słyszała, ale się tym nie przejęła za bardzo. Według niej, to pewnie tak miało być, specjalnie prześmiewczo. Mimo wszystko byli to bliźniacy.
W końcu, po zakończeniu najgorszego fałszu na świecie, za obrazem dało się usłyszeć oklaski i wiwaty. Po kilku minutach zaś pierwsze osoby zaczęły wychodzić z pokoju wspólnego, przy akompaniamencie westchnień Grubej Damy, narzekającej, że jak tak dalej pójdzie to poprosi o zastąpienie jej innym obrazem.
Clara i Laurel z niecierpliwością wypatrywały bliźniaków, prześlizgując się wzrokiem po wychodzących Gryfonach. Jednak zanim dostrzegły solenizantów, zaczepił je Percy Weasley.
— I jak? Wszystko gotowe? — zapytał, podchodząc do nich. Obie pokiwały głowami.
— Posągi na pierwszym, trzecim, piątym i siódmym piętrze będą śpiewać — odparła Laurel, uśmiechając się. Chłopak odwzajemnił to, wyglądając na szczególnie zrelaksowanego.
— To dobrze — odparł a tymczasem za nim usłyszały głos Wooda:
— To wy w tym wieku potrafcie takie zaklęcia?
Laurel naturalnie odjęło mowę, toteż Clara poczuła się w obowiązku włączyć się do rozmowy.
— Wystarczyło trochę poćwiczyć — powiedziała, śmiejąc się trochę na widok zdezorientowanej twarzy chłopaka. Ten jednak po chwili się opanował, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— No tak, w końcu Krukonki — odparł, szczerząc zęby. — I jak coś, już długo nie będziecie musiały na nich czekać — dodał, patrząc przez ramię. — Już idą — to mówiąc skierował się w dół schodów a Percy ruszył tuż za nim, wołając, aby na niego poczekał.
— Czyżbyście na nas czekały? — usłyszały obie głos Freda. Natychmiast odwróciły się na piętach.
Obaj chłopcy szczerzyli się do nich. Fred miał na głowie fikuśny beret z niebieskimi kwiatkami ozdabiającymi nakrycie głowy a George papierową, czerwono złota koronę, co w ogóle nie zdziwiło dziewczynek. Percy wyjaśnił im już wcześniej, że swoistą tradycją Gryfonów było właśnie prezentowanie takich czapek solenizantom. Obie rzuciły się każdemu z nich na szyję.
— Wszystkiego najlepszego! — wykrzyknęły, na co chłopcy zareagowali śmiechem, obejmując każdą z nich. Kiedy ich puściły zaczęły jedna przez drugą składać życzenia, które koniec końców wyszły tak pokrętnie, że sądząc pod minach Weasleyów nie wiedzieli już czy życzą im radości czy śmierci. Podziękowali jednak za prezenty.
— To co zamierzacie dzisiaj robić? — zapytała Laurel, gdy zaczęli schodzić w stronę Wielkiej Sali. Obaj chłopcy wzruszyli ramionami.
— Myśleliśmy trochę i chyba zrobimy sobie wolne — powiedział powoli Fred. Dziewczynka kilkakrotnie zamrugała oczami, wymieniając zdumione spojrzenie z Clarą, która również przypatrywała się chłopcom w niemym szoku. — No co? Każdy zasługuje na odpoczynek.
— No tak, ale... — zaczęła niepewnie brunetka, stając w progu drzwi do Wielkiej Sali i starając się ignorować głośne wiwaty dochodzące z niemalże wszystkich stołów. — Myślałyśmy, że na swoje urodziny będziecie chcieli wyjątkowo poszaleć. Nie wiem, spróbować wysadzić lochy albo coś...
— Tak — odparł George, machając dłonią niczym król w stronę każdego z uczniów, którzy ponownie zaczęli śpiewać "Sto lat". — I pewnie tak zrobimy... wieczorem. Znaczy, nie chodzi mi o lochy oczywiście, słabo by było umrzeć w dniu własnych urodzin... Ale mamy plan, który również ma w sobie was także... Co wy na to? Ósma wieczorem, na drewnianym moście? — zapytał, zerkając w stronę przyjaciółek. Obie założyły ręce na piersiach. Clara uniosła brew.
