piątek, 22 lutego 2019

24. Tętent kopyt

Znalezione obrazy dla zapytania harry potter centaury
— Żartujesz — powiedziała Clara roztrzęsionym głosem. — Żartujesz, prawda?
— Chciałbym — powiedział cicho George. Dziewczynka zaczęła kręcić głową.
— Nie! — wykrzyknęła tak głośno, że ptak, siedzący obok niej odfrunął. — Nie! To nie może być prawda! Przecież miał dzisiaj rozmawiać z Fią!
— Może się pokłócili? — rzucił Fred, zaciskając mocno palce na ręce Clary.
— Musimy coś zrobić — powiedziała Laurel. Pomimo jej cichego tonu w jej głosie zabrzmiała mocna nuta determinacji. W nikłym świetle, już właściwie zaszłego, słońca widać było, jak bardzo jest blada. Usłyszeli kolejny krzyk.
Clara poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
— Tak, ale co? — powiedział Fred, puszczając dłoń przyjaciółki i zakładając ręce na piersi.
— Idźmy do... Do Hagrida? — odparła dziewczynka, drżąc i walcząc z łzami. — On na pewno będzie wiedział co robić, prawda?
— Masz rację — przyznał George, po czym poderwał głowę, skanując otoczenie. — Do Hagrida! Biegiem!
Nie trzeba im było tego dwa razy powtarzać. Natychmiast zaczęli pędzić w kierunku chatki gajowego.
Clara jeszcze nigdy tam nie była. Gdyby nie była aż tak przerażona, na pewno zwróciłaby uwagę na to, jak ślicznie i czarodziejsko wyglądała. Była mała,  okrągła, z dachem przypominającym nieco tiarę czarodzieja. Do wejścia prowadziły malutkie kamienne schodki, obok których oparta była kusza. Obok domku znajdował się tam również mały ogródek oraz staromodna, kamienna studzienka.
Bliźniacy pierwsi dopadli drzwi, uderzając w nie mocno pięściami.
— Hagridzie! Hagridzie! — krzyczeli. W środku rozległ się jakiś rumor aż w końcu drzwi otworzyły się. W ich progu stanął mężczyzna, którego Clara widziała tylko raz - gdy wraz z nimi płynął przez Czarne Jezioro na łódkach.
— Co się stało, co? Po Weasleyach tego się spodziewałem, ale po Krukonkach? Tak późno na błoniach? — zapytał wesoło, ale widząc przerażone miny całej czwórki, natychmiast spoważniał. 
— Hagridzie, proszę — odezwała się Laurel, obejmując się rekami. — Musisz nam pomóc!
— Dobrze, już, spokojnie — odparł olbrzym, odsuwając się tak, aby wpuścić przyjaciół do środka. — Wejdźcie.
— Nie mamy czasu! — wykrzyknęła z kolei Clara. — Ktoś jest w niebezpieczeństwie!
— Dlatego nie chce, żebyście i wy w nim byli — odparł stanowczo mężczyzna. — No, już, do środka.
Przyjaciele na te słowa posłusznie weszli do chatki. Hagrid zaryglował drzwi, gestem nakazując im, żeby usiedli, po czym sam zawiesił czajnik nad paleniskiem. Wielki, czarny pies, który leżał spokojnie na łóżku przykrytym patchworkową kapą, uniósł łeb wyraźnie obserwując nowo przybyłych. Na jego widok Laurel pisnęła, przysuwając się nieco bliżej Freda, który to  zapewnił ją półgębkiem, że zwierzę nie gryzie. Mężczyzna za to wyprostował się i odwrócił się w ich stronę, pytając:
— No dobrze. Teraz na spokojnie, co się stało?
— Byliśmy w pobliżu Lasu — wystrzelił prosto z mostu George. — I już chcieliśmy wracać do zamku...
—...kiedy... kiedy nagle... — zaczęła z kolei Clara ale głos jej się załamał. Na myśl o Patricku, znajdującym się w lesie, prawdopodobnie z jakąś niebezpieczną bestią, traciła oddech. Gdy próbowała desperacko go złapać, poczuła ciężką dłoń Hagrida na swoim ramieniu. Jego głos przebił się przez jej spazmatyczne oddechy i pisk Laurel. Coś... coś jej kazał... oddychać? Przecież to robi? Robi to, prawda?!
