sobota, 25 stycznia 2020

8. Opieka nad magicznym stworzeniami

Znalezione obrazy dla zapytania care of magical od creatures
 Pierwsza wróżba co prawda nie wypełniła się, lecz druga owszem - i w dodatku o wiele za szybko.
Pod koniec tygodnia podczas porannej poczty przy stole Krukonów wylądowały Apollo i Morgana. Pojawienie się sowy Clary nie wzbudziło zbytniego zainteresowania — dziewczyna i tak spodziewała się listu od rodziców — lecz Apollo zdumiał trochę je obie. Dziewczyny wymieniły spojrzenia.
— Jest pierwszy tydzień, chyba jeszcze nic nie zrobiłam — mruknęła do siebie Laurel, odwiązując z jego nóżki list. Ku ich zaskoczeniu, oprócz listu, rodzice dziewczyny załączyli również  najnowszy numer Proroka Codziennego. Po rozwinięciu gazety, w oczy od razu rzucał się zaznaczony czerwonym atramentem artykuł. Clara i Laurel wymieniły ponownie spojrzenia i zaczęły czytać.

 CO NOWEGO W SPRAWIE WŁAMANIA DO GRINGOTTA?

 Śledztwo w sprawie włamania do Banku Gringotta utknęło w martwym punkcie. Włamanie, które miało miejsce 31 lipca, uważa się za dzieło nieznanych czarnoksiężników lub czarownic.
 Personel Gringotta oznajmił nam dzisiaj, że nic nie zostało zrabowane. Włamano się do pustej krypty, ponieważ nieco wcześniej tego samego dnia została opróżniona przez właściciela.
 " Nie możemy jednak powiedzieć, co w niej było, więc przestańcie węszyć, bo źle to się  dla was skończy" - powiedział dziś rzecznik goblinów...
— Na gacie Merlina — jęknęła Laurel, prześlizgując wzrokiem po tekście. — To nie wróży nic dobrego...
— Dlaczego? To sprawa banku, nie twoich rodziców — powiedziała Clara. Przyjaciółka tylko smutno pokręciła głowa rozrywając kopertę.
— Nie wydaje mi się — powiedziała i postukała palcem w drugi z zakreślonych artykułów. — Spójrz tutaj... I zobacz kto to napisał.
 Clara chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Laurel zaczęła już czytać. Z ciężkim westchnieniem  odłożyła swój list i położyła gazetę między cukiernicą a kubkiem.

 MINISTERSTWO MAGII JAK ZWYKLE NIEUDOLNE

 "To, jak Bank Gringotta zajmuje się tą sprawą przechodzi ludzkie pojęcie" mówi mi pani Denholm, jedna z mieszkanek ulicy Pokątnej. "Takie włamanie, a my tam nasz dobytek trzymamy od lat!"
 Nieudolność w sprawie niedawnego włamania do Banku Gringotta jest doprawdy niedopuszczalna. Minął już ponad miesiąc od tego haniebnego wydarzenia, a my wciąż nie wiemy nic. Ministerstwo milczy. Zapytany w sprawie dochodzenia rzecznik prasowy Departamentu Przestrzegania Prawa, mówi tylko, że na razie nie ma żadnych informacji i odsyła do rzecznika banku Gringotta. Ten również nie jest w stanie nic powiedzieć, używając w dodatku ordynarnego języka. Widać, że posadę musiał dostać po znajomości.
 Prawdą jest, że krypta została opróżniona przed włamaniem, lecz co gdyby nie była? Gdyby to były pieniądze samego Ministra Knota, jestem pewna, że dochodzenie skończyłoby się już w pierwszym tygodniu. Tutaj nieznany właściciel krypty nie może liczyć na pomoc rządu. Nie jesteśmy nawet pewni czy Departament Przestrzegania Prawa wszczął jakieś śledztwo! I my mamy tym ludziom ufać? 
 Dlatego też, sądzę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby...
 Clara przestała czytać. Jak można pluć takim jadem i to w dodatku w publicznej gazecie? Czy dziennikarze nie powinni być obiektywni?