— Rozumiem, że nie dowiemy się co to ma być aż do wieczora, prawda? — zapytała. Obaj chłopcy pokiwali głowami. Dziewczynki wymieniły spojrzenia. — No dobra — westchnęła w końcu, rozkrzyżowując ręce.
— Ale tylko dlatego, że są wasze urodziny! — zastrzegła Laurel, odchodząc w stronę stolika Krukonów, podczas gdy od strony gryfońskiej usłyszały głośny krzyk Lee Jordana "JACY WY JESTEŚCIE STARZY".
Z kolei przy ich ławie dostrzegły jakieś dziwne zgromadzenie. Połowa drużyny Krukonów oraz jeszcze jacyś ludzie, których nie znały, pochylali się nad pewną osobą, zupełnie zasłoniętą przez tłumek. Natychmiast przebiegły naokoło stolika tak, żeby zobaczyć kim był nieznajomy.
Ku ich zdumieniu był to Patrick. Chłopak wyglądał na wyraźnie czymś podłamanego. Twarz miał schowaną w dłoniach, okulary odłożone gdzieś na bok a ramiona mu drżały. Obejmujący go lekko Harrison uniósł głowę, a zauważając obie dziewczynki uśmiechnął się smutno.
— Pat... — zaczął delikatnie. — Pond i Burton tu są.
Na te słowa chłopak oderwał ręce od twarzy. Clara zauważyła, że jego oczy były wyraźnie załzawione i zaczerwienione, jakby przed chwilą płakał. Szesnastolatek przywołał na twarz chyba najbardziej fałszywy uśmiech jaki kiedykolwiek widziała, co sprawiło, że przestraszyła się jeszcze bardziej.
— Hej. Jak tam urodziny bliźniaków? — zapytał lekko zachrypniętym głosem. Odchrząknął więc i spróbował ponownie. — Wszystko w porządku?
— O to samo mogłybyśmy zapytać ciebie — odpowiedziała Laurel, siadając. — Co się stało?
— Nic — odpowiedział chłopak odwracając wzrok. Clara posłała błagalne spojrzenie Harrisonowi, lecz ten tylko pokręcił głową w zrezygnowaniu. Gdzieś obok niego usłyszała jednak niezadowolone cmoknięcie, więc to właśnie tam skierowała wzrok. To Rani kręciła głową z dezaprobatą.
— Chodzi o Ratio — powiedziała teatralnym szeptem. Patrick i Harrison spojrzeli na nią z oburzeniem w oczach na co dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. — No co? Powinny wiedzieć — po czym ponownie zwróciła się do dziewczynek. — Podobno znalazła sobie chłopaka.
— Podobno to mało powiedziane — rzuciła jakaś dziewczyna, której nie znały. — Trajkotała o nim w pokoju wspólnym wczoraj....
— CO?! — wyrwało się Clarze. Spojrzała na Patricka, który skulił się w sobie jeszcze bardziej. Czuła, że serce jej się ściska na ten widok. — Ale przecież...
— Uwierz mi, sama byłam w szoku — odparła Rani, klepiąc chłopaka po ramieniu. — W końcu w Walentynki widziałam ich u pani Puddifoot...
— Tak samo jak my ciebie z Harrisonem — mruknął Patrick kąśliwie, po czym zerknął w stronę kapitana Krukonów. — Wybacz stary.
Ten tylko wzruszył ramionami a Rani wyraźnie się zarumieniła.
— Niczego nie żałuję — powiedział chłopak, spoglądając na dziewczynę, której kąciki ust zadrżały w lekkim uśmiechu. Tylko przyjaciele, jasne, Rani, pomyślała w duchu Clara sarkastycznie. — Poza tym ona także wyglądał na zadowoloną. Co skopałeś?
— A bo ja wiem... — jęknął ze zrezygnowaniem Patrick.
— A czy... Czy Fia w ogóle wie? — zapytała wyraźnie zdezorientowana Laurel. Wzrok całej grupki skupił się na niej. Dziewczynka w zdenerwowaniu przełknęła ślinę. — No wiecie no... — dodała, lekko pocierając nadgarstki. Smutny uśmiech pojawił się na twarzy Patricka.
— Czy serio wszyscy oprócz niej wiedzą?
— TAK?! — rozległy się głosy wszytkach zgromadzonych wokół niego Krukonów. Zamrugał kilkakrotnie.
— Aha... Okay?