— Tak, dziecko, dobrze. Powoli — usłyszała już wyraźniej jego słowa.
Spróbowała więc nabierać powietrza przez nos a potem wypuszczać je ustami. Jej mama czasami to robiła gdy była zdenerwowana i wyglądało to zawsze tak, jakby jej pomagało. Z nikłym zadowoleniem, Clara odkryła, że i na nią miało to kojące działanie. Wraz z ostatnim wdechem schowała twarz w dłoniach, próbując się skupić. Patrick jej potrzebuje, więc ona musi być spokojna!
— Usłyszeliśmy huk — powiedziała w końcu, unosząc lekko spoconą twarz w stronę Hagrida. — A potem czyjś krzyk.
Na te słowa mężczyzna zmarszczył brwi a ciepłe iskry w jego oczach znikły. Po chwili rozszerzył źrenice, w niemym przerażeniu przyglądając się całej czwórce. W końcu wstał i ruszył do drzwi. Wyszedł na dwór, aby po chwili wrócić z kuszą. Jego pies zaszczekał głośno.
— Cicho, Kieł — mruknął olbrzym. — A wy posłuchajcie mnie i to uważnie. Ja idę tera do psorów. Jak wrócę macie siedzieć u mnie. Nie ruszacie się stąd. I pod żadnym pozorem nie wchodźcie do Lasu.
— Ale dlaczego? Hagridzie, co się dzieje? — zapytał cicho Fred. Ten pokręcił bezsilnie głową.
— No ta, wy opiekę macie za rok — mruknął. — Nie mam czasu, więc podam to wam w skrócie. Centaury dzisiaj mają wybrać nowego przywódcę, bo stary, niech go diabły, złamał nogę. Poza tym to już i tak ich czas. Więc teraz te łachudry szukają dla nowego ofiar. Ten uczniak mógł zostać złapany.
Clara i Laurel w tym momencie zasłoniły sobie usta, oczami okrągłymi jak spodki wpatrując się w olbrzyma. Za to bliźniacy pobledli nawet pod piegami. Hagrid, nie zważając na to, kontynuował:
— Dlatego żadne z was ma mi się stąd nie ruszać. Piętnaście lat temu już zdarzył się wypadek, że centaury porwały chłopca. To się nie może powtórzyć. Kieł, waruj — dodał, kierując te ostatnie słowa w stronę psa. — Masz się nimi opiekować — i z tymi słowami pobiegł w stronę zamku, zostawiając przerażonych przyjaciół samych sobie.
Ci, jak tylko olbrzym wyszedł, przysunęli do siebie krzesła, zbijając się w ciasną gromadkę. Obie dziewczynki drżały w przerażeniu a już w szczególności Clara. Nie była w stanie wyobrazić sobie tego, że Patrick jest teraz zdany na łaskę bądź niełaskę centaurów i nikt mnie może mu pomóc.
— Nie tak sobie wyobrażałem te urodziny — mruknął Fred, próbując nieco rozluźnić atmosferę, ale oprócz słabego uśmiechu brata nie spotkał się z żadną odpowiedzią.
— Ja... Po prostu... No... — jąkała się Laurel, tępo wpatrując się w podłogę. — Czy wy też widzicie go? Samego w lesie...
— Przestań — ofuknęła ją Clara, mimo, że jej głos nie brzmiał ani trochę pewnie a jej myśli pokrywały się z tymi przyjaciółki. — Nauczyciele mu pomogą, prawda? — zapytała, unosząc głowę, jakby desperacko oczekując pocieszenia.
— Pewnie tak — mruknął cicho George. — Chociaż... Hagrid nie wspominał, czy tamtego chłopaka zdołali odratować, więc...
— Nie kończ — poprosiła go Laurel.
W chatce zapanowała cisza, przerywana tylko trzaskiem ognia. Po chwili jednak została ona przerwana gwizdem czajnika, który nadal wisiał nad paleniskiem. Clara niechętnie wstała zdejmując go z haka i odkładając na kredens. Po tym stanęła na palcach, otwierając szafkę i starając się wymacać ręką kubki.