 Pomna uwagi Laurel, aby zapamiętać nazwisko dziennikarki, przeleciała wzrokiem po tekście by znaleźć na końcu podpis. Rita Skeeter. Westchnęła, po czym uniosła wzrok na przyjaciółkę.
 Natychmiast poczuła jak cała złość z niej wyparowuje i zastępuje ją troska. Laurel wyglądała jakby ktoś jej powiedział, że odwołano Święta. Wpatrywała się w pergamin, ale nie czytała już tekstu, zatopiona w smutnych rozmyślaniach. Wyrwał ją z tego dopiero dotyk na ramieniu.
— Miała rację — powiedziała cicho, nadal tępo wpatrując się w pergamin. Clara zmarszczyła brwi.
— Kto?
— Trelawney! Na pierwszej lekcji mówiła, że rodzice będą mieli problemy w pracy! — wybuchła. Część osób spojrzała na nią zaskoczona. Natychmiast spuściła z tonu. — Może i nie jest to tragedia, ale ja wiem jak moi rodzice działają pod presją. Szczególnie jeśli teraz Skeeter obrała sobie ich departament jako kozła ofiarnego.
— Ale to minie — próbowała ją pocieszyć Clara. — Złapią winnego, będzie po krzyku i...
— To nie jest takie proste. Minął ponad miesiąc, a oni nic nie mają. Rodzice obawiają się, że Skeeter będzie chciała ode mnie coś wyciągnąć.
— Przecież ty nic nie wiesz! — Tym razem to Clara krzyknęła we wzburzeniu. — Skeeter musiałaby oszaleć, żeby...
— Skeeter wie co robi — wtrącił się nagle w ich rozmowę Patrick. Obie dziewczyny podskoczyły. Były tak zaaferowane tą sprawą, że zupełnie zapomniały co się wokół nich dzieje. Uniosły wzrok na chłopaka, który wzruszył ramionami. — Przez nią przestałem czytać Proroka. Jeśli będzie chciała kogoś obsmarować, to znajdzie sobie do tego powód. Ale w Hogwarcie jesteś bezpieczna, Lori. Dumbledore prędzej by sobie obciął własną brodę niż pozwolił żeby taka pluskwa chodziła po szkole i męczyła jego uczniów.
— Masz rację — przyznała słabo dziewczyna, rolując list i wkładając go sobie do torby. — Ale jeśli ta przepowiednia się sprawdziła, to może...
— Nie kończ — przerwała jej natychmiast Clara. — Wiem co chcesz powiedzieć i nie kończ. Nie popadajmy w paranoję.
 Obie wbiły wzrok w siedzących po drugiej stronie sali Freda i George'a.
 Po przerażającej przepowiedni Trelawney, bliźniacy zdecydowali, z właściwym sobie podejściem, obrócić całą sprawę w jeden wielki żart. Także gdy chodzili na sporadycznie oddzielne lekcje, żegnali się, jakby nie mieli się już nigdy zobaczyć. Fred był w stanie nagle zacząć coś spisywać na kartce a zapytany co robi, odpowiadał, że spisuje swój testament, bo nie pozwoli aby cokolwiek przypadło Percy'emu. Ich starszy brat zazwyczaj przewracał wyniośle oczami, ale Clara mogłaby przysiąc, że odetchnął z ulga, że jego bratu jednak nic się nie stanie.  Zresztą, ona sama wolała, żeby tak zostało. Żeby cała ta przepowiednia okazała się jednym wielkim żartem.
— Poza tym, moja przepowiednia też na razie się nie spełniła — mruknęła jeszcze, powoli zbierając swoje rzeczy.
— Może dlatego, że jesteśmy obie początkujące i same nie wiemy, co robimy. Zawsze mogłam to źle odczytać — odparła Laurel, zakładając torbę na ramię. Ku uldze Clary, dziewczyna uśmiechnęła się słabo. Może nie będzie tak źle.
 I pamiętaj  dodała szybko.  że wywróżyłam ci na koniec klucz. Ma ci to dać jakieś nowe możliwości!
Poczuła się lepiej, gdy na twarzy przyjaciółki pojawił się już szczery uśmiech.
 — Co dzisiaj mamy?
— Opiekę nad magicznymi stworzeniami — westchnęła, czując, że cały optymizm z nie ucieka. Sądząc po minie Laurel, dziewczyna czuła się tak samo.