— Musisz jej powiedzieć! — wykrzyknęła Clara w determinacji. Laurel żarliwie pokiwała głową, w kontraście do Patricka, kory zaczął swoją kręcić.
— Niby po co? Nie chcę stać na drodze jej związku — jęknął, ponownie chowając twarz w dłoniach. Wszyscy równocześnie westchnęli.
— Gościu, serio — mruknął O'Hara, wspierając się na stojącym nieopodal Nielsonie. — Laska zasługuje na to, żeby chociaż wiedzieć a ty też przynajmniej będziesz mieć to z głowy.
— Dokładnie — poparł kolegę Harrison. — Chłopie, byłeś w stanie się postawić Forrestoriwi kilkakrotnie a nie możesz powiedzieć dziewczynie, że ci się podoba? I to od paru lat? Jestem pewien, że nawet nauczyciele o tym wiedzą! — na te słowa chłopak jeszcze bardziej się w sobie schował. Krukon westchnął.
— A propo, gdzie jest Goldberg? — mruknęła Clara do Rani, prześlizgując wzrokiem po stole nauczycielskim i zauważając wyraźny brak kobiety. Ta wzruszyła ramionami.
— Słyszałam, że wzięła chorobowe — mruknęła po prostu.
— Jak to zrobisz, postawię ci piwo kremowe — odezwał się jakiś nowy głos. Wszyscy w niedowierzaniu spojrzeli w tył, aby zobaczyć samego Derrika Forrestera. Ten wyciągnął przed siebie ręce. — No co? Nie lubię gościa, to fakt, ale to się zaczyna robić żałosne. Tak wiem, że często się z tego śmiałem, ale no... Męska solidarność czy coś...
— Myślałam, że istnieje tylko kobieca... — mruknęła na to dziewczyna, którą Clara widziała, jak rozmawiała z Patrickiem po wróżbiarstwie. Przez tłumek przebiegł cichy pomruk śmiechu. Nawet sam zainteresowany się uśmiechnął.
— Właśnie doświadczam cudu... — odparła w niedowierzaniu Rani. — Adair, to jest znak. Musisz jej powiedzieć.
— No dobra... — mruknął w końcu chłopak. — Po kolacji z nią porozmawiam.
Wszyscy od razu odetchnęli z ulgą.
— W końcu — mruknęła cicho Clara do Laurel. Ta się zaśmiała.
— Trzymamy za słowo — rzucił Harrison, siadając na swoim zwyczajowym miejscu.
— Jak tego nie zrobisz, to ty stawiasz piwo mi! — dodał Forrester. Chłopak uśmiechnął się słabo, zakładając okulary, choć po jego minie brunetka była w stanie odczytać, że w jego głowie powtarza się jedna, jedyna myśl: "co ja właśnie zrobiłem".
***
Reszta dnia upłynęła dziewczynkom w niemym oczekiwaniu na wieczór. Niestety wiedziały, że ominą wielki moment Patricka, bo w końcu obiecały już bliźniakom spotkanie. Laurel wyraźnie nie mogła tego przeboleć, ponieważ przez większą cześć dnia narzekała Clarze, że nie może tak być, że przegapi wydarzenie roku, ale no trudno. Już obiecały. Poza tym pocieszały się myślą, że może jak wrócą, to nie będzie tak późno, aby nie zapytać jakiegoś Krukona o to jak poszło.
Także punkt ósma stały na drewnianym moście w oczekiwaniu na bliźniaków. Na ich szczęście nie musiały być tam długo, bo, o dziwo, chłopcy pojawili się punktualnie.
— A więc? Gdzie się wybieramy? — zapytała Laurel na widok chłopców. Ci wyszczerzyli zęby.
— Do Zakazanego Lasu, oczywiście — powiedział Fred i już chciał ruszyć kiedy zatrzymało go głośne "CO?" przyjaciółek. — O co wam chodzi? — zapytał.
— Chyba żartujecie — wykrztusiła Clara.
— No nie — odparł George. — My tak na serio. Poza tym uspokójcie się, nie zamierzamy iść daleko. Chcemy tylko coś sprawdzić.
— Co dokładnie? — zapytała Laurel, zakładając ręce na piersi.
— Zobaczycie — odparł Fred popychając dziewczynki do przodu. — Nasze urodziny, także nie odpowiadamy na pytania.