— Daj, pomogę ci — mruknął George, podchodząc do niej.
Przez następną chwilę robili herbatę. Clara miała nadzieję, że może jak zajmie czymś ręce, to przestanie myśleć o Patricku i nawet przez chwilę jej to wychodziło, dopóki przez trzęsące się ręce nie zbiła kubka. Dźwięk był tak głośny, że wszyscy aż podskoczyli. Nawet Kieł zszedł z łóżka, uważnie obwąchując kawałki. Dziewczynka poczuła, jakby miała się za chwilę rozpłakać, ale odwróciła się tyłem, skanując pomieszczenie w poszukiwaniu miotły. W tym momencie Laurel w końcu nie wytrzymała.
— George — zaczęła, już nieco pewniejszym głosem. — Daj mi Mapę.
— Po co? — zapytał zaskoczony chłopak. Dziewczynka przewróciła oczami.
— Po prostu mi ją daj, okay? — warknęła, wyciągając w jego kierunku dłoń. Ten, lekko w szoku, ale jednak podał jej pergamin. Laurel przez chwilę skanowała papier, jakby czegoś szukając, żeby później gwałtowanie odsunąć krzesło i skierować się w stronę drzwi.
— Ej! — wykrzyknął Fred, podbiegając do niej i łapiąc ją za rękę. — A ty gdzie idziesz?
— Do Lasu — odparła dziewczynka nawet nie odwracając się w jego stronę.
— Hagrid kazał nam tu poczekać — przypomniała Clara, podchodząc do przyjaciółki. Ta wzruszyła ramionami.
— I co z tego? — odparła. — Nie jestem w stanie tu tak siedzieć i myśleć "co jeśli"!
— Myślisz, że ja tak? — wykrzyknęła oburzona Krukonka, zakładając ręce na piersi. — Ale to jest jedyne co możemy zrobić! Nauczyciele się tym zajmą, musimy w to wierzyć! I w ogóle co my możemy zrobić? Przecież jeszcze się zgubimy i trzeba będzie szukać całej naszej piątki!
— Nie, jeśli pójdziemy tam, gdzie jest Goldberg! — odparła natychmiast Laurel. Pozostała trójka zamarła, patrząc na nią w niemym osłupieniu. Dostrzegając ich zdziwienie dziewczynka podbiegła do Mapy, nadal leżącej na stole i prztyknęła im do oczu. — Widzicie? — powiedziała, stukając palcem w czarną kropkę opatrzoną nazwiskiem nauczycielki obrony przed czarną magią, która rzeczywiście znajdowała się gdzieś w Zakazanym Lesie. — Tu jest Goldberg, a dopiero tam jest Hagrid z resztą! — dodała, pokazując im kropki z nauczycielami, które z kolei przemieszczały się dość powoli po zamku. — My będziemy tam szybciej!
— Ale co my możemy? — zapytał z powątpiewaniem Fred. — Sama zobacz, idzie z nimi Kettleburn... Wiecie, ten od opieki nad magicznymi stworzeniami... I nawet sam Dumbledore!
— Ale oni nie będą wiedzieli gdzie iść! — próbował nadal kłócić się Laurel. — Stracą tylko czas na przeczesywaniu Lasu a tymczasem Patrick.... — głos jej się załamał, ale wzięła tylko głęboki oddech i dodała: — Patrickowi może się coś stać!
— Goldberg tam jest — przypomniała przytomnie Clara, pomimo ściśniętego gardła. Jej przyjaciółka na głos wypowiadała właściwie wszystko, co siedziało w jej głowie. Ale nagle coś jej nie pasowało. Rani mówiła rano, że nauczycielka wzięła chorobowe... To dlaczego teraz chodziła po Lesie?