— Ten poranek chyba nie mógł być gorszy.
***
Na błoniach pojawiły się jako jedne z ostatnich. Robiły dosłownie wszystko, żeby się spóźnić. A to Clara stwierdziła, że w sumie jest jej zimno i pójdzie po szalik, a to Laurel nagle zauważyła, że przez przypadek zapomniała podręcznika. Kiedy w końcu dotarły na miejsce, przywitały ich zdumione spojrzenia Freda i George'a.
— Wszystko w porządku? — zapytali. Dziewczyny wzruszyły ramionami.
— Mogło być lepiej — mruknęła Laurel, stając obok Freda. Ten spojrzał na nią.
— No właśnie... Co się stało przy śniadaniu? — rozejrzał się wokół i zniżył głos do szeptu. — Rodzice?
 Widząc, że przyjaciółka skinęła smutno głową, lekko ścisnął jej ramię.
— U nas podobnie...
— Wiecie, Bill pracuje w Gringocie — włączył się George. Chyba poczuł na sobie zdumione spojrzenie Clary, bo machnął ręką. — Długo by opowiadać. W każdym razie Skeeter postanowiła się i na niego uwziąć, czym pewnie zaraz doprowadzi mamę do szewskiej pasji... Także jedziemy na tym samym hipogryfie, Lori.
— Tia, moi rodzice też to zauważyli — powiedziała dziewczyna i ku zaskoczeniu wszystkich uśmiechnęła się. — Dlatego na razie chyba nie mają problemu, że nadal kontynuuję z wami znajomość. W liście wspomnieli mi, że chyba właśnie poznali waszego brata.
— Chociaż tyle dobrego — skwitowała Clara. Nic więcej nie zdążyli powiedzieć bo na spotkanie klasie wyszedł właśnie profesor Kettleburn.
 Mężczyznę pamiętała z tej przeklętej wycieczki do Zakazanego Lasu. To on nakrył ich w krzakach i kazał im bezzwłocznie wracać do zamku. Mimo wszystko ulitował się nad nimi i pozwolił poczekać aż do finału akcji. Czy to była dobra decyzja, czas zdołał już pokazać.
 Wtedy nie przyjrzała mu się dokładnie, bo było za ciemno. Zapamiętała jedynie, że był starszym człowiekiem, widocznie doświadczonym przez życie. Zamiast dłoni i nogi miał protezy, jednak dopiero w świetle dnia Clara zauważyła czarną przepaskę zasłaniająca jedno oko. Wtedy też wydawał jej się być nauczycielem surowym na miarę profesor McGonagall. Teraz jednak, między innymi po wysłuchaniu historii bliźniaków o tym, jak nauczyciel uczył w czasach Charliego czy Billa, nie była tego taka pewna.
— Witam na waszej pierwszej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami! Czy to już wszyscy? — zapytał, rozglądając się po garstce uczniów stojących przed nim.
 Tak naprawdę Clara, Laurel i bliźniacy byli jednymi z niewielu, którzy zdecydowali się właśnie na te zajęcia. Jako że profesor Prescott odeszła ze szkoły nie podając powodu, po szkole zdążyła się roznieść plotka, że miało to coś wspólnego z jakimś zwierzęciem w Zakazanym Lesie. Drugoklasistów wystraszyło to na tyle, że mało który postanowił spróbować opieki. Dlatego też, kiedy uczniowie popatrzyli po sobie i  niepewnie  kiwnęli głowami, profesor uśmiechnął się, jakby chciał dodać im otuchy.
— No dobrze, widzę więc, że jesteście odważni. To wspaniale, bo niektóre z magicznych stworzeń potrafią szybko się zdenerwować. Ale! — dodał szybko, widząc przestraszone spojrzenia kilku osób, w tym Clary i Laurel. — Nie obawiajcie się! Moim zadaniem jest przygotować was na takie nieprzyjemności! Nie wszystkie stworzenia są niebezpieczne. Żebyście się sami o tym przekonali, zorganizowałem dla was spotkanie ze stworzeniem, które krzywdy wam nie zrobi!