Clara pokręciła głową w dezaprobacie. Nie podobało jej się to ani trochę. Nie chciała znowu iść do Lasu, szczególnie, że dla niej już dość tam była i wystarczyło jej na cały rok. Poza tym czuła, że już raz przeżyła taką sytuację, ale nie była w stanie sobie przypomnieć gdzie. Wiedziała tylko, że nie skończyła się ona dobrze. Ale, niestety, obiecała.
Także szli w stronę ciemnej ściany Lasu. Kiedy zaś weszli w gęstwinę wokół nich zrobiło się tak cicho, że słyszeli niemal każdy szczęk gałęzi. Nie śpiewały żadne ptaki. Nawet wiatr nie szumiał pośród liści, co jeszcze bardziej skonsternowało Clarę. W końcu, mimo wszystko, las to las. Dom wielu zwierząt. Nigdy nie było w nim aż tak cicho.
Reszta chyba też zauważyła, że coś jest nie tak, bo Laurel skuliła się a bliźniacy nie wyglądali już na tak pewnych siebie. Podczas gdy kolejny szczęk gałązki przyprawił ich niemal o atak serca, Fred w końcu powiedział.
— Wiecie co? Może to przełożymy...
Właśnie wtedy usłyszeli głuchy huk, jakby coś z mocnym impetem uderzyło w drzewo. Cała czwórka z krzykiem podskoczyła. Przez chwilę panowała upiorna cisza. Wszyscy instynktownie chwycili się za ręce, uważnie nasłuchując. Po chwili huk się powtórzył i dołączył do niego tętent kopyt, tak głośny, jakby znajdował się tuż obok nich. Nagle znikąd doszedł ich męski krzyk.
— Kto to był? — pisnęła histerycznie Clara.
W tym momencie uczucie deja vu, które towarzyszyło jej od chwili wejścia między gęstwiny jeszcze bardziej się nasiliło. Jakaś czerwona lampka zapaliła jej się w głowie, ale nie była w stanie przypomnieć sobie o co chodzi. Poczuła tylko jak krew zastygła jej w żyłach a sama zaczęła drżeć ze strachu.
— Nie wiem... — mruknął cicho Fred. — Nie wiem czy chcę...
— Możemy się dowiedzieć — przerwał mu George, wyjmując z kieszeni Mapę. Dziewczynce nie umknął fakt, że podczas wymawiania hasła głos mu lekko drżał, podobnie jak i ręce. Po chwili upiornej ciszy chłopak wydał z siebie zduszony okrzyk.
Spojrzał na resztę i powiedział cicho:
— Nie wiem, czy chcecie to wiedzieć...
— Mów — powiedziała cichutko Clara, kierując swój przerażony wzrok na niego. Kiedy George przełknął głośno ślinę, zaciskając mocno palce na Mapie, dziewczynce zdawało się, że wie już przed nim jakie imię wymieni.
— To Patrick — wyszeptał z trwogą.
***
PAM PAM PAAAM. Brzmi znajomy również Wam, drodzy czytelnicy? Bo powinno ;)
Szczęśliwego Nowego Roku Wam wszystkim tak w ogóle! Mam nadzieję, ze 2019 będzie owocował w jeszcze więcej weny i napisanych rozdziałów! Nie mogę się doczekać pisania części trzeciej! I w mnóstwo wolnego czasu (haha, matura, haha, tak, mnóstwo wolnego czasu... Szczególnie w maju tego roku, prawda? :)) )
Sonia
Podoba mi się jak piszesz bliźniaków. To nie jakieś wypaczone wersje z oryginału, ale prawdziwy Fred i George. Dobrze się ich czyta :)
OdpowiedzUsuńI biedny Patrick, złamane serce w tak młodym wieku! No szkoda chłopaka, szkoda.
Ale to zakończenie D: co się tu wydarzyło?! Miałeś wyznawać miłość, ty tchórzu! :D
I Ty mi kazałaś przeczytać tak dawno temu? Sonia, przecież tutaj jest cliffhanger, teraz będę się zastanawiała co się stało :___:
OdpowiedzUsuńW ogóle biedny Patrick, nie dość że ma złamane serce to jeszcze robi coś dziwnego w Zakazanym Lesie, a miał wyznać miłość dziewczynie, no jak to tak?
Czekam na następny :*