— Tak, ale... — westchnęła Laurel, chowając twarz w dłoniach. — Nie możemy chociaż... Nie wiem... Oznaczyć im drogi? Wiecie wypuścić parę czerwonych iskier w górę, żeby pokazać im, gdzie mają iść? Nikt by się nawet nie dowiedział, że to my, nauczyciele by pewne pomyśleli, że to Goldberg a my byśmy wrócili i nikt by się nie zorientował, że nas tu nie było... Przecież psy nie potrafią mówić...
Pozostała trójka wymieniła spojrzenia. W sumie Clara musiała przyznać jej rację. Stanie z założonymi rekami też ją wykańczało a to co mówiła przyjaciółka brzmiało logicznie. Poza tym Fred i George też wyglądali na przekonanych.
— Okay — powiedziała, szukając potwierdzenia u chłopaków, którzy tylko skinęli głowami. — Ale bierzemy ze sobą psa.
— Kieł jest tchórzliwy niczym chrobotek — mruknął Fred, podchodząc do zwierzęcia. — Ale faktycznie, lepiej go wziąć. Zna Las, w końcu zawsze tam chodzi z Hagridem.
— Dzięki — mruknęła Laurel do Clary. Ta tylko uśmiechnęła się słabo, czując jak ponownie coś zawiązuje jej się w żołądku.
***
Pięć minut później zagłębili się w Las, starając się kroczyć najciszej jak tylko mogli. Nie do końca jednak pomagał im w tym Kieł, który albo dawno nie wychodził, albo zawsze tak reagował na wyjście na spacer. Pies bowiem rzucał się na każdą stertę liści jaką był w stanie dostrzec w nikłym świetle czterech różdżek. Parokrotnie był przywoływany do porządku przez bliźniaków, ale bezskutecznie. Przyjaciele po pewnym czasie zaczęli to ignorować, skupiając się tylko na tym, aby dotrzeć tam gdzie znajdowała się profesor Goldberg.
Przez całą drogę Clara nie mogła odpędzić od siebie myśli, że coś w tym wszystkim jest nie tak. Dlaczego nauczycielka najpierw aż bierze chorobowe, aby później iść do Lasu? Czy sama miała w tym jakiś cel? No bo przecież już była tam zanim oni poszli do Hagrida, a przynajmniej tak jej się wydawało. Co w ogóle robiła w Lesie w pierwszym miejscu? To nie było normalne...
Wolała jednak nie dzielić się tymi spostrzeżeniami z przyjaciółmi. Wszyscy i tak byli już za bardzo przerażeni perspektywą wejścia do lasu w środku nocy a nie pomagała im historia Hagrida. Poza tym żadne z nich nie było przygotowane na to, co mogło ich tam spotkać. Nie chciała im jeszcze dokładać swoimi teoriami.
W pewnym momencie zaczął do nich dochodzić głuchy odgłos bębnów. Wymienili spojrzenia.
— Idziemy dalej? — wyszeptała cichutko Laurel.
— To był twój pomysł — odparł Fred, nieco oskarżającym tonem. Dziewczynka spiorunowała go wzrokiem.
— Tak, ale...
— Może... Idźmy aż nie zobaczymy Goldberg? — zasugerowała Clara, nerwowo odgarniając włosy. — Wtedy wypuścimy iskry... Żeby wiecie, nauczyciele mieli jak najbliżej... i natychmiast zawrócimy?
Reszta tylko skinęła głowami. Im bardziej zbliżali się w stronę bębnów i, według Mapy, w stronę nauczycielki robiło się coraz jaśniej. W pewnym momencie musieli zgasić różdżki, żeby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. W końcu drzewa przerzedziły się, a oni dostrzegli to, co było przyczyną światła.
Przed nimi rozpościerała się polana, która okrążona była w zupełności centaurami. Każdy z nich trzymał pochodnię a w środku koła rozpalono ogromne ognisko. Za nim, wśród płomieni, Clara była  w stanie dostrzec dwa centaury: jeden, ze zwieszoną głową, klęczał a drugi stał tuż przy nim z czymś, co niebezpiecznie przypominało nóż.
— Gdzie jest Patrick? — wyszeptała z nieco ściśniętym gardłem dziewczynka, uważnie skanując polanę. Ich przyjaciela nigdzie nie było widać.