— Pufki pigmejskie? — usłyszała za sobą Clara pisk jednej ze swoich współlokatorek, Ayi Shiro. Profesor spojrzał na nią z błyskiem w oku.
— Niestety nie, to na kolejnych zajęciach — obiecał. — Tymczasem za mną, młodzieży! — I ruszył w stronę Zakazanego Lasu. Uczniowie spojrzeli po sobie.
— Chyba musimy za nim iść — mruknął Lee Jordan. Clara westchnęła, ale przyznała mu rację.
— Może nie będziemy wchodzili do Lasu, tylko... gdzieś na obrzeża? — zapytała z nadzieją w głosie, która nawet dla niej brzmiała fałszywie.
— Jak mus to mus — skwitował Fred i ruszył za nauczycielem, a za nim reszta.
 Profesor faktycznie nie zamierzał wchodzić do lasu. Kiedy wszyscy myśleli, że zaraz będą musieli wejść w jego mroki, mężczyzna gwałtownie skręcił, kierując się w miejsce, w którym żadne z nich jeszcze nie było.
 Clarze skojarzyło się ono z padokiem dla koni, głównie przez wydeptaną, wyraźnie przygotowaną do jakiegoś pokazu ziemię i otaczające je coś o wyglądzie boksów dla koni. Jednak tuż obok tego padoku stał mały budynek, który z kolei wyglądał jak paśnik dla zwierząt. Mimowolnie uśmiechnęła się na jego widok. Przypominał jej ten z Sherwood.
 Nauczyciel kazał na siebie poczekać, a sam zniknął gdzieś za boksami. Przyjaciele wymienili spojrzenia.
— Na razie nie jest źle — mruknęła półgębkiem Laurel, uważnie skanując otoczenie. Clara kiwnęła głową.
— Trochę przypomina mi dzieciństwo — przyznała. — No i widzicie, jednak nie jesteśmy bezpośrednio w Lesie. Może tu są jakieś zaklęcia ochronne i...
 Nie dokończyła, ponieważ przerwało jej głośne "Och!" któregoś z jej rówieśników. Natychmiast zwróciła z powrotem uwagę na padok.
 Tuż obok profesora Kettleburna szło stadko małych... Stworzonek. Było to coś, z czym Clara się nigdy nie spotkała.
 Nie mogły być większe niż dwie stopy. Poruszały się na dwóch nóżkach zakończonych kopytami, chociaż ich ręce miały dwupalczaste dłonie. Clara uśmiechnęła się, widząc że są bardzo kudłate, przez myśl jej nawet przemknęło, żeby któreś pogłaskać. Powstrzymała się jednak. Stwierdziła, że raczej nie byłoby to dobre posunięcie.
 Nauczyciel zatrzymał się, a stadko zbiło się w ciasną grupkę wokół niego, podejrzliwie przyglądając się stojącym przed nimi uczniami. Uśmiechnął się, widząc, że oni również mieli nietęgie miny.
— Nie bójcie się — powiedział, zniżając swój tubalny głos do bardzo głośnego szeptu. — One boją się was bardziej, niż wy ich! Czy ktoś z was może mi powiedzieć jak nazywają się te stworzenia?
 W górę wystrzeliła ręka Laurel.
— Kudłonie — powiedziała, kiedy mężczyzna udzielił jej głosu. Pokiwał z uznaniem głową.
— Bardzo dobrze, panno Burton. Pięć punktów dla Ravenclaw.
 Clara i Laurel przybiły sobie piątki.
— Czy ktoś może wie, czym zajmują się kudłonie? Oprócz panny Burton?
 Tym razem odezwała się Cressida.
— One... Pilnują koni, prawda?
— Dokładnie tak, choć nie tylko. Mimo wszystko, jeden punkt dla Ravenclaw. Kudłonie — tu poklepał najbliżej stojącego z nich — nie pilnują tylko koni. Właściwszą odpowiedzią byłoby, że pilnują wszystkie zwierzęta koniowate. Mają baczność na testrale, — Na dźwięk tej nazwy Clara mimowolnie się skrzywiła, ale profesor kontynuował, —  Hipogryfy, czy jednorożce. Co odważniejsze będą się zajmowały również i abraxanami. Unikają za to na ogół ludzi, dlatego teraz zachowują się bardzo nieśmiało. To stadko tutaj zostało oswojone przeze mnie i Hagrida, ale ufa tylko nam i wybranym uczniom ze starszych klas. Waszym zadaniem na dziś jest przekonanie ich do siebie. Podzielcie się w pary, otwórzcie swoje podręczniki na stronie dwudziestej, i postarajcie im się dogodzić. Ja będą chodził wokół was i służył radą.