— Nie wiem — odparł równie cicho George, nie mogąc oderwać oczu od akcji przed nim. — Ale rzucajmy to zalecie i zabierajmy się stąd.
— A Goldberg? — zapytała zdenerwowana Laurel. — Gdzie jest Goldberg? Według Mapy powinna tu być...
— I jest! — niemal wykrzyknął Fred, ale został sprowadzony z powrotem do szeptu, widząc jak centaur, stojący najbliżej nich przekręcił lekko głowę, jakby skanując otoczenie. Przyjaciele natychmiast skoczyli głębiej między krzaki. — Jest za drzewami, podobnie jak my — wyszeptał cichutko. — Więc dziewczyny, błagam was. Po zaklęciu każdy i idziemy znowu do Hagrida.
Reszta tylko skinęła głowami. Wszyscy czworo skierowali różdżki w górę, mrucząc cicho Vermillious. Na niebie zwisły cztery snopy czerwonych iskier. Przyjaciele już mieli się zbierać do powrotu, kiedy nagle odgłos bębnów ucichł, tak samo jak osobliwy śpiew centaurów. Spojrzeli na siebie z przerażeniem:
— No chyba nie... — zaczął George, ale natychmiast ucichł, gdyż centaur stojący za ogniskiem zaczął przemawiać.
— Bracia! W ten oto dzień, gdy Mars zaczyna jasno płonąć a gwiazdy układają się po naszej myśli, musimy dokonać wyboru. Nasz wódz  tutaj wskazał ręką  na klęczącego obok niego przedstawiciela swojego gatunku.  Nie jest już w stanie nam doradzać! Nie może biegać wraz z nami! Nie jest przydatny na polowaniach a sam jest już stary! Czy mamy jakieś podstawy, by pozwolić mu przebywać między nami?
— NIE! — rozległ się głośny krzyk ze wszystkich stron. Clara aż się wzdrygnęła.
— Czy zasługuje na to, by żyć wśród nas?
— NIE!
— Oni chyba powariowali — wydusiła z siebie Laurel. — Przecież on tylko złamał nogę...
— Tak, ale koń ze złamaną nogą jest uśmiercany w świecie mugoli — odszepnęła jej na to Clara, chociaż sama czuła się tak, jakby miała za chwilę zwymiotować.
— Ale koń to koń! Ma mniej rozumu niż centaur! — obruszył się na to Fred. Brunetka tylko pokręciła głową. Nie podobało jej się to. Szczególnie, że nadal żadne z nich nie wiedziało do czego to wszystko ma prowadzić. Tymczasem centaur kontynuował:
— Czy wódz ma nam cokolwiek do powiedzenia?
Ten tylko uniósł głowę. Clara na widok jego twarzy wydała z siebie cichy okrzyk, który natychmiast został przyciszony, gdy trzy pary rak zasłoniły jej usta. Zamrugała kilka razy, upewniając się.
— To Helios — mruknęła cichutko a widząc brak zrozumienia w oczach przyjaciół, dodała: — Ten centaur, który pomógł nam wyjść z Lasu rok temu...
— I oni chcą go zabić? — pisnęła Laurel. Bliźniacy pokręcili tylko głowami w niedowierzaniu.
— Chciałbym tylko rzec — odezwał się Helios, sprawiając, że przyjaciele na nowo skupili się na polanie. — Iż mam nadzieję, że byłem dla was dobrym wodzem. I, że ty, Chejronie, będziesz dbał  o nich i im służył tak dobrze, a może nawet lepiej, niż ja, podobnie jak twój przodek i jego przodek zapisani dziś w gwiazdach.
— ON NA PEWNO NIE BĘDZIE SIĘ SPRZYMIERZAŁ Z CZARODZIEJAMI, TAK JAK TY! — rozległ się skądś wściekły głos. Przyjaciele na te słowa wymienili przerażone spojrzenia.
— Co? — zdołał wykrztusić z siebie George, ale odpowiedział mu na to Helios.
— Niestety, Zakało, lecz nasz rewir jest obok szkoły czarodziejów i musimy z nimi współpracować. Jestem pewien, że Chejron to rozumie.
— Rozumiem — odparł spokojnie drugi z centaurów. — Lecz na czarodzieju twoja kadencja się zaczęła i na czarodzieju się skończy. Przyprowadźcie go tutaj!
W tym momencie przyjaciele wreszcie dostrzegli Patricka, którego trzymały pod ramiona dwa centaury. Chłopak wyraźnie próbował im się wyrwać, ale zwierzęta miały mocny uścisk. Z miejsca w którym stali nie byli w stanie dostrzec jego twarzy, gdyż był odwrócony do nich tyłem, lecz kawałek jego szaty był zakrwawiony. Na jego widok Clara i Laurel zasłoniły sobie usta, tłumiąc tym samym okrzyki przerażenia.
— Co oni zamierzają mu zrobić? — pisnęła Clara, czując, że łzy ponownie napływają jej do oczu, a ręce zaczynają się trząść.
— Nie wiem — odparł słabym głosem Fred. — Ale.... spójrzcie na Goldberg! — dodał, wskazując palcem miejsce, w którym skrywała się nauczycielka. Kobieta wyraźnie na coś czekała. Stała oparta o drzewo z różdżką w pogotowiu, a gdy na środek wyprowadzono Patricka lekko drgnęła. Clarze mogło się to wydawać się, ale Goldberg wyglądała tak, jakby przed chwilą również płakała.
— A więc! — zaczął ponownie Chejron uroczystym tonem. — Krew za krew! My jesteśmy równi czarodziejom, więc gdy ginie jeden z naszych — powiedział wskazując zaostrzonym narzędziem w stronę Heliosa.  — Ginie również i czarodziej!  dodał wskazując na Patricka. Chłopak zamarł, a Clara ledwo powstrzymała się od krzyknięcia głośnego "Nie!". Zamiast tego zgięła się wpół pod wpływem nagłego szlochu który wstrząsnął jej ciałem. To się nie może dziać naprawdę! Zaraz go zabiją! I w imię czego? Jakiegoś głupiego rytuału? Przecież on na to nie zasługuje! I gdzie są ci wszyscy nauczyciele?!
Centaury ponownie zaczęły bić w bębny a Chejron uniósł nóż, przystawiając go do szyi Heliosa.
— W imię naszych przodków, na cześć Stwórcy Koni, Posejdona, żegnaj Wodzu Heliosie! Niech twa dusza ponownie zawiśnie w gwiazdach! — i już celował w szyje centaura, gdy nagły strumień pomarańczowo-żółtego światła przeciął powietrze, kierując się proso w stronę Heliosa, lecz nigdy nie doleciał. Tuż przed nosem zaszokowanego centaura strumień odbił się.
— Co je... — zaczął zaszokowany Fred, ale natychmiast przerwał, gdyż nagle cała czwórka poczuła za sobą czyjąś obecność. Kieł, który wcześniej siedział spokojnie, zaczął dość donośnie szczekać. Przerażeni odwrócili się. Zobaczyli starszego mężczyznę stojącego tuż za nimi, z białą brodą i siwymi włosami, zupełnie rozczochranymi. Clarze nie umknął fakt, że zamiast lewej dłoni miał on wstawioną drewnianą protezę.
— Czy wyście poszaleli, dzieciaki? — mruknął cicho. — Odsuńcie się, zanim ktokolwiek was zauważy.
Przyjaciele byli w takim szoku, że posłusznie odwrócili się i bez żadnych pytań podeszli w stronę starszego pana. Ten wyraźnie odetchnął z ulgą.  Teraz jazda mi stąd, zanim rozpęta się piekło!
— Ale... panie profesorze... — zaczęła niepewnie Laurel, widocznie z góry zakładając, że był to nauczyciel.
— Żadnego "ale" młoda damo! — syknął na to mężczyzna. — Nie widzicie, co się tu taj dzieje? — zapytał zataczając koło nad polaną. W tym czasie powietrze rozdarł głośny ryk wzburzenia wszystkich centaurów. Wszyscy ponownie wrócili wzrokiem w stronę polany.
— Co to ma być?! — wydarł się Chejron, patrząc w miejsce z którego wytrysnął strumień światła.