 Uczniowie, nieco pocieszeni słowami nauczyciela, szybko wykonali polecenie. Kettleburn wskazał każdej parze po jednym kudłoniu. Clarze i Laurel trafił się taki, który wyglądał na najbardziej nieśmiałego, z pomarańczowo-białym futrem. Spojrzały po sobie, widząc, że zwierzak już zaczynał się cofać. Westchnęły.
— Pomysły? — mruknęła Laurel do przyjaciółki, prześlizgując wzrokiem po stronach w podręczniku. Clara zajrzała jej przez ramię.
— Tutaj piszą, że  lubią spać w sianie — powiedziała, stukając palcem w odpowiednią linijkę tekstu. — A gdyby tak zrobić mu posłanie? I nazbierać jakiejś dobrej trawy.
— Brzmi jak dobry plan — pokiwała głową przyjaciółka. — Zabierajmy się do roboty.
 Przez resztę lekcji układały w pobliżu lasu legowisko dla ich kudłonia, i zbierały najzieleńszą trawę, jaką udało im się dostrzec wokół padoku. I nie były jedynymi, które wpadły na ten pomysł. Większość uczniów robiła to samo.
 Kudłoń przez większość czasu przyglądał im się podejrzliwie. Kiedy Clara przyklękła przy nim, oferując mu nieco trawy, cofnął się od niej o kilka kroków.
— Lepiej by było, gdybyś położyła jedzenie przed nim — usłyszała nad sobą sugestię profesora. — Inaczej może zacząć myśleć, że jest zatrute.
— Dlaczego miałby... — powiedziała zirytowana Clara, ale położyła trawę przed nim. Kudłoń nadal patrzył na nią podejrzliwie, ale mimo wszystko szybko chwycił kilka źdźbeł zaczął jeść. Dziewczyna uniosła brwi.
— Z nimi trzeba delikatnie — powiedział jeszcze na odchodnym nauczyciel. Uśmiechnęła się.
 Najgorzej było jednak z przekonaniem zwierzaka do posłania. Za żadne skarby nie chciał do niego podejść, chociaż niektóre z jego pobratymców już to zrobiły. Cressida przybiła piątkę z Ayą, kiedy ich kudłoń wygodnie umościł się w sianie.
— No chodź, mały — jęknęła Laurel, kładąc przed nim kolejne ze źdźbeł trawy. Jej planem było podstępem, za pomocą smakołyków, zaprowadzić go do posłania. Kudłoń jednak robił krok do przodu po jedzenie, a potem natychmiast się cofał. — Przydałby się nam jakiś koń.
— Tia — parsknęła Clara, odchodząc nieco na bok, żeby narwać jeszcze trochę trawy. — Może zacznij rżeć, wtedy za tobą pójdzie.
— Bardzo zabawne.
 Clara jedynie przewróciła oczami. Kiedy już się wyprostowała tuż za sobą usłyszała końskie parsknięcie.
 Przestraszona odwróciła się. Tuż za nią stał testral, wyraźnie mierząc ją wzrokiem. Zakryła usta, tłumiąc piśnięcie.
— Hej! W końcu ruszył! — usłyszała za sobą ucieszony krzyk Laurel. Nadal nie odrywając wzroku od zwierzęcia, Clara rzuciła do tyłu:
— To świetnie!
— Ale nie w tę stronę! Odrobinę bardziej w prawo!
 Kudłoń jednak chyba nie chciał słuchać Laurel. Wiedziony instynktem kierował się prosto w stronę testrala. Clara instynktownie odsunęła się, nie chcąc wchodzić w pole ich wzroku. Przez chwilę oba zwierzęta mierzyły się wzrokiem, jednak przerwał to testral. Zarżał głośno, zwracając na siebie uwagę pozostałych uczniów, po czym jakby łbem wskazał kudłoniowi legowisko.