— Dobry wieczór, Chejronie — wszyscy usłyszeli spokojny głos, który każdy czarodziej na świecie byłby w stanie rozpoznać. Na środek polany, spokojnym krokiem wyszedł Albus Dumbledore, a wraz za nim Hagrid. Skinął również głową w stronę spętanego centaura. — Heliosie.
— Dumbledore! Co ty tutaj robisz! Przeszkadzasz nam w naszych najświętszych rytuałach! — wykrzyknął rozwścieczony Chejron. Profesor, nie zważając na to, kontynuował:
— Musicie mi wybaczyć to najście, lecz niestety jestem zmuszony interweniować. Widzicie, gdy Hagrid przybiegł do mojego gabinetu, budząc przy tym nieomal cały zamek, miałem prawo się zaniepokoić. Lecz gdy powiedział mi, że porwaliście chłopca — tu wymownie spojrzał na Patricka, który nadal próbował się wyrwać. — Poczułem się w obowiązku interweniować.
— Ten czarodziejski szczyl należny teraz do nas! — wykrzyknął gdzieś z tyłu Zakała, a po jego słowach rozległ się pomruk zgody u centaurów.
— Ten chłopiec — przerwał mu Dumbledore, prawdopodobnie oceniając go wzrokiem. — Jest uczniem Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. O ile mnie pamięć nie myli, piętnaście lat temu, gdy w Lesie zaginął chłopiec, podpisaliśmy z waszym nowym wodzem, Heliosem, pakt, że nie możecie naruszać bezpieczeństwa naszych uczniów.
— Helios dziś ma zginąć!
— Poza tym spójrz, Dumbledore, do czego doprowadził twój pakt!  rozległ się nowy głos, kobiecy. Wszystkie oczy spoczęły na profesor Goldberg, na którą Clara zwróciła uwagę dopiero teraz. Zdziwiona, z oczami wielkimi jak spodki przyglądała się wyraźnie rozwścieczonej nauczycielce, która szarpała się będąc w zaskakująco mocnym uścisku profesor McGonagall. Widocznie zanim Dumbledore wkroczył na polanę, musiał wysłać starszą kobietę, aby jakoś unieszkodliwiła młodszą. Ale dlaczego?  — Zdradziły! Były gotowe ponownie zarżnąć chłopca, w imię Bóg wie czego! Tak samo jak Jamiego!
— Dzieciaki — syknął z kolei nauczyciel za nimi. — Wychodzimy stąd! Ale to już!
— Błagam, panie profesorze  wyszeptała Clara z ewidentną nutą desperacji w głosie, odwracając się. Czuła, ze się trzęście, nie wiedziała jednak czy z zimna czy ze strachu. — Ten chłopak to mój przyjaciel! Ja... ja nie dam rady teraz wrócić do zamku! I moi przyjaciele również nie!
Ten przez chwilę lustrował ich wzrokiem, korzystając z chwili ciszy, jaka zaległa na polanie po słowach kobiety. Po kilku sekundach westchnął.
— Dobrze — odparł. — Ale po tym wszyscy będziecie się musieli tłumaczyć przed dyrektorem.
— Tino — odezwał się tymczasem Dumbledore. — My się rozmówimy już na osobności. Teraz, nie chcę wchodzić w wasze rytuały, lecz chłopiec ma zostać odstawiony nam. Jest on uczniem tej szkoły i podlega jej protekcji.
— Tradycja tego zabrania — próbował bronić się Chejron, lecz w tym momencie Hagrid wybuchnął.
— CZY WY NIE ROZUMIECIE, KUPO KOŃSKICH ZADÓW, ŻE TU NIE CHODZI O WAS?! TEN CHŁOPAK MA RODZINĘ! MACIE GO ODDAĆ, ALE JUŻ! — i mówiąc to uniósł kuszę, na co wszystkie inne centaury odpowiedziały, podnosząc ostrzegawczo swoje łuki.
— Hagridzie! — skarcił go Dumbledore. Olbrzym zwiesił głowę.
— Przepraszam, panie psorze — mruknął cicho. Dyrektor westchnął, po czym ponownie zwrócił się do centaurów.