— Co to było? — Clara usłyszała przestraszony głos Ślizgonki, stojącej niedaleko niej. Jeśli dobrze pamiętała, była to Chelsea Colton.
 Laurel spojrzała na przyjaciółkę, która nadal wpatrywała się w, przynajmniej dla niej, pustą przestrzeń. Natychmiast domyśliła się o co chodzi.
— To byłam ja! — krzyknęła do klasy. — Wybaczcie, nie miałam już pomysłów. I chyba zadziałało!
 W odpowiedzi obie dziewczyny usłyszały tylko Freda, który zaczął rżeć jak koń, a zaraz po tym cichy szmer śmiechu pozostałych.
— Dobrze się czujesz? — zapytała Laurel, kładąc Clarze dłoń na ramieniu. Ta zamrugała kilkakrotnie.
— Tak... chyba tak — mruknęła, odgarniając  włosy na prawą stronę.
— To był testral, prawda? — wyszeptała przyjaciółka, patrząc, jak kudłoń mości się w sianie. Testral zdążył ponownie ukryć się w lesie — Nareszcie.
— Niestety. Dzięki za krycie — powiedziała ze słabym uśmiechem. Ta skinęła głową.
— Nie ma sprawy. Dobrze, że profesor Kettleburn nie zwrócił na to uwagi.
 Rzeczywiście, nauczyciel, znajdujący się po drugiej stronie padoku, zdawał się być nieporuszony całym zajściem. Odwrócony tyłem do Clary, z wielką uwagą przyglądał się Lee i Kennethowi Towlerowi, jak zajmują się ich kudłoniem.
 Mimo wszystko Clara czuła, że ktoś na nią patrzy. Rozejrzała się po klasie, szukając kto mógłby to  być, kiedy jej wzrok skrzyżował się z Peggy Flanagan, która współpracowała z Chelsea.
 Spojrzenie dziewczyny zdawało się przeszywać ją na wskroś, więc spuściła wzrok. O co jej mogło chodzić? Czy też widziała tego testrala? Może wiedziała o nich coś więcej?
 Już miała do niej podejść, kiedy profesor Kettleburn oświadczył, że zajęcia się skończyły, a każda para, której udało się skłonić kudłonia do zajęcia posłania otrzymuje po trzy punkty dla swojego domu.
 Po zakończeniu klasy Fred i George natychmiast podeszli do dziewczyn, uniemożliwiając Clarze rozmowę z Peggy.
— Co się stało? — zapytali, patrząc znacząco na Clarę.
— Testral — mruknęła i odwróciła się w stronę zwierzęcia, ale jego już nie było. Poczuła jak zimny dreszcz przebiegł jej po karku.
— Co on robił tak daleko od lasu?
— Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Możemy wracać do zamku? — jęknęła Clara, chcąc jak najszybciej znaleźć się z dala od tego miejsca. Przynajmniej na razie, do kolejnej lekcji.
— Jasne. W ogóle to nie było tak źle, co?
 Przez resztę drogi do zamku dyskutowali o swoich osiągnięciach w trakcie zajęć. Dla Clary było oczywiste, że chcieli w ten sposób odwrócić jej uwagę od niemiłego zajścia. I była im za to wdzięczna.
 Odwracała się jeszcze kilka razy, żeby zobaczyć, czy Peggy nie idzie gdzieś za nimi, ale ta zniknęła jej z oczu zaraz po zajęciach.
 Nagle sobie o czymś przypomniała.
— Mój list!

Moja głowa! 
Przepraszam Was, za opóźnienie! Przez sesję prawie straciłam poczucie czasu i byłam przekonana, że rozdział miał się pojawić dzisiaj a nie tydzień temu! Postaram się, żeby to się więcej nie powtórzyło!
Asdfghjkl, miałam wrażenie, że jest coraz lepiej z moim pisaniem, a cały czas łapię się na błędach logicznych. Na szczeście są one w przyszłych rozdizaąłch, więc jeszcze jestem w stanie je zedytowac, but... Ech...
Mam nadzieję, ze ten Wam się podobał ^^
NASTĘPNY ROZDZIAŁ 8.02!
Sonia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

theme by xvenom | sg