— Wydajcie nam chłopca, a odejdziemy w spokoju. Ministerstwo nie zostanie powiadomione o tym przykrym incydencie, a tym samym wasze stado nie będzie zmuszone by poszukiwać nowego domu. Pomyśl, Chejronie. Chyba nie chcesz, by twoje panowanie zaczęło się od tak przykrego wydarzenia.
— Nikt nas stąd nie wygoni! — zakrzyknął ponownie Zakała. Fred przewrócił oczami.
— Czy ten gość nie wie kiedy się zamknąć? — mruknął. W odpowiedzi dostał w ramię od Laurel. — Au! Za co!
— To nie czas na żarty! — ofuknęła go, przypatrując się w napięciu sytuacji. Chejron zdołał uciszyć rozjuszonego centaura gestem ręki.
— Dobrze — powiedział. — Conanie, Dionizosie, puśćcie chłopca.
Tak też zrobiono. Patrick, gdy tylko został wypuszczony, natychmiast podbiegł w stronę Hagrida, wyraźnie ciężko oddychając, a Clara poczuła jak ciężki kamień spada jej z serca. Ponownie poczuła łzy napływające jej do oczu, ale tym razem były to łzy szczęścia. Z obu swoich stron poczuła jak Laurel i George ściskają ją mocno za ręce. Tymczasem olbrzym objął go ramieniem, klepiąc go po plecach.
— Już, spoko chłopie — odparł. — Pani Pomfrey da ci coś na uspokojenie czy coś...
— Dziękuję za wyrozumiałość — powiedział spokojnie Dumbledore. — A teraz... prosimy o wydanie nam również i Heliosa.
— Po co?
— Przykro mi, ale nie zgadzam się na zarzynanie stworzeń — odparł spokojnie starszy mężczyzna. — A jego da się jeszcze wyleczyć. Mamy w szkole wykwalifikowanego magizoologa, który jest w stanie się tym zająć. Po tym, jak zostanie  uleczony, przeniesiemy go na inny rewir.
Chejron ucichł na chwilę, wyraźnie się zastanawiając. Clara przyglądała mu się w napięciu. Sama była zaskoczona swoją troską o centaura, ale w końcu... Gdyby nie Helios, na pewno błąkałaby się po lesie, może i z tydzień. Podobnie jak wcześniej Laurel i bliźniacy. Według niej powinien on żyć! W końcu to nie fair!
— Dobrze — odparł w końcu Chejron. — Od teraz i od zawsze tradycja ta odbywać się będzie bez krwi. Zapamiętaj to sobie, Dumbledore! — rzucił, wierzgając przy tym kopytami. Ten skinął lekko głową.
— Dziękuję ci. A teraz wybacz, mam własne, szkolne sprawy do załatwienia — i to mówiąc obrócił się a jego jasne oczy wyraźnie spoglądały na miejsce, w którym skryci byli przyjaciele.
— Mamy przekichane — mruknął cicho George.
***
Ekhem... Troszku mnie nie było prawda? i zostawiłam Was z cliffhangerem, prawda? Um... przepraszam? Wybaczcie, matura, wszędzie matura i stres. Niedługo powinno być już lepiej. Tak jak lepiej jest z tym plot twistem... To znaczy w moim przekonaniu wypada lepiej niż z pierwszej księgi... Ale w sumie pozostawiam to Wam do oceny <3
Sonia

1 komentarz:

  1. "— Dlatego nie chce, żebyście i wy w nim byli — odparł stanowczo mężczyzna. — No, już, do środka." - to brzmi tak, jakby Hagrid już wiedział, że ktoś jest w niebezpieczeństwie, jeszcze zanim mu o tym powiedzieli. A przecież na tym etapie wie tylko, że coś wystraszyło czwórkę uczniów...

    A tak poza tym, świetny rozdział, Hogwart jak zwykle najbezpieczniejszą szkołą jaka kiedykolwiek istniała xD Och, i czy Goldberg znała tamtego ucznia porwanego piętnaście lat temu przez centaury? :O W sumie to ma pewien sens.

    OdpowiedzUsuń

theme by xvenom | sg